Andrzej Łuczeńczyk, Iskry
Andrzej Łuczeńczyk, "Gwiezdny książę"
To już trzeci wpis, który poświęcam mało znanemu pisarzowi, którego powinniście poznać, choćby po to by skonfrontować się z takim rodzajem pisania, którego dzisiaj trudno oczekiwać od twórców - nienastawionego na publiczny poklask i opowiadającego o świecie (nawet tym nie do końca realnym) bardziej wprost niż niejeden autor thrillerów czy kryminałów.
Proza Andrzeja Łuczeńczyka to zjawisko niezwykłe i trudne do klasyfikacji. Mamy do czynienia z autorem, który nie dość, że debiutował książkowo w niewdzięcznych latach 80., to jeszcze zmarł w 1991 roku. Rolnik, którego pisarstwo najlepiej opisuje dla mnie słowo “konkretny”. To są bardzo wprost wyrażane emocje, historie opowiadane detalicznie, uporządkowanie, ale z jakąś lekką nutą niesamowitości, tak jakby autor cały czas chciał nam powiedzieć, że pisze przypowieści, których realizm jest tylko pierwszą, najprostszą do odczytania warstwą. Taką, najbardziej chyba znaną z jego twórczości, przypowieścią jest dla mnie “Gwiezdny książę”. To prosta opowieść umiejscowiona w średniowieczu o władcy, który z pomocą wiernych oddziałów i wojów pokonuje wrogów. Robi to w iście furiackim stylu - ofiary bitwy to mało, mamy w tej mikropowieści skrytobójstwo, zabójstwo posłów, zamurowanie mnicha czy rzeź ludności cywilnej. Narrator nie potępia swojego bohatera, raczej pokazuje, że są to czyny usprawiedliwione w drodze do zwycięstwa.
Dzięki prostocie wywodu i klarowności pióra Łuczeńczyka, świat “Gwiezdnego księcia” jest przerażająco mroczny. O ile w niektórych opowiadaniach (zwłaszcza tych zawartych w tomie “Przez puste ulice)”, nie radził sobie pisarz najlepiej z obszerniejszymi formami literackimi, zwłaszcza wysypując się na zbyt czasem szczegółowych opisach akcji, tak tutaj mamy do czynienia z mistrzowską prozą historyczną, epickimi opisami bitew, choć to epika zaledwie kilkudziesięciostronicowa. Jest w tej prozie - przy całej jej konkretności - miejsce na niesamowitość i zdarzenia niezrozumiałe, szczególnie dotyczy to finału, w którym wszystkie winy zostają zmazane.
Czytając “Gwiezdnego księcia” przed oczami miałem “Trzy sceny z Bitwy pod San Romano” Paolo Ucello - na pograniczu gotyku i renesansu powstały dzieła, w których mimo bardzo konkretnego, oczywistego przedstawienia, odczuwać można specyficzne napięcie, swoistą nerwowość powstałą na styku przepychu i chaosu a statyczności i płaskości tła. U Łuczeńczyka jest podobnie - tempo bitewnego szału przedstawione jest na płaskim tle umownego świata, o którym prawie nic nie wiemy. To robi wrażenie.
Nie jest to łatwa proza do interpretacji - Łuczeńczyk sięga po przypowieść na motywach historycznych, by pokazać, że można iść po trupach do celu i nie mieć nawet sekundy wahania. W jego opowiadaniach to stały motyw, swoisty gnostycyzm bez rozjaśniającego promienia. Nie łatwo akceptuje się taką postawę twórczą, ale warto się z nią zapoznać, bo tak oryginalnej polskiej prozy z lat 80. nie ma dużo.
Skomentuj posta