Agora, Wojciech Orliński
[RECENZJA] Wojciech Orliński, "Kopernik. Rewolucje"
Kopernik Orlińskiego to “Kopernik po dziennikarsku”. Co to znaczy, autor tłumaczy już we wstępie. To biografia, w której “dziennikarz wyznacza kierunek”, a “podróż nie odbędzie się trasą najkrótszą”. I całe szczęście! Bo gdyby Orliński wsiadł na autostradę i opisał tylko to, co jest w biografii rewolucjonisty z Warmii pewne, dostalibyśmy nudnawą broszurkę.
Autor opatrując książkę przypisem mówiącym “nie jestem historykiem, jestem dziennikarzem”, sprawia, że usprawiedliwione staje się potraktowanie Kopernika jako pretekstu do dziesiątek fascynujących opowieści o historii, ale i współczesności. Oczywiście trzeba trochę lubić styl Orlińskiego, który nie ucieka od sformułowań potocznych (“wdowa mogła spać spokojnie”, “sytuacja win-win”), publicystycznego żargonu, czy zaskakujących trochę porównań i metafor odnoszących się do ruchu drogowego, fizyki albo współczesnej ekonomii. Jest w tym wszystkim jednak autor “Kopernika. Rewolucji” uczciwy, autentyczny (“jest to książka niezbyt poważnego dziennikarza”) i ujmujący dobrotliwą złośliwością.
Rzeczywiście już na pierwszych stronach książki wyruszamy w podróż. Z braćmi Kopernikami z Torunia do Krakowa. Nie ma jeszcze stałej przeprawy mostowej przez Wisłę, a bracia - Mikołaj i Andrzej - być może po raz pierwszy w życiu przekraczają rzekę. Jak mijała im podróż i czy byli narażeni na niewygody? Tu Orliński dostrzega, że wujem chłopców był biskup warmiński Łukasz Watzenrode, człowiek “łączący godność biskupa ze stanowiskiem marszałka województwa”, który na pewno nie pozwolił na to, by jego siostrzeńcy spali w kiepskich warunkach. Państwo utrzymywało własną sieć noclegowni, które nazywamy zamkami. Kościół dodatkowo dysponował miejscami gościnnymi w klasztorach i swoich zamkach, więc Andrzej z Mikołajem podróżowali jak ówczesne VIP-y. Dalsza trasa obejmowała m.in. Łęczycę i Jurę Krakowsko-Częstochowską. Odpowiadają jej dzisiejsze drogi numer 91, 791 i 94.
I tak idzie, a raczej meandruje opowieść Orlińskiego - od historii słowa “rewolucja”, przez opowieść o wojnie polsko-krzyżackiej (“wojna polsko-krzyżacka była jedyną, której Kopernik doświadczył bezpośrednio. Nawet jedna to już za dużo…”), po historię o opublikowaniu “De Revolutionibus”, bez którego to “o Koperniku nie pisano by dzisiaj książek, tylko najwyżej od czasu do czasu sensacyjne artykuły prasowe o ‘zaginionym manuskrypcie domniemanego geniusza’.
Pop-historia budzi we mnie zawsze pewne obawy przed spłyceniem tematu, gorączkowym poszukiwaniem przez autorów chwytliwych momentów i nadawaniu im przesadnego znaczenia. U Orlińskiego to watowanie biografii Kopernika prowadzi jednak do fantastycznej opowieści o czasach, w których żył jego bohater, momencie przełomowym dla naszych dziejów, zderzeniu światów - renesansu, średniowiecza i kontrreformacji, która sama w sobie była rewolucją. Widać pasję autora w odkrywaniu historii, ale też ironię wobec sposobów jej opowiadania, polemiczną zaciętość połączoną z sympatycznym gadulstwem.
Zaczytywałem się w ostatnich dniach, odpoczywając przy tej książce od kolejnych opowieści o tym jaki świat jest trudny i straszny. Co prawda świat Kopernika do najprzyjemniejszych też nie należał, ale już sama opowieść Orlińskiego dzięki swobodzie języka, skojarzeń i swego rodzaju detektywistycznej pasji autora, daje w efekcie lekturę lekką, przyjemną, która choć na chwilę pozwala oderwać się od “ciężkich norwidów” codzienności.
Dodam jeszcze, że bardzo podoba mi się okładka Tomka Majewskiego - trochę tradycyjna, wyrazista, a jakoś nowoczesna w dobrym tego słowa znaczeniu. Jak cała ta ksiażka.
Skomentuj posta