Gazeta Wyborcza, rynek książki
[GAZETA WYBORCZA] "Ceny książek szokują coraz mocniej. Czy można zatrzymać to szaleństwo?"
Z polskim rynkiem książki jest źle.
Według statystyk co trzy dni zamyka się w Polsce jedna księgarnia.
Rosną ceny książek — w listopadzie 2023 r. o ponad 8 proc. w skali roku.
Rośnie zadłużenie księgarń, które — według Rejestru Dłużników BIG InfoMonitor — wyniosło pod koniec 2023 roku 14,3 mln zł.
Spada za to sprzedaż książek i prasy. W 2023 r. o 14 procent.
A czytelnictwo, co pokazują raporty Biblioteki Narodowej, maleje. W 2017 r. 38 proc. badanych w wieku co najmniej 15 lat zadeklarowało przeczytanie minimum jednej książki. W 2022 r. - 34 proc.
Czy rozwiązaniem tych problemów jest "stała cena książki"? Co to znaczy i co oznacza dla czytelników? Kto jest za, a kto przeciw? Co z e-bookami i sprzedażą w abonamentach?
I dlaczego, choć (niemal) wszyscy się zgadzają, że trzeba zmienić stosunki handlowe na rynku książki i zlikwidować horrendalnie wysokie rabaty dla pośredników i największych sieci, to nic się nie dzieje?
O tym wszystkim piszę w obszernym tekście-raporcie, który znajdziecie dzisiaj w moim miejscu pracy.
Kierunek zwiedzania.
Dorota
19.03.2024 09:50
Pamiętam, jak z okolic Rynku w Krakowie zaczęły znikać kolejne księgarnie. A potem niezależne kina. I niezrzeszone w sieci kawiarnie. Jako nastolatka przyjeżdżałam z małej miejscowości na rundkę kawowo-książkową (buszowanie w Hetmańskiej plus ciastko w Kamie), później mogłam co najwyżej pooglądać ciuchy w Zarze i napić się latte w Starbucksie. Wolny rynek ma swoje prawa, ale zabytkowe centra warto byłoby chyba chronić przed galopującą komercjalizacją. Myślałam o tym znów, czytając tekst Wojciecha Szota o śmierci księgarń. I choć wiem, że comparaison n’est pas raison, a każdy kraj ma własną ścieżkę rozwoju, tradycje i trudności, nie mogę wyzbyć się wrażenia, że we Francji, gdzie teraz mieszkam, księgarzom (i czytelnikom) żyje się lepiej. Nie znam się na mechanizmach rynkowych ani na arkanach świata wydawniczego. Z moich obserwacji wynika jednak, że we Francji panuje pewien rodzaj intelektualnego snobizmu i nawet ludzie, którzy częściej sięgają po pilota niż po powieść, uważają książki za towar chroniony, a księgarnie za biznes inny niż wszystkie. I owszem, i tu zdarzają się zamknięcia (Anna Arno pisała o smutku po kultowej La Hune (https://wyborcza.pl/magazyn/7,124059,18257615,i-znowu-zamkneli-kolejna-ksiegarnie.html – warto zaznaczyć, że nie powstał tam supermarket tylko galeria sztuki i sklep z albumami), ale ogólnie księgarnie mają się dobrze, prowadzą zdrową rywalizację o klienta i zrzeszają się przeciw rynkowym gigantom takim jak Fnac. Nie do końca potrafię stwierdzić, czemu w Paryżu jest dobrze, a w moim rodzinnym Krakowie coraz gorzej. Widzę tylko, że na francuskie prosperity pracują wszyscy: państwo, księgarze i czytelnicy. Państwo już dawno wprowadziło korzystny system stałej ceny okładkowej. Książki najpierw ukazują się w większym formacie za kilkanaście euro, a jeśli cieszą się powodzeniem, po roku dostajemy wydanie kieszonkowe za kilka euro, tak że ci, którym się spieszy, płacą więcej, a cierpliwi mogą czytać za grosze. Poza tym rząd wspiera czytelnictwo tak zwanymi bonami na kulturę (pass culture) – na osiemnaste urodziny młodzi Francuzi dostają od rządu talon na 300 euro do wykorzystania w kinach, teatrach i właśnie księgarniach. Ponadto państwowe rozgłośnie radiowe i telewizyjne mocno promują czytelnictwo w ogóle, a zakupy w niezależnych księgarniach w szczególności. Nawet w programach kulinarnych pojawiają się rekomendacje książkowe i zachęty, by udać się raczej do „niezależnej księgarni”. A warto, bo taka wizyta to często prawdziwa czytelnicza gratka. Księgarz to tutaj człowiek z powołaniem, a nie zwykły sprzedawca. Panuje zwyczaj pytania personelu o polecajki i nie raz podsłuchiwałam rozmowy z gatunku biblioterapia czy bookparing („Moja dziewczyna lubi Annie Ernaux i Constance Debré, co by pani poleciła na prezent”). I miałam wrażenie, że księgarz doskonale zna swój asortymenty i albo przeczytał wszystko, albo bardzo uważnie zapoznał się z blurbem i recenzjami. Księgarnie często organizują też spotkania autorskie, poranki dla dzieci i wieczory z książką i winem. No i kuszą pięknymi witrynami. Czytelnicy to doceniają i nadal kupują w księgarniach, choć oczywiście na Amazonce wygodniej, a we Fnacu jest wszystko. I nawet w czasie pandemii czytelnicy zamawiali książki „w swojej księgarni”. Bo w dobrym tonie jest też mieć w dzielnicy „swoją księgarnię”, tak jak ma się swoją winiarnię i piekarnię – księgarz nas wtedy zna i umie lepiej nam doradzić. Porównanie do chleba i wina nie jest chybione – może idealizuję, ale wydaje mi się, że Francuzi, a zwłaszcza paryżanie, po prostu mają w zwyczaju kupowanie książek. Wynika to pewnie z ich stosunkowo niskiej ceny, a może z chęci wspierania autorów albo z przekonania, że w rozwój intelektualny warto inwestować. Więc kiedy ja, krakowski centuś, najpierw sprawdzam katalogi bibliotek i księgozbiory znajomych, mój chłopak po prostu schodzi do księgarni, którą mamy pod domem, i wraca z książką, o której przeczytał czy usłyszał (na przykład ode mnie). Albo kilkoma, bo coś jeszcze go zainteresowało. Oczywiście pewnie generalizuję, bo Paryż to nie cała Francja, a i w stolicy są pewnie wtórni analfabeci. Nie mam jednak wątpliwości, że nad Sekwaną księgarnie trzymają się mocniej. I chyba warto przeszczepić niektóre dobre praktyki nad Wisłę.