W.A.B, David Grann, Piotr Grzegorzewski

[RECENZJA] David Grann, "Sprawa Wagera", tłum. Piotr Grzegorzewski

O tym, że nowy reportaż Davida Granna, “Sprawa Wagera” czyta się jak kryminał, napisał już jakiś tuzin krytyków. Przyznaję, że byłem wobec tego hasła sceptyczny, bo widziałem je już przy dziesiątkach książek i trochę ile można... Ale jednak! Wystarczyło kilka stron lektury i wciągnąłem się… no właśnie - jak w kryminalną historię napisaną przez rasowego prozaika.

“Jedynym bezstronnym świadkiem było słońce”. Wystarczy jedno dobre zdanie i już wsiąkamy. Słońce - jak pisze Grann, którego na pewno znacie z “Czasu krwawego księżyca” - obserwowało, jak setki mężczyzn na kilku statkach, podążało ku nieznanemu. Może nie tak do końca nieznanego - wiedzieli, że czeka ich jedna z najtrudniejszych przepraw, jakich człowiek ich czasów - historia rozpoczyna się w 1741 roku - może doświadczyć. Zmierzali ku przylądkowi Horn. Ale zanim to się wydarzy i zanim znajdziemy się na brytyjskim okręcie wojennym Wager, musimy jakiś czas spędzić na lądzie. I poznać głównych bohaterów tej opowieści.

W reportażu Granna poznamy Davida Cheapa, barczystego Szkota, który “uciekał przed kłótniami z bratem o spadek, ścigającymi go wierzycielami i długami”. Grann pięknie pisze o nim, że “wydawał się skazany na zagładę, niezdolny do pokonania niespodziewanych życiowych mielizn. Jednak przemierzając na brytyjskim okręcie wojennym bezmiar oceanów, z przekrzywionym kapeluszem na głowie i lunetką w ręce, był pewien siebie, a nawet jak powiedzieliby niektórzy, nieco wyniosły”. W tej krótkiej charakterystyce widzimy dwie wspaniałe cechy amerykańskiego dziennikarza i pisarza - umiejętność syntezy, napisania czegoś, co innym by zajęło dwie strony, w jednym akapicie oraz skłonność do frazy przynależnej częściej prozie, niż literaturze non-fiction.

Cheap został kapitanem Wagera, jednego ze statków, które miały wziąć udział w wojnie z Hiszpanią, "imperialnym konkurentem", jak pisze Grann. Wyprawą miał dowodzić George Anson - małomówny, świetny marynarz, który "umiał panować nad drewnianym światem" oraz nad samym sobą. Cecha, której wielu bohaterom tej historii zabraknie.

Jest też Byron. Tak, z “tych” Byronów. John Byron jednak jeszcze nie wiedział, że nazwisko jego rodziny rozsławi człowiek znany z takich fraz jak “Umilkły wiatry, ciche lśnią się fale / Przy grobowcowej Temistokla skale”. George Byron był wnukiem Johna Byrona, co już jest trochę spoilerem, bo zdradza, że jednak Byron wyprawę przeżył. John miał 18 lat i był kadetem, którego skierowano na Wagera. W tej historii zajmie poczesne miejsce z dwóch powodów - przeżycia i napisania wspomnień.

Jest też kilku innych bohaterów, niekoniecznie pomniejszych, ale poznacie ich na kartach tej wspaniałej książki. Gadulstwo recenzenta na nic tu się nie przyda.

Sama “sprawa Wagera” zasadniczo nie jest skomplikowana. Eskadra brytyjskich statków - po tym jak uda się skompletować załogę, przeczekać mrozy na Tamizie i kilka innych nieoczekiwanych wypadków - rusza na południe, by zaatakować hiszpański okręt i przejąć przechowywane na nim złoto. Nic prostszego… Statki płyną, ludzie giną. I gdy dopływają do mającego złą sławę przylądka Horn, Wager odłącza się od reszty towarzystwa, osiada na mieliźnie i cóż… zamiast wilków morskich mamy rozbitków na bezludnej wyspie (z tą bezludnością to, jak się później okaże, trochę przesadzone).

