Znak, Michał Witkowski, Magda Kuc
[RECENZJA] Michał Witkowski, "Tango"
Nawet najsłabsze powieści Witkowskiego były lepsze od większości książek, które trafiają w moje ręce. A “Tango” to jedna z najlepszych książek w dorobku autora “Drwala”. Wniosek - bawiłem się przednio.
Miasto N*** "dotąd doskonale sobie radziło z powodu bijącej tu nafty", ale i dla naftowiertów przyszedł gorszy czas. Kryzys zapukał do bram miasteczka, które od kilku lat pozbywało się swoich "wrzosowisk, torfowisk i kretowisk". Na ich miejscu powstawały dzielnice, "w których powietrze przez cały rok miało kolor i ciężar ołowiu, kałuże opalizowały wszystkimi barwami tęczy, a gruźlica i atrofia była powszechnym stanem fizycznym i psychicznym".
Gdyby wierzyć konferansjerowi z należącego do wdowy von Rumpenfeld cyrku Riviera, który rozłożył się na placu pana Kozłowskiego, to N*** leży w środku świata.
Madame de Gę Gę de Cilici de Montevideo występuje tu podążając "prosto z Buenos Aires w drodze do Nowego Jorku", a jasnowidz i brzuchomówca Władzio Zwirlicz wpadł do N*** "w drodze z Wilna do Paryżu i Nowego Jorku". W N*** wiele jest fałszywego blichtru, snobowania się na wielką metropolię, choć rzeczywistość wokół skrzeczy, biedne dzieci snują się podcieniami kamienic, a nawet Władzio Zwirlicz jest podróbką. "Ma on też trochę talentu ten nasz Zenek, ma!", słyszy Stefek Sarna, syn stróża kamienicy przy ulicy Beczkowej 8, w którego ręce wpada ważny list. I za chwilę przepada.
W "Tangu" Witkowskiego fruwa mnóstwo karteczek. A to jakiś list, a to jakaś notatka widziana przy jeszcze nie do końca wychłodzonym trupie. Czyżby ktoś prowadził wyrafinowaną grę z niezbyt dociekliwymi policjantami z miejscowego komisariatu? W końcu giną ludzie. Może gdyby ofiarami tajemniczego zabójcy (zabójczyni?) był burmistrz N***, śledztwo wyglądałoby trochę poważniej. A jak ginie (z psem!) Mieczysław Cieślak (pseudonim „Spluwa”), tenor z operetki, i siedemnastoletnia "girlsa kabaretowej" Nina Stukonis (pseudonim „Ninel”)? Może to atrakcyjne dla powieści, ale na pewno nie dla policjantów, którzy marzą o świętym spokoju. Powoli jednak nie mają wyjścia, zwłaszcza że to nie koniec ofiar.
Witkowski w "Tangu" sobie pozwala na wiele i ta wolność tworzenia, zdyscyplinowana jedynie przez wybór gatunku sprawia, że czyta się nową książkę autora "Drwala" z zachwytem. Przedwojenny świat jest dla pisarza zbiorem klisz, szablonów, którymi można się z radością bawić. Jest przecież "Tango" powieścią złożoną z nieomal samych stereotypów i sytuacji, które gdzieś już widzieliśmy, gdzieś już czytałyśmy.
Kabaretowe girlsy, nieudolni (ale też czasem trzeźwi) policjanci, pederaści, prostytutki, straszne właścicielki mieszkań, hrabia Drucki, co to lubił zabawy, których jego żonę by z pewnością przyprawiły o migrenę, czy chłopiec, który bardzo chciał pójść do cyrku... wszyscy oni wydają się powyciągani z dawno już napisanych powieści i obejrzanych filmów i wrzuceni do jednej książki, zyskując nowe życie. Jednocześnie Witkowski pisze - gdy już przebijemy się przez wszystkie językowe błyskotki - bardzo smutną i prawdziwą opowieść o biedzie czasów przedwojennych, o tym że choć światy biednych i bogatych czasem się przecinały, to przeważnie ich spotkanie przypominało scenę z żebrakiem ochlapanym wodą wydostającą się spod kół dorożki.
