Andrzej Łuczeńczyk, Iskry
Andrzej Łuczeńczyk, "Źródło"
“Cisza, niesamowita cisza istnienia, jakiej nigdy nie przypuszczał, zalegała w mieszkaniu, kiedy stali chwilę w ciemności pod drzwiami, czekając, aż ucichną kroki i zamkną się drzwi dwa piętra wyżej.”
Jest coś hipnotyzującego w prozie Andrzeja Łuczeńczyka. Tym razem sięgnąłem po czwartą w jego dorobku książkę - mikropowieść “Źródło”, która ukazała się w Iskrach w 1986 rok, kilka miesięcy po przyjętym ze sporym zainteresowaniem krytyki, “Gwiezdnym księciu”. W “Źródle” Łuczeńczyk opowiada historię seryjnego mordercy, który przygotowuje się do wykonania kolejnego zlecenia. S. i siatka ludzi, którzy mu towarzyszą nie zostali przez autora scharakteryzowani w klasyczny sposób - wielu rzeczy musimy się domyślić, dopowiedzieć z urwanych zdań, które nie zawsze układają się w logiczne ciągi, wydarzeń, których następstwo bywa zaskakujące i niezrozumiałe. Jeden z krytyków pisał o Łuczeńczyku, że posługuje się “półzdaniem”, a ja zaryzykuję stwierdzenie, że posługuje się on też przyciemnieniem sceny i punktowym oświetlaniem przypadkowych na niej miejsc. “Źródło” to trudny i męczący czasami kawałek prozy wypranej z pogłębionej psychologii - bohaterowie Łuczeńczyka grają na jednej nucie, ale dzięki temu uzyskuje on efekt przerażającego thrillera. Kim jest główny bohater i kim są jego pomocnicy? Realne czy nadrealne? Henryk Bereza pisał o “lucyferyzmie” i coś jest w tym opowiadaniu z klimatu Bułhakowa, czy Dostojewskiego. Potrafił Łuczeńczyk budować klimat grozy, o czym najlepiej świadczy to, że wciągnąłem się w “Źródło” południową porą w na wpół opustoszałej czytelni Biblioteki Narodowej, gdzie nie zaglądałem od lat.
“Dobrze, bardzo dobrze… Jedzie samochód, jedzie równo przed siebie. Jeszcze pusto, ale już niedługo pojawi się gdzieś tam i zacznie się przybliżać jakiś pierwszy, potem drugi i następne. Zwyczajnie. Niech jedzie samochód, jeszcze niech jedzie. Tak proste przecież, oczywiste nawet. Nieodgadnione było i nieprzeniknione, kiedy czasami się pojawiało, a przecież… Proste musi być wszystko, proste i jasne. Jeszcze tylko cztery i pół - właśnie te pół - kręgu. Po raz pierwszy spojrzenie w twarz temu, kto ten ostatni, niepełny krąg zacznie i skończy. Tak tylko może być, tak właśnie musi być. A potem…. Jasno potem, na zawsze już jasno. Nagle skończy się szosa....”
To są proste emocje i proste środki literackie, skumulowane w próbę opowiedzenia świata. Czy udaną? Z pewnością jedną z najoryginalniejszych w polskiej literaturze, bardzo osobną i nie dającą się łatwo porównywać. Dlatego tak fascynującą, że ja jeszcze sobie trochę w bibliotece posiedzę.
Skomentuj posta