Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Paulina Januszewska

[RECENZJA] Paulina Januszewska, "Gównodziennikarstwo. Dlaczego w polskich mediach pracuje się tak źle?"

“Opowiem Wam bajkę o wielkim dziennikarstwie. O łamaniu psychiki i tekstach bez logiki”, zapowiada w pierwszych zdaniach “Przydługiego wstępu zamiast podsumowania” Paulina Januszewska.

“Gównodziennikarstwo” jest próbą opowiedzenia o pracy dziennikarzy i dziennikarek, zwłaszcza tych, jak pisze w blurbie Dominika Sitnicka, “z dolnych pokładów Titanica”. Jednocześnie jest też książką o przemianach mediów w ostatnich dziesięcioleciach, o medialnych dziadersach, patriarchacie, przemocy, mobbingu, “clickbaitozie”... Sporo tu wątków. Sporo chaosu. Ale są też fragmenty, które dają do myślenia.

Co daje do myślenia?

Do myślenia daje mi zdanie wypowiedziane przez Adrianę Rozwadowską, byłą dziennikarkę “Wyborczej” i - również byłą - szefową jednego ze związków zawodowych działających w Agorze.

Zdanie brzmi tak: “Dziennikarz widzi przed sobą otchłań”.

To prawda. Przynajmniej dla mnie.

Gdybym myślał o pracy w gazecie jako jedynej mojej przyszłości, byłoby to nieprawdopodobnie wręcz deprymujące. W ten zawód - dostarczanie treści - niemal wpisany jest brak perspektywy awansu. Można co prawda zostać redaktorem, czy wydawcą, ale wtedy już raczej się nie pisze. Jako awans widziane jest często przejście do innych mediów - szczególnie z prasy do telewizji. Awans oznacza tu po prostu większą rozpoznawalność, zasięgi. Bo właściwie jak miałby awansować dziennikarz czy dziennikarka?

Jednocześnie nie dla każdego awans jest wartością, wiele osób z pewnością świetnie odnajduje się pracując przez lata na jednym, stabilnym stanowisku. Tylko, że w mediach czegoś takiego jak stabilizacja już niemal nie ma. I nie ma co oczekiwać, że będzie. Może awans należy rozpatrywać w kategorii samorozwoju, ciągłego uczenia się, poprawiania warsztatu, znajdowania nowych tematów. Ale ile można być kreatywnym, gdy na plecach czuje się oddech zasięgów? A w portfelu jest różnie.

Dlatego wydaje mi się, że dziennikarstwo w dobie wyścigu z mediami społecznościowymi i hejtu na dziennikarzy przy każdej możliwej okazji, staje się zawodem tymczasowym. I z tą tymczasowością trzeba się jakoś zmierzyć. Wiele osób pewnie się z tym nie zgodzi, bo “misja”, bo oni widzą to inaczej i nie widzą przed sobą otchłani. Ja widzę.

Jest mi jednak trochę łatwiej, bo do gazety trafiłem z pisania w sieci, “na swoim”. Nigdy też praca w mediach nie była moim największym marzeniem, a jako dziecko nie żyłem wyobrażeniami siebie w redakcji na Czerskiej czy Woronicza. Lubię arkusze kalkulacyjne, tabelki i nic mnie tak nie motywuje, jak dobrze wypełniony excel. A mimo to widzę otchłań.

Niestety wypowiedzi Rozwadowskiej były jednymi z niewielu przytaczanych w “Gównodziennikarstwie”, w których przeczytałem coś naprawdę intrygującego. A że znalazły się niemal na samym początku…

Januszewska porusza bardzo ważne tematy - mobbing, dyskryminacja pracownic, niskie pensje, jeszcze niższe instynkty wielu tuzów dziennikarstwa, ale podczas lektury trudno nie mieć poczucia, że brakuje tu konkretów. I że niemal wszystko to już słyszeliśmy. I wcale dzięki tej książce nie ruszamy do przodu. Kręcimy się w kółko, opowiadając te same historie, czepiając się kurczowo tych samych diagnoz i patrzymy w otchłań. Czy coś nas może z tego chocholego tańca wyrwać?

Wracając do “konkretów”. Oczywiście nie można mieć pretensji do straumatyzowanych pracowników i pracownic mediów, że nie oskarżają pod nazwiskiem konkretnych osób. Ale trudno nie zauważyć, że pod nazwiskiem pojawiają się tu wyłącznie ci, którzy mają bardzo wysoką pozycję zawodową, są “na swoim”, lub już nie kontynuują pracy w mediach. I nawet oni nie szafują nazwiskami. To wspiera tezę “Gównodziennikarstwa”, która brzmi - wszyscy się boją. Czy słuszną? Nie wiem.

Ciekawie zestawia się “Gównodziennikarstwo” z “Dziurami w ziemi” Łukasza Drozdy, który zajął się tematem “patodweloperki”. Drozda idzie do deweloperów, zadaje im niewygodne pytania i w efekcie otrzymuje sporo wspaniale kuriozalnych odpowiedzi. Januszewska ogranicza się do już znanych i opisanych przykładów, jak zachowanie Tomasza Lisa, historia z tekstem Marcina Kąckiego i zarzutami wystosowanymi przez Karolinę Rogaską, zarzutami wobec redaktora naczelnego miesięcznika “Press”, Andrzeja Skworza. Z tym ostatnim próbuje porozmawiać, odpowiedzi są ciekawe, można sobie z nich uskładać nieciekawy portret Skworza. Ale jednak - pisząc o mediach, które przeważnie należą do dużych korporacji - czemu nie pójść do tych, którzy tym wszystkim kierują?

