Bruno Schulz
Bruno Schulz - w 80 rocznicę śmierci
80 lat temu zginął Bruno Schulz.
W lipcu zostałem poproszony o krótki wykład na temat tego, jak jego twórczość odbija się w polskiej (i nie tylko) literaturze współczesnej.
I zadałem sobie pytanie - czy Schulz "żyje" już tylko jako niedościgły wzór? A może ożywa też w parodii? Całość poniżej. 15 minut czytania.
---
“Wzorzysty dywan sunął pode mną i obawiałem się, że lada chwila jego ziemski i piaszczysty zapach stanie się zapachem mitologicznej pościeli”.
Czyż nie brzmi “jak z Schulza”? A to Jerzy Pilch w “Spisie cudzołożnic”, powieści, która ukazała się w 1993 roku. Początek polskiej transformacji był dla urodzonego pod koniec XIX wieku w Drohobyczu Brunona Schulza niezwykle łaskawy.
Po rozpadzie świata, w czasach niepewności, realistyczny - a zarazem mitologiczny - świat autora “Sanatorium pod Klepsydrą” zdawał się być idealnym miejscem ucieczki dla czytelników, jak i pisarzy.
Pamiętacie “Podróż ludzi Księgi”? Bohaterowie debiutanckiej powieści Olgi Tokarczuk zmierzają do klasztoru w górach, w którym ukryta jest Księga. Jednym z nich jest Gauche, wiejski niemowa. Pragnienie odnalezienia, dotarcia do Księgi, które odczuwa, jest podobne temu, które czuje bohater opowiadania Schulza “Księga” z “Sanatorium pod Klepsydrą”. Mówi on tak:
“Obudziłem się raz w ciemny świt zimowy - pod zwałami ciemności paliła się, głęboko w dole, ponura zorza - i mając jeszcze pod powiekami mrowie mglistych figur i znaków, zacząłem majaczyć niejasno i zawile, wśród udręki i próżnego żalu, o starej, zaginionej Księdze”.
Gauche’a, bohatera powieści Tokarczuk, zwykłość odnalezionej Księgi rozczaruje. Z drugiej strony sprawi jednak, że niemowa po raz pierwszy przemówi i usłyszy swój własny głos. Podobnie dzieje się z bohaterem opowiadania Schulza. Tokarczuk pisze, że gdybyśmy w rzeczywistości znaleźli Księgę, czy jak chce Schulz - Autentyk, nie zostanie do napisania już nic. Wtóruje jej pisarz z Drohobycza, mówiąc że po odnalezieniu Księgi jego bohaterowi “zobojętniały wszystkie książki”. Zatem Księga jest przedmiotem niebezpiecznym dla czytelników i pisarzy, bo gdybyśmy taką mieli, literatura przestałaby być potrzebna.
Świat Schulza to nie realizm magiczny, który historię próbuje opowiedzieć za pomocą fantazji o niej. To poczucie, że nasza prawdziwa rzeczywistość pełna jest fantazji, zjawisk zwyczajnych, a jednocześnie nadprzyrodzonych. Jego literatura skrzy się od metaforyki, często sięgającej po kabałę - podobnie jak Tokarczuk w “Podróży ludzi Księgi” korzystająca z tarota.
Noblistkę i autora “Sklepów cynamonowych” łączy fascynacja teoriami Carla Gustawa Junga i jego psychologią głębi. Jednocześnie łączy ich przekonanie, że świat jest zmienny, nawet gdy otoczeni jesteśmy przez budynki, które na swoim miejscu stoją już setki lat, czy przedmioty wytworzone przez człowieka kilka epok przed naszymi narodzinami. Ta wielorakość światów, którą opisuje Tokarczuk prawie w każdej swojej powieści, jest niezwykle “schulzowska”
Co jeszcze jest “schulzowskie”?
Wróćmy do Pilcha.
