Tomasz Pospieszny, Wydawnictwo Sophia
[RECENZJA] Tomasz Pospieszny, "Maria Skłodowska-Curie. Zakochana w nauce"
Pewnie niektórzy z moich czytelników pamiętają, że mam za sobą epizod maryjny, czyli pracę w warszawskim Muzeum Marii Skłodowskiej-Curie. Była to praca z jednej strony wspaniała, bo codziennie mijałem tekturową Marię, z którą japońscy turyści robili sobie selfie, a z drugiej okropna, bo miałem dyrektora, który przychodził do pracy w momencie, gdy my już mentalnie z niej wychodziliśmy i robił lekko psychodeliczne zebranka, podczas których musieliśmy wysłuchiwać jego wykładów. Szybko się z tej historii wypisałem, ale Maria została ze mną na całe życie.
Bakcyla “mariologii” połknął również profesor Tomasz Pospieszny. Z wykształcenia jest chemikiem i habilitację ma z syntezy, badań spektroskopowych i teoretycznych koniugatów kwasów żółciowych. I tenże człowiek od lat zajmuje się zarówno biografią Marii, jak i historią kobiet-naukowczyń. Od żółci do herstorii - zobaczcie jaką drogę można w życiu przejść. Koniec jednak śmieszkowania, bo “Zakochana w nauce” to dzieło potężne i nawet całkiem przyzwoicie napisane. Czytam je od ponad miesiąca i właśnie dobrnąłem do “schematów wyodrębnienia polonu i radu przez małżonków Curie z blendy smolistej”. Na szczęście nie trzeba być chemikiem ani fizyczką, żeby zrozumieć o czym Pospieszny pisze.
Oczywiście, gdyby rozpatrywać “Zakochaną…” w kategoriach nowoczesnych biografii pisanych na książkowy rynek, można krytykować nadmiar cytatów, czy zbyt wiele szczegółów dotyczących dziejów rodziny Marii, które pomieścił w swojej książce Pospieszny, ale mam wrażenie, że trzeba spojrzeć na tę książkę trochę inaczej. Jako efekt wielkiej pasji i przyczynek do dalszych, może bardziej syntetycznych opracowań. No i doskonale się sprawdza biografia Marii jako towarzysz kolejnych wieczorów, podczas których przenosimy się w przeszłość i śledzimy - zaskakująco pasjonujące - spory, które wywoływała Maria, jej postać i praca. Bo jak to bywa z herstorią - świat czasem skupiał się nie tylko na tym, że polska badaczka jest geniuszką, ale na tym, że w ogóle istnieje.
Za to absolutną przyjemnością było dla mnie oglądanie zdjęć, których w “Zakochanej…” znajdziecie mnóstwo. Zwłaszcza wszystkie te fotografie, na których siedzi w otoczeniu samych facetów. W 1911 roku w Hotelu Metropole w Brukseli siedzą i stoją wokół stołu m.in. Max Planck, Ernest Rutheford, czy Albert Einstein. No i “nasza” Maria. Szesnaście lat później, na kolejnym kongresie w Brukseli wciąż będzie jedyną kobietą na zdjęciu. W 1933 roku nastąpi przełom. Na zdjęciu z brukselskiego kongresu znajdują się trzy kobiety. Austriaczka Lise Meitner i Irena, córka Marii. Czy to nie wspaniała i jednocześnie przerażająca historia? Pospieszny poświęca sporo uwagi losom córki, która - z mężem - również dostała Nobla, a cała ta opowieść zaskakuje ilością sporów, w które obie - matka i córka - bardziej nie chcąc, niż chcąc, były uwikłane.
To jest biografia sprawna, na pewno fantastycznie udokumentowana, autor świetnie porusza się w cytatach z mnóstwa źródeł, do tego ma feministyczne wyczucie i dba o to, by pokazać Marię jako postać wyjątkową, ale też nieoczywistą, niekoniecznie w każdej chwili życia pomnikową. Dla “mariologów” lektura obowiązkowa, ale polecam też wszystkim, którzy chcą odkryć co stoi za wielkim naukowym sukcesem Marii. Podpowiem - inne kobiety i mężczyźni, którzy im pomagali. Bo to jest przecież historia kobiet, które wspierały inne kobiety (i które inne kobiety próbowały zniszczyć, co w patriarchacie niestety się zdarza) oraz mężczyzn, którzy wierzyli w edukację. Dobra lekcja dla nas wszystkich.
A jak kiedyś będziecie na ulicy Freta (panie Pospieszny, naprawdę nie ma co wyjaśniać etymologii nazwy ulicy w biografii Marii), to wpadnijcie do muzeum Marii. Momentami co prawda wygląda jak muzeum muzealnictwa, ale jest tam kilka cymesików i wciąż ten sam dyrektor.
Skomentuj posta