Znak, Wiesławiec Deluxe

[RECENZJA] Wiesławiec Deluxe, "Każda praca hańbi"

Co kilka miesięcy, zmęczony uganianiem się za kolejnymi zleceniami i nieprzewidywalnością stanu konta, sam sobie się odgrażam, że pójdę do korpo i będę robił asapy. Wyobrażam sobie, że w zamian za trochę fałszywe poczucie bezpieczeństwa, mogę nawet słuchać “bullshitu” o tym, że moja praca sprawia, że świat staje się lepszym miejscem nie tylko dla zarządu i akcjonariuszy.

Korpomyśli przechodzą mi jednak szybko, zwłaszcza że przez chwilę pracowałem w najgorszym - moim zdaniem - rodzaju korporacji, czyli “polskim korpo”. Polskie korpo to firma, która powstała przeważnie pod koniec lat 80., lub na początku kolejnej dekady, rozrosła się, przeszła przez kilka kryzysów, przepoczwarzyła, urosła, a wciąż najważniejsze jest to, że pani Halinka lub pan Zbysio w 1991 roku razem z prezesem w garażu ustanawiali początki kapitalizmu. Połączenie kombatanckiego nastroju z korporacyjnym wyzyskiem tworzy z “polskiego korpo” szczególny rodzaj piekła, zwłaszcza gdy jesteś w nim odpowiedzialny za tzw. “rozwój produktów”. Jeśli pani Halinka stwierdzi, że dalej zamierza używać kalkulatora, a pan Zbysio wciąż będzie zwolennikiem drukowania każdego maila, stracisz godziny na walce z systemem, w którym niczego nie da się zmienić. I jeszcze za to oberwiesz.

Mając niewielkie, lecz jednak istotne dla mojej świadomości, doświadczenie korporacyjne, a do tego będąc fanem ironicznych acz bardzo smutnych memów Wiesławca Deluxe, neomal rzuciłem się na lekturę “Każdej pracy…”. Niestety lektura przypominała skok w dal, podczas którego ktoś odsunął piaskownicę, w której miałem radośnie wylądować.

Nie zawsze umiejętność robienia zabawnych i diablo inteligentnych memów przekłada się na umiejętność napisania dobrej książki. Niestety “Każda praca hańbi” jest jedną z tych książek, w których przeskoczenie kilku stron do przodu nie sprawia, że cokolwiek tracimy. Autor operuje bardzo sprawnym językiem, ma “gadane” i olbrzymią wiedzę, jednak nadmiernie skupił się na opisywaniu procesów działania korporacji, przez co zamiast ironiczno-zabawnej książki o absurdzie “bullshit jobów” dostajemy lekko megalomańską opowieść o człowieku, który przez dziesięć lat próbuje odnaleźć się w kopor-świecie, ma silne poczucie intelektualnej nad nim wyższości, a jednocześnie jakąś zadziwiającą nieumiejętność szukania alternatyw.

Moja lektura “Każdej pracy…” przypominała sinusoidę. Pierwszy rozdział dotyczący wakacyjnej pracy autora w Irlandii zaskoczył mnie swoją miałkością - zupełnie nie rozumiałem, po co autor z takim pietyzmem opisuje doświadczenie, które miały tysiące, jak nie miliony młodych ludzi. Nie dało się uniknąć tu porównania do książki innej internetowej postaci, czyli “Emigracji” Malcolma XD, który tragikomiczne doświadczenie przekuł w bardzo zabawną, choć w dłuższej mierze nużącą historię. Wiesławca po pierwszym dniu pracy bolą plecy i kręci mu się w głowie, sukcesu w sprzedaży bezpośredniej nie odnosi, a choć sama historia mogłaby być dobrym wstępem do analizy procesów zachodzących w kapitalistycznym świecie, nigdy do niej już nie wraca.

