W.A.B, Jacek Paśnik

[RECENZJA] Jacek Paśnik, "Dzieci"

“Dzieci” Jacka Paśnika to niezbyt udany debiut literacki, opowieść kręcąca się wokół własnej osi, schematyczna, przewidywalna i nieszczególnie urokliwa językowo. Jednocześnie interesująca jako studium świadomości pokolenia urodzonego w czasach budowania dobrobytu i - mimo wszystko - dość optymistycznego patrzenia w przyszłość.

Na otwarcie Szpitala Kosmos Generał przyleciał helikopterem. Wysiadł z maszyny, uścisnął ręce czekającej na niego delegacji i po trwającym chwilę przemówieniu, wrócił do stolicy. Tymczasem wysiedlano ostatnich mieszkańców wsi, na miejscu której ludowe władze zbudowały futurystyczny budynek. To jednak nie interesowało ojca Teodora, wówczas studenta farmacji, który ściskał dłoń Generała. Patrzył w przyszłość z nadzieją, zwłaszcza że wszyscy mu mówili, że ma zadatki na biznesmena. A nadchodziły dobre czasy dla tych, co umieli kombinować.

Gdyby miarę sukcesu w pierwszej połowie lat 90. mierzyć fikuśnością budynku, w którym udało się kupić mieszkanie ledwo co powstającej klasie średniej, ojciec Teodora mógłby odtrąbić wielki sukces. Budynek Mieszkalny Roku 2000 wyglądał “jak marcepanowy tort z wbitą na pofalowanym druciku ceną z końcówka “99”” Miał zaokrąglone krawędzie, okna niczym bulaje na statku, “kolumny, uskoki, zawijane balkony, wieże poskręcane jak chorągiewki na wietrze”. W tym cudzie architektury czasów pobalcerowiczowskiego kapitalizmu bohaterowie książki Paśnika przyjdzie odkryć, że dzieckiem jest się tylko do czasu. Do czasu, gdy Wariat złoży ubranie w kostkę.

Po wysypie powieści, w których moje pokolenie, a więc ludzi urodzeni tuż przed przełomem lat 80. i 90., w krytyczny, ale też nostalgiczny sposób opisywali własne dorastanie, przyszedł czas na autorów i autorki urodzonych w latach 90. Mają trudniej, bo ich życie zaczęło się w czasie, gdy już na żaden przełom nie czekano. Literatura karmi się wielkimi wydarzeniami, datami wyznaczającymi granice epok, a tu nic się nie dzieje, koniec historii i co najwyżej oczekiwanie na otwarcie granic i masową ucieczkę z polskiego pseudoraju. Nuda. Dlatego Paśnik swoją opowieść - choć jego bohater na świat przychodzi już w latach 90. - rozpoczyna od Generała. Dla bohatera (i zapewne autora) komunizm i jego wspomnienie stanowią jeden z najważniejszych punktów odniesienie. Drugim takim będzie śmierć “papieża Polaka” i - oczywiście - atak na World Trade Center.

“Dzieci” będąc całkiem sprawną historią o dorastaniu młodych ludzi w latach 90, są nadmiernie schematyczne. Od początku czekamy na przełomowe wydarzenie, czyli wyjaśnienie tego, co się stało “gdy Wariat złożył ubranie w kostkę”, a dość wolno się rozwijająca akcja podporządkowana jest czekaniem na kulminację, po której następuje przyspieszenie - przeskok przez czasy licealne (bo narrator po traumatycznych wydarzeniach niewiele pamięta) i powrót do przeszłości w trakcie studiów. Budowanie napięcia Paśnikowi wychodzi dość przeciętnie, jakby bał się pokazywania grozy otaczającej młodych ludzi dorastających na początku nowej ery. Czytanie o przygodach gimnazjalistów nie wzbudzało u mnie szczególnego entuzjazmu, zwłaszcza że autor nieszczególnie wdaje się w opisy tła społecznego i cały ten finalny dramat nie zyskuje odpowiedniej temperatury.

Podobało mi się za to nieprzesadne żonglowanie artefaktami, takie nostalgiczne wyliczanki, których wypełniały na przykład “Taśmy rodzinne” Marcina Marcisza. Dla Paśnika ważniejsze od przywoływania przedmiotów jest skupienie uwagi na przeżyciach głównego bohatera i jego relacjach z rówieśnikami. To trafny wybór.

Nie podobała mi się za to maniera językowa, a zwłaszcza jej niekonsekwencja. Na początku książki Paśnik przesadza z pretensjonalnym szykiem przestawnym, który wydaje się być jakimś poszukiwaniem “własnego języka”, ale niezbyt trafionym. Na kolejnych stronach styl autora jednak ewoluuje (ewidentnie pod wpływem redakcji), ale wciąż jest pełen niekonsekwencji, czy niepotrzebnych powtórzeń. Są za to momenty naprawdę ładnego pisania, skupionego na detalu, barwnego i nie wysilonego. Niestety zbyt rzadkie.

Wnioski z “Dzieci” są dość oczywiste - młodzi ludzie dorastający w czasach, gdy pozornie wszystko już jest, a codzienność idzie w dobrym kierunku, mają swoje dramaty, których nikt, nawet najbliżsi nie potrafią dostrzec. Główny bohater tej powieści też przecież mógł coś zrobić, by nie wydarzyło się to, co się wydarzyło. “Dzieci” jednak nikogo nie oskarżają, po lekturze tylko ze smutkiem możemy stwierdzić, że wielu było takich Wariatów, którymi nikt się nie przejmował, bo ważniejsze były inne sprawy.

“Dzieci” to debiut poprawny, choć niedociągnięty redakcyjnie i zbyt oczywisty w tym, co autor chciał nam powiedzieć. Jednocześnie zdradzający talent do opowiadania mikrohistorii. Błędem założycielskim tej książki jest fakt potrzeby “wyrzucenia” z siebie osobistej historii (autor nie ukrywa autobiograficznego charakteru głównego wątku) bez szczególnie ciekawych pomysłów na wypełnienie jej innymi wątkami niż opowieść o dorastaniu “dzieci neo”.

Pisząc o literackich debiutach jestem zawsze ostrożny, bo nawet przy nieudanych książkach trzeba docenić fakt pracy, którą się wykonało, a przecież wydanie debiutu w jednym z największych polskich wydawnictw, to niewątpliwy sukces autora. Trzeba jednak powiedzieć wprost, że przed Paśnikiem - jeśli chce się rozwijać - sporo pracy, ale sądząc po “Dzieciach” warto kibicować, bo może opowiadając w przyszłości jakąś mniej osobistą historię, więcej uwagi przyłoży do konstrukcji i pokaże, że historia Wariata to dopiero początek tego, co czeka kolejne pokolenia dorastające w świecie wypełnionym trwogą.

jeden komentarz

Roman

29.10.2022 14:16

Szot przestrzelił. Naboje Szota są puste. Jemu wydaje się, że jest w nich proch, a zionie w nich pustka. Pustka skrywająca pretensjonalność. Dlatego Szot zrobi karierę. Mikrokarierę w internecie i trochę w realu.

Skomentuj posta

Proszę odpowiedzieć na pytanie: W rosole u Musierowicz