Bohater “Spisu cudzołożnic”, Gustaw, to niespełniony pisarz, pracownik akademicki. Postać groteskowa i zdecydowanie smutna. Jego niespełnienie uczuciowe i erotyczne objawia się choćby w sposobie, w jaki patrzy na Jolę Łukasik, z którą zamierza popełnić zdradę małżeńską. Spogląda na jej „obute w czarne czółenka nogi” i mówi tak:
„(...) w pewnej chwili zauważyłem ich wzbierającą od pięt nerwowość. Łydki Joli jeszcze nie drżały, ale powietrze wokół nich pełne już było misternych napięć”.
Schulz pisał w “Traktacie o manekinach”, będącym jedną z części “Sklepów cynamonowych”, o “wypiętym pantofelku Adeli”, który “drżał lekko i błyszczał jak języczek węża”.
Erotyczny fetyszyzm tych scen i ich zakamuflowane powiązanie pokazują, w jaki sposób pisarze często nawiązują w swej twórczości do Schulza. Poprzez język, ale też symbole czy podobieństwa w konstruowaniu opowieści. Zarówno “Podróż ludzi Księgi”, jak i “Spis cudzołożnic” to dzieła okresu przełomu i nic dziwnego, że odwołują się do drohobyckiego mistrza, pisarza wykraczającego poza swoją epokę, a jednocześnie będącego jej dzieckiem. Dzieckiem, które łączyło przeróżne prądy - od żydowskiej mistyki po najnowszą filozofię.
A teraz przenieśmy się za ocean.
Gdy w 2016 roku Philip Roth, amerykański pisarz, autor legendarnego "Kompleksu Portnoya", przekazał Bibliotece Publicznej w Newark swój prywatny księgozbiór składający się z aż 3,5 tysiąca pozycji, sporządził listę piętnastu tytułów, które uznał za najistotniejsze w całym swoim życiu. Na 15. miejscu umieścił „Sklepy cynamonowe”, które przeczytał w wieku 41 lat. Roth uważał Schulza za - jak sam mówił - “człowieka o olbrzymich artystycznych talentach i bogatej wyobraźni”.
W swojej książce "Mistrzowie. Spotkania z twórcami", która jest zbiorem wywiadów z pisarzami, amerykański twórca opublikował rozmowę z Icchokiem Beszawisem Singerem poświęconą Schulzowi. Noblista z 1978 roku, autor “Sztukmistrza z Lublina”, mówił, że gdy po raz pierwszy przeczytał Schulza, miał wrażenie, że ten “pisze jak Kafka”. Dodał przy tym, że tylko o dwóch pisarzach zwykł mawiać się w ten sposób. Pierwszym z nich jest Szmuel Josef Agnon, twórca opowiadań, który już od 1907 roku mieszkał w Palestynie. Drugim właśnie autor pochodzący z Drohobycza. “Ale im dłużej czytałem Schulza” – dodaje Singer – “doszedłem do wniosku, że jest lepszy od Kafki. W niektórych jego opowiadaniach czuć większą siłę”.
Roth doprowadził do przybliżenia amerykańskim czytelnikom twórczości Brunona Schulza, publikując „Sanatorium pod klepsydrą” w swojej autorskiej serii „Pisarze z Innej Europy”, wydawanej przez Penguina. Wstęp do angielskiego wydania napisał John Updike, autorką przekładu była zaś Celina Wieniawska. Jej praca była co prawda w Polsce często krytykowana za nadmierne uproszczenie, ale nie przeszkodziło to amerykańskim twórcom w zafascynowaniu się prozą Schulza.
Tak silnie Schulz fascynował Rotha, że ten posłużył się jego biografią w powieści “Praska orgia”. Jej głównym bohaterem jest bezimienny “polsko-żydowski pisarz-artysta, bezdzietny kawaler, zamordowany na wschodnim wygnaniu przez nazistę w zemście za zabójstwo „jego” niewolnika”. Hołdy wielkich pisarzy składane innym wielkim twórcom zawsze fascynują.