“Tangiem” Witkowski po raz kolejny udowadnia jak niesamowicie operuje językiem. Powieść wręcz skrzy się od tych wszystkich drobiażdżków, duperelek opisywanych z campowym zachwytem. Tylko czasem niepotrzebnie może opowiada żarty niezbyt już świeże, jak choćby ten, gdy Helena Kierbedź, oddana czytelniczka "Trędowatej", "zatrudniona na odcinku higieny i estetyki toalet damskiej oraz męskiej" w klubie To i Owo w czasie przesłuchania wygłasza monolog i mówi: “Nie wiem, co to za kartka, ja poezji nie czytuję, ja w gównie robię! Skąd wiem, że poezja? Bo takie krótkie zdania i każde od nowej linijki. Z lewej równo, z prawej – poszarpane”. To z Darka Foksa, ale może jeszcze Państwo nie znają?
Witkowski w "Tangu" ślicznie dowcipkuje. A to policjant Piątek poczuje się "jak bohater powieści", a to Karola Martyniuk "zwana Lux Torpedą" będzie się zastanawiała czemu w powieściach kryminalnych "najgorsi mordercy zawsze okazywali się właśnie jowialnymi tatuśkami o wyglądzie komiwojażera", a pewna parka będzie rozmawiała o tym, że kiedyś z Krakowa do Zakopanego będzie można dojechać w dwie godziny i dwadzieścia minut dzięki pojazdowi o "spalinowym napędzie, kształtach jak jakiś wehikuł z powieści przyszłościowej!" Gry i zabawy z literaturę, które zawsze sprawiają przyjemność.
Bawi się Witkowski i czasem pisze dla samego pisania, popisu, pokazania, że jest niezrównanym stylistą, który chce czytelników zachwycić, ale też po prostu zabawić. Ma być lekko i przyjemnie, ale nie głupio. Autora chyba też nie do końca interesuje sama intryga, bo wiele spraw szybko staje się oczywistymi, choć będą też zaskoczenia. “Tango” jest czymś w rodzaju pastiszu, tak dobrze napisanego, że staje się książką poważną i w finale smutną opowieścią o tym, co zrobiliśmy z dwudziestoleciem w naszej zbiorowej pamięci. O tym, dlaczego upudrowaliśmy je, wypolerowaliśmy, a to co niewygodne, kostropate - usunęliśmy w cień. Człowiek to podejrzany gatunek, a jak mówi podczas sekcji zwłok doktor Ziemkiewicz - “Twórca jest efekciarzem, ale oszczędnym! Pozłotko dał tylko z zewnątrz, nie chciało mu się zajmować tym, czego nie widać…” Tu co prawda chodziło o męskie genitalia, ale bez trudu możemy potraktować to zdanie jako metaforę.
Witkowski w posłowiu i wywiadach często odnosi się do Marka Krajewskiego, pisarza kryminałów, które lubię sobie podczytywać, ale w których zawsze brakowało mi tego, co dostałem w “Tangu” - oderwania się od realiów, pobawienia się z historią i wyobraźnią w bardziej wyrafinowaną grę. Świetnie pomiędzy jednym a drugim porusza się zaś Maryla Szymiczkowa, autorka zaskakująco do Witkowskiego podobna w swojej kampowej stylizacji.
Od czasu “Drwala”, powieści którą uważam za jedną z najważniejszych polskich książek ostatnich lat, Witkowski za każdym razem, nawet w najsłabszej powieści, udowadnia że jest pisarzem o niezwykłej umiejętności opowiadania. Tylko Witkowski gwarantuje, że z takiego nagromadzenia klisz, szablonów, stereotypów, doskonale znanych zabiegów literackich, spreparuje książkę, co sprawia niesamowitą przyjemność w lekturze. Zatem czas na szablon - idealna książka (nie tylko) na wakacje.
Dodam, że piękna jest ta okładka Magdy Kuc.
Julek
30.11.2022 21:33
To prawda, czytało się bardzo przyjemnie. Gdyby jeszcze tylko Witkowski pisał "tę" zamiast "tą" [np. piosenkę] - i to nie w stylizowanych kwestiach dialogowych swoich bohaterów, lecz w tekście narratora, i gdyby potrafił konstruować lepiej fabułę, rozmieszczać punkty zwrotne, umiejętnie balansować napięciem (kompozycja niestety nie jest jego mocną stroną), to moglibyśmy mówić o dziele. A tak wyszło dobre czytadło, które świetnie wchodzi jesienią. Mimo to zostawia wrażenie czegoś niedokończonego i nie jest to pochwała.