Aga Zano, Charles Yu, ArtRage

[RECENZJA] Charles Yu, "Ucieczka z Chinatown"

Piotr Fronczewski “śpiewał”: “Na bramce stoję, nikogo się nie boję. Ja jestem King Bruce Lee Karate Mistrz. Bohaterom książki Charles Yu, “Ucieczka z Chinatown” polski hit pewnie nie przydałby do gustu. Bo Bruce Lee był tylko jeden. I nie tak łatwo nim się stać. Co nie znaczy, że nie próbują.

Dla dziesiątków aktorów azjatyckiego pochodzenia zdobycie roli “gościa od kung-fu” było przez lata zwieńczeniem kariery. Jedynym możliwym. Inaczej lądowało się na pozycji “Typowego Azjaty”, czasem “Martwego Azjaty”, a kobietom przypadała rola “Wschodniej Piękności”, “Tajemniczej Azjatki”, czasem “Młodej Azjatki”. Yu, amerykański pisarz, którego rodzice pochodzą z Tajwanu, w fantastycznym stylu opowiada o rasowych uprzedzeniach wobec “Azjatów”.

K., człowiek którego nigdy nie poznałem, ale wiele mi o nim opowiadano, był z Wietnamu i czasem grywał w polskich filmach i reklamach. Był Azjatą. Nie “gościem z Wietnamu”, a ucieleśnieniem wizerunku Człowieka z Azji. Tym, co go zatrudniali, było wszystko jedno skąd K. pochodzi. Grywał Japończyków, Chińczyków, może Koreańczyków. Tajemniczy Japończyk w garniturze i z teczką? Demoniczny Chińczyk, który chce skraść tajemnice mocarstw? A może zabawny Gość z Pałeczkami i Uśmiechem, reklamujący “azjatyckie” przyprawy? K. miał wiele żyć i w każdym z nich odnajdywał się z wrodzoną zdolnością do mimikry. O K. może kiedyś więcej wam napiszę, wróćmy do Yu.

“Ucieczka z Chinatown” (przekład Aga Zano) to opowieśc o Willisie Wu, aktorze grającym w serialu policyjnym, której akcja ma miejsce w Złotym Pałacu, restauracji w Chinatown. Wu w CV ma wpisane zaledwie trzy punkty.

Kung-Fu (średniozaawansowany)
Angielskim z chińskim akcentem (biegły)
Mina wyrażająca Poczucie Wielkiej hańby - na zawołanie

Jego dotychczasowy repertuar oprócz Typowego Azjaty obejmuje Dostawcę Jedzenia, Ciężko Pracującego Imigranta, a nawet "Gościa, Który Podbiega do Bohatera i Dostaje Kopa w Twarz". Niezbyt to imponujące. Do "Gościa od Kung-Fu" jeszcze daleko.

Yu pisze scenariusz serialu, ale szybko odkrywamy, że akcja filmu wychodzi poza ustalone ramy i staje się opowieścią o tym jak Hollywood i amerykańska kultura tworzy i promuje stereotypy na temat Azjatów, ale też czarnych czy białych w zderzeniu z "orientalną" tożsamością. Pierwszoplanowymi bohaterami serialu są Turner, czarny mięśniak, który najchętniej wszystkie problemy rozwiązywałby poza protokołem i Green, biała policjantka, która czasem wymienia z Turnerem romantyczne spojrzenia. Czy już wiecie, jaki tytuł ma serial? Oczywiście "Czerń i Biel".

Turner: Ja nie jestem osobą, tylko kategorią.

Mimo to Turner w filmowej hierarchii mieszka kilka pięter nad Willisem Wu. Ten nawet nie jest kategorią, a postacią reprezentującą zbiorowe wybrażenia. W odcinku "Czerni i Bieli", w którym dostał rolę "Gościa Specjalnego" jest "Tym Azjatą". Jak sam mówi: "Dwa małe słowa - wciąż cię definiują, spłaszczają, więżą i zamykają tutaj. Oto kim jesteś. oto wszystko, czym jesteś. Oto twoja najistotniejsza cecha, przysłaniająca każdą inną, bo przy niej cala twoja tożsamość blednie i traci na znaczeniu".

Jakkolwiek traktująca o poważnych tematach książka Yu jest nieprawdopodobnie zabawna. Pisarz sporo uwagi poświęca też relacjom pomiędzy “azjatyckimi” aktorami, codzienności życia w zamkniętej społeczności aktorów skoszarowanych w wielkim bloku ze wspólnymi toaletami, jak i relacjom rodzinnym.

Szybko poznajemy ojca Wu, aktualnie grywającego Starych Azjatów lub Chińskiego Mędrca. Sifu, bo tak ma na imię mężczyzna, jest fanem Johna Denvera, piosenkarza country, którego piosenki, a zwłaszcza legendarne “Country Roads” ucieleśniają amerykański mit. Utwór śpiewany przez Sifu na karaoke staje się jednak czymś zupełnie innym. Gdy śpiewa “West Virginia, Mountain mama” myśli o innym domu. Scena ta jest napisana przez Yu mistrzowsko - od ironii i śmiechu, po łzawy obrazek. I nie ma w tym grama kiczu.

Charles Yu napisał książkę nie tylko dającą do myślenia o tym, czy możemy inaczej zacząć postrzegać “Azjatów”, nie tylko opowieść emancypacyjną, czy traktat kulturoznawczy, ale też po prostu fantastycznie skonstruowaną historię, która pokazuje jak wiele jeszcze można wyciągnąć z formy dramatu, czy scenariusza dla literatury.

Lubię przekłady Agi Zano, o czym pewnie wiecie. Tym razem tłumaczka świetnie podąża za rytmem języka, co wcale nie było proste - polski język ma skłonność do ozdobników i wylewności, której u Yu jest niewiele. Jedynym utrudnieniem w lekturze może być maszynowy font książki, który ma oczywiście przypominać nam o tym, że czytamy scenariusz, ale to już - jak dla mnie - nadmierna dosłowność. I męcząca oczy.

Font fontem, a książka jest wspaniała, “czyta się” szybko, a “Country Roads” już nigdy nie zabrzmią tak samo. Na szczęście, bo to jedna z najbardziej wkręcających się piosenek, jakie znam.

Tak, od godziny wyję w domu nad Tajfunem “life is old there, older than the trees”...

Skomentuj posta

Proszę odpowiedzieć na pytanie: Ile fajerek w hecy?