Tym, co - poza językiem i światami stwarzanymi przez Schulza - fascynuje pisarzy i pisarki na całym świecie, jest również tajemnica. W przypadku Schulza zrodziło się ich wiele - biografia, a zwłaszcza związki z kobietami, fascynują, choć mniej niż myśl o wciąż zagubionych, ale być może istniejących książkach pochodzącego z Drohobycza pisarza.
W 1987 roku popularna amerykańska pisarka Cynthia Ozick opublikowała książkę “Mesjasz ze Sztokholmu”. To krótka powieść oparta na pogłoskach, jakoby w Szwecji odnaleziono fragmenty zaginionej powieści Schulza “Mesjasz”. Co prawda krytycy mają wątpliwości, czy Ozick w ogóle zdawała sobie sprawę z tego, że Drohobycz nie leży już w Polsce i z dezynwolturą potraktowała biografię Schulza, to historia “Mesjasza” przykuła uwagę. Pamiętajcie, że jesteśmy w czasach, gdy triumfy na świecie odnosi Umberto Eco i opowieści o zaginionych książkach lub dzieła udające te zaginione - cóż więc dopiero prawdziwa zaginiona książka!
“Mesjasz” to nigdy niepublikowana, nawet we fragmentach, zaginiona powieść Brunona Schulza, mająca opowiadać o przybyciu tytułowej postaci do Drohobycza. W założeniu miało być to najważniejsze dzieło autora i kontynuacja “Sklepów cynamonowych”. Według Artura Sandauera, który zapoznał się z utworem w czasie okupacji, pierwsze zdanie powieści brzmiało: “Wiesz – powiedziała mi rano matka. – Przyszedł Mesjasz. Jest już w Samborze”. Rękopisu przez lata poszukiwał Jerzy Ficowski, poeta i badacz twórczości Schulza.
Apogeum zainteresowania Schulzem za granicą nastąpiło w 1989 roku, gdy Dawid Grosman opublikował “Patrz pod: Miłość”. Pisarz jest jednym z jej bohaterów, a narrator powieści Grosmana przyjeżdża do Polski w okresie karnawału "Solidarności" w celu poszukiwania “Mesjasza”. Dzieło miało bowiem wylądować z Schulzem w grobie w Gdańsku po tym, jak autora “Sklepów cynamonowych” wyrzucono z miejskiego muzeum za pocałowanie “Krzyku” Edwarda Muncha. “Patrz pod: miłość” to jedna z najlepszych powieści Grosmana, autora o niezwykłej wyobraźni i pomysłowości.
Grosman mówił o Schulzu tak: “W każdym akapicie tekstów Schulza życie wybucha intensywnością, wyobraźnią, fantazją, koszmarem. Znam bardzo niewielu pisarzy, którzy potrafili stworzyć własny wymiar rzeczywistości - Bruno Schulz jest jednym z nich”.
Do historii nieopublikowanej powieści Schulza nawiązała również Małgorzata Sikorska-Miszczuk w sztuce “Mesjasz”, którą wyreżyserował i wystawił w wiedeńskim Schauspielhaus Michał Zadara. Tu również poszukiwanie zaginionego rękopisu jest z jednej strony komedią, z drugiej kryminałem. Autorka dramatu w jednym z wywiadów mówiła:
- Gdy staliśmy w Wiedniu na ulicy przed teatrem Schauspielhaus Wien i patrzyliśmy na wielki baner z Mesjaszem i nazwiskiem Schulza, Michał powiedział: "Udało się. Schulz jest w Wiedniu i Mesjasz się wydarzył".
