Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Andrzej Andrysiak

[RECENZJA] Andrzej Andrysiak, "Lokalsi"

“Nie ma większego mitu w polskiej debacie publicznej niż ten, że samorządność nam się udała”, pisze Andrzej Andrysiak, wydawca “Gazety Radomszczańskiej” w “Lokalsach”, książce będącej ponurą opowieścią o tamtejszym samorządzie.

Kłopot jaki mam z pisaniem o tej książce polega na tym, że zasadniczo niczym Andrysiak mnie nie zaskoczył. I to jest właśnie najbardziej przerażająca wiadomość. Posady za polityczne poparcie? Obsadzanie stanowisk swoimi? Bezideowość lokalnych polityków, którzy podpiszą pakt z każdym, byle utrzymać stanowisko? Znikome standardy etyczne? Ustawione przetargi?

Bardzo bym chciał, żeby autor mnie jednak czymś zaskoczył, a tak udokumentował coś, o czym wszyscy wiemy, tylko może mieliśmy nadzieję, że powoli coś się zmieniło. - Podstawowa zasada polityki samorządowej brzmi: jesteś tyle wart, ile stanowiska, którymi dysponujesz - pisze Andrysiak, a ja przypominam sobie, że za moich boguszowskich czasów nawet sprzątanie miejskiego urzędu było stanowiskiem politycznym.

W Radomsku jest podobnie, zwłaszcza że tam przez 26 lat miastem rządzą - zmieniając się co jakiś czas - dwa obozy, “ci sami ludzie”. To również mnie nie zaskoczyło, w końcu żyję w “świecie kultury”. Jak Jarzyna może być dyrektorem TRu od 1998, to czy naprawdę ktoś oczekuje, że w polityce samorządowej będzie lepiej? Patologiczne przywiązanie do stołków nie jest pewnie tylko polską specjalnością, ale nie czas tu na studium porównawcze.

Bardzo sobie cenię uporczywość Andrysiaka, to że od lat śledził miejscowe afery, rozwiązywał zagadkowe powiązania między ludźmi z polityki, tropił skandale i utrzymywał niezależność swojego tytułu. Od czasu gdy dowiedziałem się, że “Gazeta Radomszczańska” ma paywall, stał mi się autor “Lokalsów” osobą jeszcze bliższą. Od teraz gdy ktoś narzeka na paywalla w GW mam koronny argument - w Radomsku też czytelnicy muszą płacić. Co prawda może nie za dostęp do księdza Oko w archiwum, ale kto ich tam wie.

Mankamentem “Lokalsów” jest nadmierna szczegółowość, zrozumiała oczywiście w kontekście ewentualnych procesów i protestów opisywanych przez Andrysiaka osób czy instytucji, ale jednak nużąca w lekturze. O ile udało mi się odrobinę nawet zaprzyjaźnić z niektórymi opisywanymi tu politykami czy polityczkami, bo czemu nie zaprzyjaźniać się wirtualnie z ludźmi, którzy robią wszystko, by im się żyło lepiej, to nie udało mi się prawie niczego konkretnego z lektury “Lokalsów” zapamiętać. Za dużo, zbyt szczegółowo, jakby mi ktoś zestawił 50 artykułów śledczych z “Gazety Radomszczańskiej”, uzupełnił luki i kazał czytać. No dobrze, zapamiętałem historię Dawida Wawryki, kandydata na prezydenta Radomska, który - tak wynika z tej książki - nadużył zaufania mieszkańców miasta i oczywiście historię radomszczańskiego marszu równości, który odbył się trzy lata temu przy pomocy osób aktywistycznych z Częstochowy i Warszawy. Radomsko było najmniejszym w Polsce miastem z własnym marszem równości. Zapamiętałem też śledztwa i prowokacje autora, które z jednej strony obnażały brzydką twarz samorządu, z drugiej - no cóż - potwierdzały to, czego wszyscy się spodziewaliśmy.

Mając niewielkie oczekiwania wobec lokalnej polityki mam jednak przeważnie całkiem spore oczekiwania literackie i tu się z Andrysiakiem rozmijam. Tzn. autor pisze poprawnie reportersko, widać wiele lat wprawy i umiejętność tworzenia zdań w rodzaju “Najpierw jest plotka. Kampanię…” , tylko że to wszystko byłoby dużo czytelniejsze i literacko sprawniejsze podane w mniejszej dawce. Wkradło się do “Lokalsów” też sporo chaosu, trudno nadążyć za autorem w której epoce politycznej jesteśmy, czy za jednej władzy, czy za drugiej (i nie, nie chodzi o PRL vs demokracja). Wycieczki w radomszczańską przeszłość są nagłymi skokami w historię, a temat otwierający książkę (tzw. mapy Kahla) zamiast wystrzelić niczym strzelba Czechowa na samym końcu, dopowiedziany zostaje w ⅔ książki. Do tego dodać trzeba kilka początków (prolog, historia z mapami, Mostostal) i kilka zakończeń “Lokalsów”.

Trochę narzekam na książkę z KryPola, choć zdaję sobie sprawę z tego, że jest ona efektem tytanicznej wieloletniej pracy, w której autor przypomina na czym polega dziennikarski etos, dlaczego wciąż jeszcze jest sens nazywać nas “czwartą władzą”. Bo Andrysiak zmienia Radomsko na lepsze i na szczęście się tym w swojej książce nie chwali. To już sami musimy wyczytać. Dlatego ukłony za niezwykłą robotę. Mimo wad.

Skomentuj posta

Proszę odpowiedzieć na pytanie: Wakacyjne morze Zofii Posmysz