Zdaniem Szota
4 lata Zdaniem Szota!
“Cztery latka mam, rysuję już sam. Leżę jeszcze na leżaku, a zabawki mam w plecaku…”
Cztery lata temu przywitałem się tu z Państwem innym wierszem. “Czytelnikami” Stanisława Grochowiaka.
Wiersz o “niedojedzonych, niedośpionych i niedokochanych”, którzy "wpadają w stronice jak ćmy" czytam zawsze, gdy zastanawiam się, po co mi to wszystko. A zastanawiam się często. Pytanie “po co”, powinno być tym najważniejszym, nieustannie nam towarzyszącym. Dzięki niemu bez poczucia szczególnej straty można obierać nowe kierunki na życiowej drodze.
Ta strona zmieniała się, podobnie jak zmieniało się moje życie - zwłaszcza zawodowe. Prywatnym życiem staram się nie obciążać Państwa, podobnie jak staram się nim nie obciążać samego siebie. Prywatne życie bowiem niezbyt mnie interesuje. Lubię, gdy ograniczone jest do nieprzesadnie namnażających się istnień. Cenię za to ich trwanie. Doszła do tej strony druga - Szot - bez fikcji - która służy informowaniu o spotkaniach, które prowadzę. Bardzo serdecznie zapraszam, bo to jest ta noga, która pozwala moim finansom na nieprzesadnie krzywy chód.
Cztery lata, kilka tysięcy postów, niemal 50 tysięcy śledzących tutaj. To cieszy i wciąż mnie dziwi. Gdy przestanę się dziwić, proszę mnie wyłączyć w swoich domach. To jednak też potrzeba udawania się w nowe kierunki. Nie będę przecież pisał tych recenzji do końca życia, nie zamierzam, taki pomysł obraża mnie. Teraz odkrywam, że dobrze mi w rozmowach, wywiadach, w pisaniu tekstów problemowych, ale też informacyjnych, a nawet...
Otóż wielką przyjemność sprawia mi pisanie tekstów pod mechanizmy wyszukiwania, bo muszę połączyć w nich to, co chcę opowiedzieć, jakiś poziom, żeby się nie czuć źle z własnym tekstem (z samym sobą to ja się czuję w miarę dobrze zawsze, ale też nie jestem własnym fanem) i dwadzieścia razy jakąś banalną frazę, której akurat poszukujecie. Jakie czasy, takie eksperymenty formalne. Oczywiście wielkie przyjemności trzeba sobie dawkować, dlatego chętnie wracam do lektur i rozmów.
Cieszy mnie zaufanie moich rozmówczyń i rozmówców. Cieszy Państwa towarzyszenie mi. Cieszy też - nie da się ukryć, że bardzo - wasze wsparcie na Patronite. Dzięki temu mogę wiązać więcej końców w jeden supełek, którym się radośnie czuję.
Cieszy mnie pisanie do “Gazety Wyborczej”, cieszy mnie wieloletnia już współpraca z serwisem Pasje Empiku, cieszy to, że właśnie wywiad zamówił pewien klikalny portal internetowy. A więc to gadanie i jego zapisywanie ma sens. Cieszy to, co się nie udało - podcasty wzięły w łeb, zbyt aktywnym bookstagramerem też nigdy nie będę. Cieszy mnie to, że wciąż nie siedzę w miejscu, ale najbardziej to, że cały czas mam w sobie poczucie, że pewnego dnia zamknę kramik i rozstawię się na innym placu, w innym miejscu, może z innymi wypiekami? Bez tej wolności nie dałbym rady.
Funkcjonuję w świecie małych rzeczy. Małostkowych również. Świecie, w którym ekonomia prestiżu jest równie ważna, co ekonomia wyznaczana przez kapitalistyczne wskaźniki. Z kłótniami, które wnoszą do naszego życia tylko krótkotrwałe satysfakcje. Ale też sporami i mechanizmami, które uniemożliwiają dyskusje o tym, co pozornie najważniejsze - literaturze.
Czasy mamy tożsamościowe, a tożsamości wyraziste, domagające się uznania, ochrony i wsparcia. Tożsamości grają o wszystko, wszędzie i natychmiast. Takie ich prawo. Bez tego nie osiągną wyznaczonych sobie celów.
Literatura jednak nie lubi być tylko narzędziem. Im bardziej ugniatana, tym cieńsza. Polska literatura stała się polem walki o emancypację, w którym cel zajmuje miejsce przeważnie ważniejsze niż artystyczna forma. “Ja” literackie sprzężone jest z “ja” autorskim w narcystycznym, miłosnym uścisku. Dotknięcie literatury, dotyka człowieka. Tym trudniejsze czasy przyszły dla tych, którzy wciąż wierzą w autonomię literatury, niezależność narratora, mechanizmy krytyczne. Im dłużej myślę nad tymi ciasno powiązanymi węzłami, tym mniej we mnie krytyka, a więcej zdystansowanego obserwatora, czekającego na to, co narodzi się z tych - mam wrażenie przejściowych - sporów i negocjacji pozycji.
“Sen nie nadchodził. Książka leżała obok. Milcząca. Na otomanie. Coś cienkiego. Całkiem cienkiego. Zadziwiającego. Pomiędzy dwoma kartonowymi okładkami kryły się hałasy, bramy, krzyki, konie, ludzie. Tuż obok. Ściśnięte między sobą. Rozpięte pomiędzy małymi czarnymi znakami. Włosy, oczy, okrzyki, łomotania, głosy, paznokcie, nogi, drzwi, ściany, krew, brody, końskie kopyta, rozkazy. Posłuszne. W pełni zniewolone przez czarne znaki. Biegną a, f, xh, y, k. Zbierają się, tworzą konia bądź grad. Biegną znowu. Trzeba stworzyć nóż, noc, zabójstwo Potem ulica, łomotanie, milczenie. Biegnij. Biegnij. Cały czas. Bez konca”.
(Ismail Kadare, “Kronika w kamieniu”, tłum. Marek Jeziorski)
Może zamiast opowiadać własne światy, powinniśmy wrócić do budowania innych, takich które pomogą nam wyrwać się z tego, w którym tkwimy?
Być tu z Wami, to też mieć świadomość i ciągłe poczucie, że kiedyś będzie się gdzie indziej. I tylko dlatego tyle roboty w to wkładam, bo lubię bycie na 120 procent. Gdy wiem, że ma termin przydatności.
Za te cztery lata dziękuję i mam nadzieję, że termin przydatności jeszcze się nie wydrukował. Do jutra!
(a powieść Kadarego to sobie kupcie, bo wybitna)
Skomentuj posta