Można powiedzieć, że za każdym razem, gdy twórcy nawiązują do Schulza, on sam wydarza się na nowo. W “Empuzjonie” Olgi Tokarczuk jest wszechobecny. Już w pierwszej scenie mamy “schulzowskie” przyglądanie się rzeczom, a dokładniej - ubiorowi głównego bohatera. Przedmioty - tak u Tokarczuk, jak i u Schulza - stają się graczami, a ich wymiar wykracza poza użyteczność. Przyjrzyjcie się też relacji głównego bohatera ze swoim ojcem. Czyż nie przypomina ona tej z “Sanatorium pod klepsydrą”? Powroty do epizodów z dzieciństwa? Czy Gliceria z “Empuzjonu” nie jest zbudowana na wzór “Adeli”? A co z obsesją podglądania? Schulz jest dla pisarzy i pisarek wyzwaniem, punktem odniesienia, fascynacją, która sprawia, że rodzą się nowe światy. Bo Schulz to dzisiaj nie tylko literatura, ale i mit, który można dowolnie przekształcać i opowiadać na nowo.
Ale czy można parodiować Schulza?
Współczesna proza polska najczęściej do Schulza odwołuje się na poważnie. Nie ma w niej miejsca na ironię ze stylu autora “Sklepów cynamonowych”, czy może jakąś co bardziej inteligentną drwinę.
A przecież już w latach 30. XX wieku pojawiły się pierwsze parodie stylu Schulza.
“Pisarze polscy o pomocy zimowej”, tak zatytułowany był artykuł Tadeusza Hollendra, satyryka rozstrzelanego w 1943 roku w ruinach warszawskiego getta. Była to parodia stylu kilku popularnych ówcześnie pisarzy, którzy opowiadać mieli o swojej perspektywie na rzeczywistą akcję wspierania bezrobotnych zimą 1937 roku.
Hollender podrobił styl Adolfa Nowaczyńskiego, czołowego polskiego antysemity piszącego o "obżydłym bezrobociu", napisał wiersze w imieniu tak lubianych przez satyryków Leśmiana i Przybosia. Tekst parodiujący Schulza zatytułowany został “Bezrobotny ojciec z pomocy zimowej”. Jak się podrabia Schulza? Oto fragment:
“Szedłem ulicą pomiędzy domami o barwie tak cynamonowej, że sam cynamon mógł ujść przy nich za goździki. Wiało już pierwszą wiosną, z ziemi dobywał się jakby głuchy lęk. Zapatrzyłem się na znaczek pocztowy za wystawą, ale też znaczek miał jeszcze inne znaczenie.
Uwagę moją zwrócił krab, niezwykle wielkich rozmiarów, który razem ze mną wskoczył do dorożki. Domyśliłem się oczywiście, że jest to mój ojciec, z którym w takich okazjach nie lubię się rozstawać. Krab miał bokobrody, jak cesarz Franciszek Józef i wielu braci, ale ci pomarli już dawno”.
Nawet czytelnik, który raz tylko przeczytał Schulza z łatwością wyłapie najważniejsze tropy “schulzowskie” w tekście Hollendra. Na koniec satyryk - w imieniu Schulza oczywiście - dodaje: “Czasem zwykła i nieskomplikowana alegoria pomaga od razu, kiedy nie wiemy, co czynić należy”. Oczywiste, że naśmiewał się autor ze skomplikowania i wieloznaczności alegorii i metafor u Schulza.
To, co napisał Hollender nie było jednak najbardziej brawurową parodią stylu Schulza. Na wyżyny bowiem wspiął się niezwykle popularny dziennikarz Wilhelm Korabiowski w 1938 roku, gdy w satyrycznym czasopiśmie „Chochoł” przerobił scenę z “Nawiedzenia” ze “Sklepów cynamonowych”.