Ciekawiej robi się, gdy Wiesławiec tuż po studiach zostaje zatrudniony na katolickiej uczelni. Przyjmuje robotę, bo gdzieś trzeba pieniądze zarabiać, a jego opowieść o feudalnych stosunkach na uczelni i uczeniu jest napisana z pasją i pełna zabawnych, ironicznych ale też zjadliwie celnych uwag dotyczących polskiego systemu edukacji wyższej. To najciekawszy rozdział w całej książce choćby ze względu na to, że autor sprawnie łączy teorie socjologiczne z codziennym doświadczeniem, czego niestety brakuje w kolejnych rozdziałach dotyczących zatrudnienia w korporacjach - do niemieckiego banku, przez firmę produkującą nakrętki, po monitoring “poziomów zadłużenia i sumy zobowiązań wynikających z niezapłaconych faktur” u “amerykańskiego producenta sprzętu mechanicznego”. Gdyby cała książka była napisana tak jak rozdział poświęcony pracy “na” uczelni z pewnością mielibyśmy do czynienia z książką, o której trudno powiedzieć złe słowo.

Właściwie w połowie lektury wiemy, co chce nam Wiesławiec opowiedzieć i choć opisy pracy w kolejnych korporacjach bywają barwne (momentami aż nadto), to czytałem już tylko z nadzieją na jakiś intrygujący twist. I było blisko, bo autor na ostatnim etapie swojej korporacyjnej kariery zaczyna mieć problemy psychiczne i finalnie trafia do psychiatry, ale niestety fatalne dla zdrowia psychicznego skutki pracy w korporacjach, nie stają się tematem przewodnim końcowych rozdziałów.

Największym wrogiem tej książki jest niesamowite szczególarstwo autora, który nie potrafi powstrzymać się przed detalicznymi opisami działania systemów informatycznych, tych wszystkich SAPów i innych. Po akapicie, z którego dowiadujemy się, że wszystko nie działa tak jak powinno, a większą część pracy zajmuje mu zupełnie bezsensowne przeklikiwanie się między okienkami, dokładny opis tych procesów jest czytelnikowi niepotrzebny i można go ominąć bez większej straty. Bardzo irytujące są też z lekka dziaderskie fragmenty, gdy Wiesławiec postanawia opisywać towarzyszy i towarzyszki swoich koporacyjnych niedoli. Barwnym portretom niestety często sekunduje zwracanie uwagi na ich urodę, a cechy fizyczne mają w tych opisach odzwierciedlać psychikę osób, które autor napotyka na swojej drodze. Jaki to ma sens? Ani to zabawne, ani szczególnie potrzebne. Podobnie jak niekiedy - zwłaszcza na początku książki - z lekka pogardliwe i wyższościowe komentarze, które może i bywają zabawne, ale to taki humor z nieprzyciętym wąsem.

Pytanie, które zadawałem sobie czytając “Każdą pracę…” było tylko jedno - czemu Wiesławiec przestał jeździć na rowerze. W pierwszych latach swojej korpokariery Wiesławiec z roweru korzysta często, zachwala jego właściwości, by nagle przejść jednak na transport zbiorowy, na który oczywiście narzeka, szczęśliwie jednak nie kupując samochodu. Co się stało, Wiesławcu, chciałoby się zapytać? Co się stało, że ta książka tak bardzo się nie udała?

“Każda praca hańbi” to przykład tego jak łatwo można roztrwonić fantastyczny potencjał intelektualny, któremu towarzyszy językowa zwinność, gdy postanowi się czytelnika zwyczajnie zanudzić i zamęczyć. Jednocześnie polecam tym, którzy myślą o oddaniu swoich dusz korporacjom - Wiesławiec doskonale pokazuje przemocowy charakter późnego kapitalizmu i może kogoś uchroni. Ale czy jest jakaś alternatywa?

To, co mnie chyba w “Każdej pracy…” najbardziej irytowało to właśnie brak alternatywy dla opisywanego świata. Bo może jednak pocztówki z późnego kapitalizmu mogą mieć różne rewersy? Czy jesteśmy skazani na pracę bez sensu i performowanie pracy zamiast faktycznego rozwijania siebie, za które jeszcze ktoś nam płaci? Pesymistyczna wizja Wiesławca Deluxe jest wbrew pozorom łatwa do przyjęcia i bardzo oczywista. Na tyle oczywista, że po czterech rozdziałach nie wiedziałem, po co - poza recenzencką uczciwością - ja to jeszcze czytam.
 

Skomentuj posta

Proszę odpowiedzieć na pytanie: Iwasiów jak lody