W.A.B, Marcin Meller
[RECENZJA] Marcin Meller, "Dzieci lwa"
Nie spodziewałem się, że tak bardzo będę potrzebował tej książki.
W ostatnich dniach klawiatura stała się aż nadto naturalnym przedłużeniem moich rąk. I gdy, po godzinach rozmawiania z czytelnikami (o czym, to już niedługo się dowiecie) i przekształcania dźwięków w znaki, chciałem odpocząć, “Dzieci lwa” Marcina Mellera okazały się lekturą niemal idealną.
Jest to czytadło bardzo przygodowe, trochę sensacyjne, reporterskie, a — co najważniejsze — wciągające. I nawet zabawne, choć osobiście to nawet w najgorszym czasie nie potrzebuję lektur zabawnych.
Warszawa. Maj 1988 r. Z kościoła św. Anny wychodzą nowożeńcy. Czekają na nich przyjaciele. Z transparentem.
"Rozwód już w wolnej Polsce", czyta młoda para.
Tylko Max i Wiktor mogli wpaść na taki pomysł. - Jesteście kretynami — komentuje ich przyjaciółka Ilona. Kretyni, ale uroczy. Kretyni, ale z dobrymi sercami. “Dzieci lwa” to historia przyjaźni, którą przerwała tragiczna śmierć jednego z chłopaków. Ale to też powieść o czasach końca PRL — młodzieży jeżdżącej do Jarocina i próbującej znaleźć swoje miejsce w epoce, która nagle przyspieszyła. O dorastaniu do nowych ról. Meller naprawdę sprawnie oprowadza nas po swojej — jak nietrudno się domyślić — młodości.
Zaczynamy jednak we wrześniu 2023 rok. Wieczór. Wiktor Tilszer, redaktor naczelny “Reflektora” siedzi w fotelu i ogląda “Fakty”. Nagle telefon. Dzwoni zastępca.
"Głos Narodowy" opublikował właśnie sensacyjny tekst. "Wiktor Tilszer winny śmierci przyjaciela", wielki tytuł trudno przegapić. "Kulisy śmierci fotoreportera Macieja Jelskiego".
Maciej "Max" Jelski był najbliższym przyjacielem Wiktora. Razem imprezowali, ale też wspólnie odkryli w sobie dziennikarską pasję. Wiktor jako reporter, Max jako fotoreporter. Jelski zginął 30 lat temu w Abchazji. Właśnie padło Suchumi, "skąd Abchazowie wyparli Gruzinów. Wiktor i Max próbowali uciec z miasta. Udało się to tylko Wiktorowi. Zdjęcia z wojny abchasko-gruzińskiej, które zrobił jego przyjaciel, weszły do kanonu polskiej fotografii prasowej".
Po latach Wiktor założył fundację imienia Jelskiego, która przyznawała prestiżową nagrodę dla młodych dziennikarzy. O przyjacielu opowiadał w mediach, dbał o pamięć po nim. A teraz winny?
W sieci wybucha awantura. Wiktora pogrąża opublikowany przez "Głos..." film, który — narrator przez długi czas nie daje nam poznać jego treści - “udowadnia” winę Wiktora. Skąd w “Głosie…” mają nagranie z 1993 roku, z sytuacji, przy której było zaledwie kilka osób? I dlaczego pokazano tylko fragment filmu, zmanipulowany w montażu? Wiktor nie ma wyjście — musi udowodnić swoją niewinność. Czyli wrócić do Abchazji, która przez tzw. społeczność międzynarodową uznawana jest za część Gruzji.
Czy uda mu się udowodnić swoją niewinność? Co jest na nagraniu i dlaczego wypłynęło po 30 latach? Co działo się w Abchazji na początku lat 90. XX w. i dlaczego opowieść o dziennikarstwie czasu przełomu ma w sobie coś pociągającego? O tym to już Państwo sobie poczytają u Mellera.
Meller połączył w “Dzieciach lwa” swoje największe pasje — dziennikarstwo, Gruzję i typową dla mężczyzn w pewnym wieku (pewnie też kobiet, ale o tym wiem mniej) potrzebę powrotu do czasów młodości. Wyszło to wszystko bardzo sprawnie, akcja jest wciągająca, choć nie brakuje tu fragmentów irytująco banalnych i źle wkomponowanych w całość.
Bo przecież nie mogło zabraknąć w Gruzji tajemniczej Gruzinki. Tamuna nie dość, że jest piękna, mądra, waleczna, to jeszcze była tancerką narodowego baletu, świetnie zna historię swojego kraju i recytuje "Rycerza w tygrysiej skórze" Rustawelego. Świat jest tu czasem zbyt czarno-biały, choć bywają na szczęście momenty, gdy Meller świetnie opisuje emocje młodych chłopaków, którzy poczuli w sobie reporterski zew. I to, do czego zew ten może prowadzić.
W powieściach sensacyjnych czy kryminalnych, gdy autorzy i autorki chcą nam opowiedzieć tło historyczne, lub wyjaśnić jakieś zagmatwane sprawy polityczno-społeczne, często pojawiają się bohaterowie lubiący nagle przystanąć i przez kilka stron deklamować — przykładowo — zasady ustroju politycznego. Niestety Meller nie uchronił się przed takimi scenami, ale przynajmniej jego bohaterowie nie gadają przez pięć stron. Sporo tu zgranych klisz, ale czy od czytadła sensacyjno-przygodowego oczekujemy czegoś więcej? Przecież właśnie po to jest, by zaciekawić, ale nieprzesadnie nas zmęczyć intelektualnie.
Wciągnąłem się, potrafiłem dzięki Mellerowi zapomnieć o pisanym właśnie tekście, a jednocześnie nie zasypiałem po pięciu stronach. Zatem działa. A to najważniejsze. Jeśli macie ochotę na niegłupią rozrywkę czytelniczą — „Dzieci lwa” są dla was.
Absurdalnie zabawnym uznaję fakt, że umówiłem się z wydawcą na wynagrodzenie za napisanie o książce Mellera. Wychodzi zatem, że pracę brałem ze sobą nawet do łóżka. Niczego nie żałuję.
Skomentuj posta