Trudna to do zapomnienia scena. Sama w sobie też parodiująca starotestamentalny styl biblijny. Pisze Schulz w niej o ojcu: “Nie widziałem nigdy proroków Starego Testamentu, ale na widok tego męża, którego gniew boży obalił, rozkraczonego szeroko na ogromnym porcelanowym urynale zakrytego wichrem ramion, chmurą rozpaczliwych łamańców, nad którymi wyżej jeszcze unosił się jego głos, obcy i twardy - zrozumiałem gniew boży świętych mężów”. Po wstaniu z urynału ojciec “w świetle błyskawicy” “w rozwianej bieliźnie”, “ze straszliwym przekleństwem wylewał potężnym chlustem w okno zawartość nocnika w noc, szumiącą jak muszla”.
A teraz Korabiowski:
„W owe dni, kwaśne od potu Adeli i popielate od snu subiektów – ojciec mój dziwnie posmutniał. Całymi wieczorami, w płaszczu i kapeluszu, siedział na małym blaszanym nocniku barwy wrzącego cynamonu i trzymając w rękach oba pośladki, z całej siły przyciskał je do brzegów tego naczynia (...). Nie rozumieliśmy wówczas tego poświęcenia, tego cichego bohaterstwa, z jakim ojciec wbrew najgłębszym przekonaniom bronił istniejącego porządku rzeczy przed tym niebywałym zamachem stanu, który gotował się w łonie materii, przed tą skandaliczną aferą substancji, przed tą horrendalną intrygą materii, przed tym kapitalnym puczem, który dojrzewał powoli, lada chwila gotowy do wybuchu”.
Co się wydarzy później - łatwo się domyślić. Ojciec w końcu wybucha, a wylatująca zeń materia płynie jak oszalała.
Zacytujmy:
“strzelały liśćmi zużyta zieleń niestrawionych jarzyn, która szybko, pośpiesznie i tandetnie imitowała i nadrabiała brakujące formy, (...) pędziła w górę tropikalnymi ogrodami tej tandetnej, mściwej wegetacji...”.
Korabiowski nie tylko przerabia styl Schulza, przejmuje elementy z jego świata, ale również odwołuje się bezpośrednio do scen z jego prozy. Efekt komiczny wywołuje zestawienie wzniosłości i poetyckości prozy Schulza z trywialną sprawą, o której opowiada Korabiowski. W liście do Romany Halpern Schulz uznał tę parodię za „potworną”, choć „trafną”.
Niestety powojenne parodie do tak udanych już nie należą. Zadziwiającym atakiem, niby ironicznym, niby pamfletowym, a dość durnym w wykonaniu jest tekst Janusza Rudnickiego zatytułowany “Schulz’92”. Rudnicki atakuje poetyckość prozy Schulza, a jego samego określa “mamisynkiem”, “impotentem” i “grafomanem”. To może i dobrze, że polska proza na poważnie traktuje Schulza? Bo parodia i pamfletu nie oznaczają przecież głupkowatej wesołkowatości na poziomie Jasia z 3c.
Schulz jest dla nas wszystkich wyzwaniem - tak czytelniczym, jak i twórczym. To jeden z tych pisarzy, których językowy dukt wyryty został niezwykle wyraziście w historii literatury. Trudno nim podążać, ale też trudno od niego odejść i stworzyć coś wobec oryginału krytycznego.
Żaneta Nalewajk analizując “nawiązania do spuścizny Schulza” zauważa, że “większość twórców literatury polskiej, wyjąwszy takie indywidualności jak Magdalena Tulli, Andrzej Stasiuk (...) nadal przeżywa po nim żałobę i na różne sposoby upamiętnia artystycznie moment jego śmierci.
Być może (...) należy widzieć w tym znak, że polska recepcja literacka nie wkroczyła jeszcze w fazę dojrzałej dyskusji ze spuścizną autora “Traktatu o manekinach””.
Być może są tacy twórcy, których dzieło przerasta nie jedno, czy dwa pokolenia, ale i całe drzewa genealogiczne?
Mam obawę, że Schulz właśnie takim geniuszem był.
Skomentuj posta