Sine Qua Non, Tomasz Maruszewski

[RECENZJA] Tomasz Maruszewski, "Wrzaski"

Przeczytałem, więc sprawozdaje, ale nie czujcie się szczególnie zobowiązani do lektury.

Thriller obyczajowy, którego akcja dzieje się gdzieś na początku lat 90. w tej Polsce, gdzie rządzi sołtys, o gębie przypominającej “czerwoną i spoconą kulę”, w którą codziennie wlewa się alkohol. Gdzie mężczyźni są z kobietami, a jak ktoś by chciał inaczej, to będzie musiał poszukać sobie innego miejsca do życia. Adam jeszcze o tym nie wie i myśli, że jego romans z Jerzym nie zostanie zauważony.

Poznali się na imieninach sołtysa. Było mocno pite. Spoglądał na niego ukradkiem. A może zbyt jednak wprost i wszyscy to widzieli? Przecież łamali reguły, a wieś szybko dostrzega takie sprawy. Spotykają się już jakiś czas. Jerzy Mogiła. “Wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna. Ponoć to ukryte w geach, to dzięki nim ma taką budowę ciała, przynajmniej tak twierdzi. Ale Adam sądzi, że Jerzy ćwiczy gdzieś intensywnie, i to od lat. Cudny zarys mięśni, zapowiedź siły”.

Spotykają się zawsze w mieście nieopodal. Myślą, że nikt ich tam nie przyłapie. Do hotelu wchodzą osobno. Drugi czeka w restauracji obok, żeby ich nie powiązali ze sobą. A jednak nikt tu nie jest anonimowy. Napadną Jerzego, Adam się uratuje, nie pomoże kochankowi. Może i dobrze, przynajmniej żyje. Wraca na wieś, ale tam już czekają. Już stoją wokół domu, w którym on i Bożena i Karolinka wiją gniazdo. “Krzyczą sąsiedzi i Boena też krzyczy, Adam nie wie, kto głośniej. Chyba sąsiad, ale ona stara się mu dorównać”. Wrzeszczą tradycyjnie - ped**! wypi******! Uratuje go miejscowy policjant, który też mu każe wyp****, ale przynajmniej uniknie linczu.

Adam wyjedzie ze wsi, znajdzie pracę, zatraci się w piciu i tak dalej. Nikt chyba nie oczekuje, że ta historia zakończy się pozytywnie. Po drodze Bożenka zamieszka z facetem, z którym byłaby, gdyby nie wpadka z Adamem i przyspieszony, niemal przymusowy ślub, a nasz bohater będzie jeździł na wieś, próbując odzyskać rodzinę. Ale będzie też myślał o pobitym Jerzym - czy go nie zabili? W nekrologach nic nie ma, w szpitalu informacji nie udzielają.

Tomasz Maruszewski miał na “Wrzaski” całkiem oryginalny pomysł i przyznaję, że fabuła książki jest wciągająca, mimo tego upiornego staccato krótkich zdań, którymi próbowałem napisać pierwszą część tej recenzji. Pisanie nieomal w czasie teraźniejszym i trzeciej osobie liczby pojedynczej jest bardzo użyteczne w krótszych tekstach, który nadaje dynamiki. Jednak czytanie całej napisanej w ten sposób książki jest naprawdę męczącym doświadczeniem. Dodatkowo autor niekiedy się w tym sam gubi i przeskakuje na czas przeszły, czyli klasyczne “Adam poszedł na pekaesa”. Bardzo manieryczne jest to pisanie Maruszewskiego. Innym błędem, który popełnia pisarz jest przewidywalność wydarzeń - bohater zawsze zdąża na autobus (kursuje między wsią a miastem, do którego ucieka po pobiciu i wyrzuceniu z domu), udaje mu się znaleźć robotę, mieszkanie i choć wszystko to dzieje się w smutnych okolicznościach, fatum zadziwiająco sprzyja Adamowi.

Zdecydowanie za to ciekawe jest odniesienie się przez Maruszewskiego do początku lat 90. i sportretowanie potwornej rzeczywistości, w jakiej przyszło żyć wtedy osobom LGBT zwłaszcza w mniejszych miastach, czy na wsi. Co prawda odwoływanie się już w motcie do lorda Douglasa i “miłości, która nie śmie wymówić swojego imienia” (bez przywołania tłumacza) wtłacza nas w narrację i stylistykę, z której literatura elgiebetowa na szczęście już dawno się wydostała, to opowieść o żonatym i dzieciatym geju, który zdradza żonę w polskiej literaturze nie pojawia się zbyt często. Może dlatego, że to jest bardzo przewidywalny los i nieszczególnie atrakcyjny literacko? Byłbym bardziej zaciekawiony kobiecym punktem widzenia w takiej sytuacji.

Ładnie wplata Maruszewski w swoją opowieść wątek tytułowych “wrzasków” - wrzeszczą ludzie zgromadzeni wokół domu Adama i Bożeny, głowę bohatera wypełniają trzaski gdy zapija tęsknotę za domem i strach przed wzięciem losu w swoje ręce… sporo tu dźwięków i to jest jakoś ciekawe. Niestety rytm zdań, manieryczność tego pisania i mimo wszystko prostota fabularna sprawiają, że przeczytałem “Wrzaski” bez szczególnej przyjemności. I trochę nie wiem, czy autor świadomie stylizuje swoją opowieść na dawną literaturę “gejowską”, która bywała nieznośnie sentymentalna, czy niestety jest to zupełnie nieintencjonalna stylizacja. Tak czy inaczej - nie mam wielu bardzo ciepłych uczuć wobec opowieści Maruszewskiego. Ot, przeczytałem, sprawozdałem i idę szukać wzruszeń gdzie indziej.

Skomentuj posta

Proszę odpowiedzieć na pytanie: Iwasiów jak lody