Chętnie bym się dowiedział, czy prezes Agory czyta komentarze na “Wyborczej”. Bo ja ich nie czytam, moje zdrowie psychiczne jest o wiele cenniejsze niż kontakt z szanownymi czytelnikami.

“Problemem mediów jest to, że szefowie firm producenckich, koncernów medialnych i redakcji nie biorą odpowiedzialności za ludzi, którym dają umowę o dzieło na miesiąc, dwa, trzy albo wieczne “niedługo dostaniesz etat””. To prawda. Ale akcjonariat nie dba też o tych, którym umowy o pracę daje.

Niestety “Gównodziennikarstwo” rozczarowuje pod względem stylistycznym. Zdarzają się błędy składniowe, literówki, pomyłki w datach, a przypisy opracowane są tak niechlujnie, że aż trudno uwierzyć, że czytał je redaktor i korekta. Januszewska często nie bawi się nawet w podawanie tytułów cytowanych tekstów, po prostu wkleja do przypisu link. A co choćby z datą aktualizacji? Przecież teksty w sieci ulegają zmianom (i znikaniu)... Dziwne to bardzo. W ogóle pełno w tej książce różnego rodzaju asekuracji autorskich. Pisanie, że się napisało za długi wstęp, czy wbijanie szpili w “jedną ze szkół reportażu” może i brzmią chwytliwie, ale zdradzają trudności z selekcją materiału i nadaniem książki stylistycznej spójności.

Innym typem asekuracji jest pisanie o firmie sponsorującej galę Grand Pressów, nazywając ją “x-medem”. Januszewska pisze tak, “bo nie robi reklamy za darmo”. Podawanie w tekstach prasowych czy reportażach nazw firm, o których się pisze nie jest reklamą. Jak pisano o Enronie, Orlenie czy innym Monsanto, to reklamowano ich produkty czy usługi? Nie jest szczególnie trudnym zadaniem, by ustalić, że firmą o której pisze Januszewska był Lux Med. Takich asekuracji w całej książce jest kilka.

Równie dziwne jest dla mnie - ale to proceder niestety częsty - to, że rozmówczyni Januszewskiej pisze jej okładkowego blurba. Mam z takimi zagraniami promocyjnymi zgrzyt. Wprowadzenie modelu, w którym bierzemy do książki znaną postać, przedstawiamy ją niezwykle pozytywnie (nawet jeśli to słuszny portret), a potem ona pisze o nas, że “jesteśmy nadzieją dla tego zawodu”, może mieć naprawdę fatalne skutki dla samego dziennikarstwa. Pewnie to nie wina autorki, a wydawcy, ale autorka też ma wpływ na to, co i kto jej na okładkę napisze.

“Gównodziennikarstwo” to reportaż z tezą zawartą w podtytule (“Dlaczego w polskich mediach pracuje się tak źle?”), którą autorka udowadnia przez niemal czterysta stron. Lepsza selekcja materiału z pewnością pomogłaby tej książce od strony literackiej. Bo jest tu choćby niezwykle wartościowa rozmowa z Andrzejem Andrysiakiem, wydawcą “Gazety Radomszczańskiej”, który świetnie rozprawia się z różnymi mitami dotyczącymi mediów regionalnych. Jest ciekawa rozmowa z Ewą Woydyłło, w której psycholożka pokazuje jak nasze codzienne relacje przenoszone są na relacje zawodowe. A w końcu - są opowieści osób, które padły ofiarami przemocy, mobbingu. A sprawcy tej przemocy mają się doskonale. I to jest największym skandalem. Niestety wszystkie te historie przykryte są niezwykłym wręcz gadulstwem samej autorki, która nie wycofuje się w cień, a z siebie robi jedną z bohaterek własnej książki. Nie przekonuje mnie ten pomysł i jego realizacja.

Kibicuję wielu celom tej książki i zgadzam się ze zdecydowaną większością jej postulatów, ale nawet najsłuszniejsze książki mogą okazać się literacko niezjadliwe. Tak jest tym razem.

jeden komentarz

Krzysztof

20.08.2024 20:06

Dzień dobry! To moja pierwsza wizyta tutaj, więc ukłonię się nisko. Zasadniczo jest tak: zgadzam się z opinią na temat książki i w tej sprawie nic odkrywczego raczej nie napiszę, mam natomiast dodatkowe uwagi krytyczne o "Gównodziennikarstwie". Bo mnie oprócz spraw, o których mowa powyżej, wyjątkowo podziałała na nerwy selektywność (no, tak to nazwę) w doborze materiału badawczego. Po lekturze można odnieść wrażenie, że media w Polsce składają się z: a) Newsweeka; b) Gazety Wyborczej; c) Polityki; d) TVN-u; e) całej, ogólnej i niezdefiniowanej reszty. Ani słowa o tym, co dzieje się w innych wydawnictwach prasowych poza Agorą i RASP (a choćby historia upadku Marquarda czy zmian, jakie dokonały się w ostatnich latach w Bauerze, to tematy na osobną książkę). Bo sam wywiad poświęcony prasie regionalnej to zdecydowanie za mało. Mam poczucie, że "Gównodziennikarstwo" to produkt straszliwie banieczkowy, to znaczy przeznaczony dla wąskiego, zamkniętego kręgu odbiorców, którzy bezbłędnie odczytają wszystkie te aluzyjne opisy typu "jedna z największych redakcji w Polsce" czy "wiodąca stacja telewizyjna". Do poważnej analizy skomplikowanego zjawiska dużo mu, niestety, brakuje.

Skomentuj posta

Proszę odpowiedzieć na pytanie: Romansowa Teresa