Znak, Ann Snitow, Agnieszka Grzybek

[RECENZJA] Ann Snitow, "Przewodniczki. Jak na gruzach komunizmu budowałyśmy równy świat"

Fascynująca historia “naszego” feminizmu, hołd wobec heroin czasu transformacji, ale też mądra i wciągająca opowieść o tym, czym może być feminizm. Książkę zmarłej przed trzema laty Ann Snitow czytałem z wielkim zaciekawieniem.

- W 1989 roku po prostu się przyglądaliśmy - pisze o upadku komunizmu w naszej części Europy Ann Snitow, jedna z najsłynniejszych amerykańskich feministek, profesorka literatury, wykładowczyni - co chyba oczywiste - gender studies. Miała wtedy za sobą kilkadziesiąt lat walki o prawa kobiet w Stanach Zjednoczonych, kolejne “fale”, zmiany, rozłamy i spory, które nauczyły jej ostrożności w mówieniu innym, czym jest feminizm i jak kobiety mają walczyć o swoje. Tym bardziej, że amerykańskie działaczki feministyczne były wyczulone i krytyczne wobec amerykańskiego imperializmu, a nie ma nic bardziej imperialnego niż przyjeżdżanie do obcego kraju i mówienie - my wam teraz urządzimy feminizm. Tylko, co zrobić, gdy przyjeżdża do Ciebie chorwacka badaczka i mówi: “pomóżcie nam”? - Tego rodzaju zaproszenia chyba po prostu nie mogłam odrzucić - pisze Snitow w pasjonującej opowieści o tym, jak grupa amerykańskich działaczek postanowiła zacząć działać na rzecz kobiet z Europy Środkowo-Wschodniej.

“Przewodniczki. Jak na gruzach komunizmu budowałyśmy równy świat” to niezwykły portret naszego dawnego świata widziany oczami przyjezdnej, niepozbawionej stereotypów, ale też ostrożnej w kontaktach (choć też ufnej) osoby. Jak amerykańskie teorie spotykają się z postkomunistyczną praktyką? Czym wtedy był w naszej części świata feminizm?

- Byłam lewicową feministką; wierzyłam, że feminizm mógłby być miejscem, gdzie można by rozpocząć krytykę kapitalizmu, instytucji rasistowskich (...) miejscem odkrywania idei i struktur społecznych, które dotyczą hegemonii kapitalizmu wobec, dajmy na to, rodziny czy środowiska. Nic z tego nie miało sensu dla osób, które spotykałam w Europie Środkowo-Wschodniej, a z pewnością nie w tamtym czasie.

Snitow szybko odkrywa, że Europa Środkowo-Wschodnia to zbiór państw z bardzo różnym doświadczeniem i sytuacja kobiet tylko pozornie jest w nich podobna. Działaczki, które poznaje różnią się od siebie niemal wszystkim, ale łączy je potrzeba poprawy losu swoich rodaczek. W celu nawiązania współpracy i wspólnego wypracowania rozwiązań zakładają organizację, która funkcjonuje po dziś dzień jako NEWW-Polska. Próbuję tu skrócić historię, którą Państwo znajdę w tej pasjonującej książce, która jest zarówno cennym uzupełnieniem do historii feminizmu w naszej (i nie tylko) części Europy, ale też fascynującym zbiorem portretów działaczek ruchu kobiecego, które na przełomie lat 80. i 90. zobaczyły, że wolność nie oznacza równości. Działające w tragicznych warunkach finansowych, bytowych, często pozbawione dostępu do literatury, niekoniecznie dobrze znające angielski, przypominały Snitow amerykańskie kobiety z lat 60., czasu gdy feminizm traktowano z szyderstwem i pogardą.

- Nie mogę przywieźć tu swojej aktywistycznej przeszłości w jednym spójnym kawałku - pisze Snitow. Była to jedyna słuszna postawa, zwłaszcza że w naszej części Europy spotkała się amerykańska badaczka z bardzo zróżnicowanymi postawami wobec niej samej - od irytacji (“co te Amerykanki będą nam mówić jak robić feminizm”), ironią (“nie macie na co narzekać, my tu mamy prawdziwe problemy”), jak i fascynacją i zrozumieniem. Ale też z postawami, których nie mogła zaakceptować, jak choćby homofobią niektórych działaczek. Bardzo inspirujące są rozważania Snitow dotyczące kapitalizmu - amerykańskie feministki były wobec niego krytyczne, “nasze” - niekoniecznie. Po latach “uspołecznionej” gospodarki, jako takiej siermięgi, wizyta w maku nawet dla feministki mogła być przyjemnym doświadczeniem. Z drugiej strony “nasze” działaczki całkiem nieźle rozumiały kwestie rasowe.

Gotowość do rewizji własnych poglądów, zrozumienia innych stanowisk w świecie tak skomplikowanym jak ten po upadku komunizmu sprawiła, że Snitow udało się zrobić coś, czego nikt się początkowo chyba nie spodziewał - stworzyć realną sieć umożliwiającą feministkom działanie, wymianę informacji, tworzenie wspólnoty. Oczywiście nie była w tym sama. “Przewodniczki” to choćby piękny portret Sławki Walczewskiej, działaczki i autorki formacyjnej dla wielu osób książki “Damy, rycerze i feministki. Kobiecy dyskurs emancypacyjny w Polsce”. To też całkiem wprost opowiedziana queerstoria, pozbawiona na szczęście plotkarskiego tonu.

“Przewodniczki” to z pewnością jedna z najciekawszych książek o tym czym jest feminizm i jak się zmieniał, intrygujący portret “naszego” świata widzianego oczami osoby o przenikliwej inteligencji, niepozbawionej empatii. Jednocześnie - jak często w takich historiach - ciekawe jest to, czego - albo raczej “kogo” - w nich nie ma. Snitow pisze już na samym początku, że z formacyjnej dla ruchu i organizacji NEWW Polska konferencji w Dubrowniku, która odbyła się latem 1991 roku, zostały wykluczone kobiety z “krajów dawnego ZSRR”. Pisze Snitow: “częściowo z potrzeby wyznaczenia jakichś granic, a częściowo z powodu nieugiętej postawy Slavenki [Drakulić], która uważała, że kobiety Europy Środkowo-Wschodniej nie chcą się na razie spotykać z Rosjankami, nawet –
jak próbowałyśmy przekonywać – rosyjskimi feministkami”. Nie ma tu mowy o Ukrainkach, czy Litwinkach - wszystkie są “Rosjankami”. To przykry, ale charakterystyczny dla świata po 89 roku stan świadomości, którego skutki widzimy dopiero dzisiaj. Zaskoczyło mnie również to, że Snitow posługuje się - raz, ale to o jeden raz za dużo - pojęciem “państw Trzeciego Świata”. Jakże między słowami jeszcze tkwią stare struktury.

Książkę przełożyła Agnieszka Grzybek i wykonała fantastyczną robotę, którą zobaczycie też w przypisach, bardzo cenię sobie osoby tłumaczące, które potrafią skorygować informacje podawane w przekładanej książce. To mądre i jednak dość rzadkie zaangażowanie.

Skomentuj posta

Proszę odpowiedzieć na pytanie: Jaki był różaniec u Rolleczek?