W.A.B, Jakub Szamałek

[RECENZJA] Jakub Szamałek, "Stacja"

Jest Jakub Szamałek jednym z moich największych i najsympatyczniejszych odkryć lekturowych ostatnich lat. Udaje mu się bowiem zamienić banalne w strukturze opowieści sensacyjno-kryminalne w naprawdę wciągające historie, gdzie sama akcja - tutaj nikt rzeki kijem nie zawraca - nie przeszkadza autorowi w opowiedzeniu czegoś “na boku”. Tak też dzieje się w najnowszej powieści Szamałka, “Stacji”, gdzie niezbyt wysublimowanej historii, towarzyszy niezwykle rozbudowana, intrygująca i doskonale udokumentowana opowieść o współczesnym wyścigu kosmicznym.

Szamałek najwyraźniej ma ambicje i swojej pracy jako pisarza nie ogranicza wyłącznie do sformułowania mniej lub bardziej uzasadnionego ciągu przyczynowo-skutkowego. Jest Szamałek - o dziwo - pisarzem, który - i to widać! - czyta, szpera i dokumentuje. A to wcale nie takie częste. Jeszcze nie tak dawno pisarze prześcigali się na spotkaniach autorskich w opowieściach o tym, jakie studia odbyli dla swojej najnowszej książki, ale to powoli odchodzi w przeszłość. Ci lepiej się sprzedający, wynajmują researcherów i wypełniają jako taką konstrukcję logiczną, słowną watą. Ci mniej popularni, idą po najmniejszej linii oporu, stwierdzając - nie bez racji - że ludzie po prostu chcą odsapnąć od rzeczywistości czytając o czyjejś odrąbanej głowie i jakimś komisarzu (a ostatnio w ramach rozwoju feministycznej myśli, komisarce), rozwiązującym zagadkę tejże głowy. To, żeby rzeczona głowa była kiedyś częścią korpusu o ciekawej biografii, nieszczególnie ich zajmuje.

A właśnie to jest najciekawsze. I właśnie to sprawia, że “Stację” czyta się tak dobrze. Pozornie jest to banał - Lucy Poplaski jest super-ambitną astronautką, która zostaje wysłana na Międzynarodową Stację Badawcza jako dowódczyni ekspedycji. Podlega jej dość specyficzna grupa ludzi - naukowcy, fighterzy, kosmiczna turystka, która za wielkie pieniądze kupiła miejsce na wyprawie, ale też Rosjanie, którzy wciąż - bardziej nie chcąc, niż chcąc - współpracują z Amerykanami w kosmicznej grze. Współpraca ta jest wymuszona zwyczajnie PR-em - poza kwestiami wizerunkowymi, Rosjanie najchętniej by wycofali się z partycypowania w kosztach utrzymywania stacji. Jak wyjść z tej gry z podniesionym czołem? Najlepiej, by winnym okazał się sojusznik. A jak do tego doprowadzić? I dlaczego Lucy Poplaski będzie miala naprawdę sporo pracy? O tym państwo się już przekonają czytając Szamałka.

I byłaby to książka, jakich wiele, gdyby nie wysiłek i ambicje Szamałka, by poprowadzić koronkową opowieść o ambicjach - pojedynczych ludzi, zespołów, ale też narodów czy państw. Bo “Stacja” dość szybko okaże się opowieścią o tym, co sprawia, że wciąż wierzymy w mit o podboju kosmosu, dlaczego wysyłamy tam ludzi, każąc im uprawiać ogórki w stanie nieważkości, czy obserwować jak ślimaki jedzą kapustę (powoli). I skąd rekrutują się ci “szczęśliwcy”.

Mamy trzecie dziesięciolecie XXI wieku, więc Szamałek okazuje się feministą, który sprawnie radzi sobie z odwróceniem tradycyjnej opowieści o czekającej gdzieś Penelopie. Mój szacunek budzi jednak nie tyle dyskretnymi nawiązaniami do starożytności (ah, ten nagle pojawiający się Agamemnon!), co świadomością upływającego (w powieści) czasu. Otóż, gdy jego bohaterom zdarzy się myśleć o przeszłości, albo wyobrażać sobie jakieś niebieskie migdały, czas dalej płynie. I oni nagle przebudzają się z zamyślenia i podejmują jakieś działania (a na statku kosmicznym niemal wszystko jest zaplanowane co do minuty). To dużo bardzo wiarygodne, niż książki, w których ludzie nagle stają w miejscu, wspominają przeszłość, a czas wokół nich zamiera. A to niestety zjawisko bardzo częste.

Szamałek doskonale opowiada o codziennym funkcjonowaniu stacji kosmicznej, widać że się facet naczytał, naoglądał, a jak nawet nie, to umie zmyślać tak, że ja mu wierzę. A ja zasadniczo nie wierzę pisarzom, bo to przecież łgarze. Tylko, że łgarzy wybitnych jest niewielu, większość to po prostu marni zmyślacze, nawet nie kłamcy.

Po lekturze “Stacji” każda “spadająca gwiazda” nie będzie już dla mnie opowieścią o pięknie wszechświata, a o tym, że ktoś właśnie ze stacji kosmicznej zrzucił nieczystości. Pozbawiony złudzeń, bawiłem się czytając “nowego Szamałka” przednio i bardzo Państwu polecam lekturę.

Chciałbym też zauważyć, że bardzo doceniam u Szamałka fakt, że “Stacja” jest jego pierwszą powieścią od trzech lat. Wśród pisarzy i pisarek literatury popularnej panuje - wymuszone kapitalizmem, ale też pewnie ambicjami - poczucie przymusu pisania książki przynajmniej co roku. Kończy się to niemal dla wszystkich źle. Szamałek - jak przystało na archeologa - wie, że nie ma co przyspieszać wydarzeń, a nawet po wielu latach można odkryć fibulę, którą choć przedmiotem jest skromnym, może być jedynym świadkiem po wielkiej cywilizacji. Spieszmy się powoli z tym pisaniem. Z czytaniem będzie trudniej, bo “Stacja” wciąga i domaga się od nas uwagi. I słusznym będzie, jeśli oddacie jej kilka letnich wieczorów.

Za ten tekst otrzymam wynagrodzenie, co jest sympatyczne, bo nie dość, że dobra literatura, to jeszcze nie najgorsza kasa. Wydawca życzył sobie, żebym się pokazał z książką, bo to jej lepiej zrobi. Nie jestem przekonany, ale ponieważ bardzo lubię płacić rachunki na czas, to dołączam facjatę

Skomentuj posta

Proszę odpowiedzieć na pytanie: Kto ocalił Izabelę Czajkę-Stachowicz?