I tu się dzieje dopiero coś, czego nie wymyśliłby początkujący scenarzysta. Bunt. A wraz z buntem i rozbiciem grupy - próby uratowania się z tragicznych warunków. Kilka dramatycznych prób, z których niektóre - co zaskakujące - skończyły się jako takim powodzeniem. Jako takim, bo jednak niektórzy uciekinierzy prosto z bezludnej wyspy trafili do hiszpańskich kazamatów w Ameryce Południowej.

Oczywiście to nie wszystko. Na wyspie rozbitków - nazwanej wyspą Wagera - pojawią się też rdzenni mieszkańcy zachodniego wybrzeża Chile, których umiejętności zaskoczą brytyjskich marynarzy. Pojawia się też prawdziwe morderstwo. Cheap zastrzeli podchorążego Cozensa, co nie wpłynie oczywiście pozytywnie na relacje w obozie rozbitków. Sporo tu się dzieje i Grann doskonale nad tym panuje, jednocześnie nie zapominając, że w reportażu oprócz opowiedzenia przygodowo-sensacyjnej historii, należy powiedzieć też coś więcej. I również na to “coś więcej” znajduje się tu miejsce.

Jest bowiem “Sprawa Wagera” opowieścią nie tyle o sprzecznych relacjach i reporterze, który próbuje ustalić, które są prawdziwe (jego szanse na to są niewielkie i musi podążać za intuicją), ale opowieścią o mentalności ludzi, którzy wyprawiali się w tak niebezpieczne podróże. Pokazuje oczywiście ich - dzisiaj możemy powiedzieć - kolonialno-imperialny, wyższościowy stosunek wobec wszystkiego, co spoza znanego im świata, ale również przywiązanie do reguł. Bez reguł, zaufania i wierności nie ma takiej podróży. Bunt jednak jest ekscesem, który wymaga usprawiedliwienia. Cheap daje takie załodze Wagera, zabijając Cozensa, ale czy to wystarczające? Cała historia i pytania, które Grann w niej zadają, przypominają “Władcę much” Goldinga, jedną z najmroczniejszych historii o ludzkiej duszy, jakie poznałem.

I właśnie to nie wartkość akcji, sensacyjność historii, a umiejętność wplecenia w nią rozważań o człowieku, o kolonializmie, imperializmie i pamięci, jest najcenniejszą stroną tej książki. Jednocześnie autor nie ujawnia za wiele ze swojego warsztatu, nie porównuje drobiazgowo różnych wersji tej historii, dzięki czemu nie wdaje się w niepotrzebne dygresje, a opowieść “płynie” wartkim strumieniem.

Dodam coś jeszcze. Grann jest reporterem, który jest czytelnikiem powieści. W “Czasie krwawego księżyca” pobrzmiewały echa Faulknera, do których to autor przyznawał się w wywiadach całkiem ochoczo. W “Sprawie Wagera” ważne miejsce zajmują nie tylko relacje uratowanych rozbitków, ale też “Moby Dick” Melville’a i prozy Conrada. Dlatego też autor jest uważny na jeszcze jeden problem wynikający z pisania o XVIII-wiecznych podróżnikach, marynarzach czy awanturnikach. Czy w XXI wieku można robić bohaterów z ludzi, którzy brali udział w imperialnych podbojach? Czy - choćby najsympatyczniejszy Byron - nie jest czasem członkiem ekipy morderców?

W finale książki Granna padają ważne słowa o tym, że byli członkami “systemu, którego sensowność większość z nich rzadko kiedy kwestionuje”. I my też rzadko kiedy kwestionujemy awanturnicze opowieści, które cieszą nas wciągającą opowieścią i niezwykłymi bohaterami. Grann ma tego świadomość i podpowiada nam jeszcze jedną linię interpretacyjną. Polecam ją przemyśleć po lekturze.

Opowieść Granna ma zostać zekranizowana, ale nie czekajcie na film - sięgnijcie po książkę w udanym przekładzie Piotra Grzegorzewskiego. Czeka was niezwykła przygoda, ale też spora dawka wiedzy o tym, jak wyglądał świat wcale nie aż tak dawno temu. Dowiecie się też, że człowiek jako gatunek nie uległ od tego czasu zbyt gwałtownej ewolucji. Dobrze to, czy źle? Sami zdecydujecie.

Skomentuj posta

Proszę odpowiedzieć na pytanie: Kaśka u Zapolskiej