Andrzej Łuczeńczyk, Iskry

Andrzej Łuczeńczyk, "Kiedy otwierają się drzwi"

Prezentowałem na Kurzojadach tom opowiadań Andrzeja Łuczeńczyka, “Przez puste ulice”, teraz czas na “Kiedy otwierają się drzwi”. Ten wydany w 1985 roku przez Iskry tom zawiera siedem opowiadań, które podobnie jak w debiutanckim zbiorze są trochę nierówne, niekiedy może zbyt wymyślne, ale napisane dalej frazą niezwykle konkretną, precyzyjną, rzeczową połączoną z czułością na szczegół. Największe wrażenie wywarło na mnie opowiadanie “Gra w szachy”, którego bohaterem jest więzienny lekarz, który bierze udział w egzekucji skazanego. Zatem fragment.

“Stał teraz przy niewielkim stoliku, na którym leżała cienka, tekturowa teczka, napoczęta paczka papierosów, stała popielniczka i na teczce blaszany dzbanek z wodą i aluminiowy kubek, i niemal bez przerwy patrzył ku bocznej ścianie, gdzie na białym, niezbyt grubym sznurze, uwiązanym do wysoko wmurowanego w tę ścianę dużego, żelaznego trójkąta, wisiało ciało skazańca. Momentami nawiedzało go jeszcze to uczucie kompletnego absurdu, jakiego doznał w pierwszej chwili, patrząc na wznoszący się nad podłogą tylko sam korpus człowieka z głową okrytą opadającym aż na ramiona czarnym kapturem, z nogami zwisającymi gdzieś tam w zapadni. Chwilami spoglądał też to na stojącego z boku, o jakieś dwa kroki od zapadni kata, to na stojących po przeciwnej stronie dwóch jego pomocników, którzy przejęli więźnia z rąk strażników natychmiast po formule wypowiedzianej przez prokuratora, a przekazującej więźnia w ręce kara. (...)

Więzień poprosił o papierosa i chciał napić się wody, chciał też jeszcze napisać list, i lekarz spojrzał wtedy na naczelnika, ale naczelnik podchodził już do stolika i z tekturowej teczki wyjął i położył na blacie kartkę papieru, a obok niej swój długopis. Więzień napisał kilka słów, chwilę zastanawiał się i znów coś szybko dopisał. Kiedy wstał wreszcie z krzesła i odwrócił się, lekarzowi wydało się, że znów czuje woń potu, jak przed paroma minutami, gdy na jego polecenie więzień zaczął ściągać przez głowę koszulę. A potem jakby powiało chłodem, kiedy więzień nałożył znowu koszulę i zaczął obciągać przykrótkie rękawy. Lekarz patrzył na to i spojrzenie jego przesunęło się po reszcie ubioru więźnia, po równie przykrótkich drelichowych spodniach i ciężkich trzewikach bez sznurówek. Gdzieś bardzo daleko przemknęło i zaraz zanikło uczucie nagłej, nieokreślonej niechęci.”

Bardzo jestem ciekaw reakcji cenzury na te opowiadania, bo bywają na granicy ówczesnej dopuszczalności, choć może w 85 roku trochę mniej zwracano uwagę na prowincjonalnego pisarza, który kunsztem dorównywał największym. Szukajcie Łuczeńczyka gdzie się da, warto!

Skomentuj posta

Proszę odpowiedzieć na pytanie: Iwasiów jak lody