Filtry, Agnieszka Wilga, Will Cockrell
[RECENZJA] Will Cockrell, "Korporacja Everest. O zapaleńcach, awanturnikach i ich biznesie na dachu świata", tłum. Agnieszka Wilga
Był taki czas, że namiętnie czytałem książki o himalaistach i alpinistach. Taka “wstydliwa przyjemność”. Sprowadzały się one przeważnie do tego samego, finał był mi już znany, więc o zaskoczeniach mowy być nie mogło. Czasem dobrze jest przeczytać coś, co już niczym nie zaskoczy, a jednak przenosi nas w czasie i miejscu. Zwłaszcza, że góry jako doświadczenie lubię wyłącznie potencjalnie - jako widok w oddali.
Dlatego postanowiłem sięgnąć po książkę Willa Cockrella, "Korporacja Everest. O zapaleńcach, awanturnikach i ich biznesie na dachu świata" w przekładzie Agnieszki Wilgi. Wydawca zapowiadał "pasjonujący reportaż", rzeczywistość okazała się jednak inna.
Cóż… jest to jedna z tych książek, które byłyby może wspaniałym reportażem, gdyby zrobić z niej dwa, może trzy ciekawe teksty. Niestety to, co przeczytałem jest książką telefoniczną, reporterską księgowością. Trzeba włożyć sporo wysiłku, by z nadmiaru nazwisk, sytuacji i kolejnych wydarzeń, które doprowadziły do tego, że “dach świata” stał się tym, czym dzisiaj jest.
Problemy z Everestem zaczęły się, gdy na początku lat 80. XX w., amerykański przedsiębiorca i farmer Richard Bass, postanowił wspiąć się na najwyższe szczyty na każdym z kontynentów. Przed Bassem nikt o tym - dość oczywistym dziś wyzwaniu - nie pomyślał. Bass nie był profesjonalistą, choć doświadczenie we wspinaczce miał spore. Jego organizm miał też - jak się okazywało w praktyce - szczególne zdolności do regeneracji w tzw. "strefach śmierci", gdzie większość z nas po kilku godzinach umiera z powodu braku tlenu. Bass miał też pieniądze i chętnie wydawał je na organizację wypraw, podczas których doświadczeni wspinacze pomagali mu osiągnąć cele. Była to uczciwa transakcja - oni dostawali fundusze na spełnianie swoich marzeń, on - spełniał własne. I wszyscy byli zadowoleni. Do czasu.
Jak Bass popsuł Everest? Gdy w 1985 roku - za trzecim podejściem - w końcu zdobył szczyt, media z zachwytem opisywały jego historię. O Bassie i “wyzwaniu siedmiu szczytów”, w Polsce znanym jako “Korona Ziemi” czytali też inni bogacze, którzy zaczęli marzyć o powtórzeniu jego wyczynu. Ludzie z dużych korporacji, właściciele dobrze prosperujących biznesów (sami mężczyźni) chcieli dołożyć do swojego portfolio coś, czym przez lata mogliby się chwalić wśród swoich.
Skoro pojawił się popyt, pojawiła się też podaż w postaci firm, które zaczęły oferować spełnienie marzeń bogaczy. Oczywiście środowisko himalaistów miało spore opory wobec idei komercyjnych wypraw, ale siła pieniądza była jednak większa, niż siła opinii. Finalnie już w kilka lat po wyprawie Bassa, pierwsi “klienci” stanęli na Evereście, a kilka firm zaczęło konkurować ze sobą w organizacji takich wypraw.
Jon Krakauer, pisarz i alpinista, już w drugiej połowie lat 90. XX w. pisał, że zdobycie przez Bassa Everestu wprowadziło górę w "erę postmodernistyczną".
Wspinaczka jest pasją trudną w opisie. Wchodzi się, obozuje, próbuje wejść wyżej, schodzi, cofa, wraca, w końcu się zdobywa szczyt, lub - gdy fatum nie sprzyja - ginie. Jak to opowiedzieć tak, by czytelnik nie czuł znużenia? Krakauerowi się udawało. Niestety Cockrell poległ na próbie zbyt szczegółowego opisania nie tyle samych emocji, motywacji i biografii ludzi, którzy uczynili z Everestu obiekt komercyjny, co relacji między firmami, wspinaczami i innymi himalaistami. Książka roi się od historii w rodzaju “X. pracował dla Y., a potem założył własną firmę i zatrudnił A.” Całe te wyliczanki dałoby się skrócić i opowiedzieć w bardziej pasjonującej formule.
To oczywiście doskonałe źródło dla wszystkich, którzy chcą z detalami odtworzyć historię wspinaczek na Everest i zapaleńców, ale dla czytelnika, który szuka po prostu pasjonującej historii “dachu świata”, będzie zawiedziony. Jak przystało na książkę o himalaizmie, niemal zupełnie pomija się tu opowieść o rodzinach wspinaczy. Jest to o tyle zrozumiałe, że wtedy zapewne dostalibyśmy zupełnie inną książkę - opowieść o samotności, niepewności, nerwowym wyczekiwaniu telefonu, śledzeniu doniesień. Książkę o dzieciach, które miesiącami nie widziały ojców. Cockrell co prawda poddaje himalaizm krytyce, pokazując, jak kapitalizm zagospodarował marzenia ekscentryków i indywidualistów, ale robi to w manierze, która od lat sprawia, że książki o wspinaczce są nieznośne.
Jednak to, co najbardziej rozczarowuje, to wspomniana już powyżej konstrukcja, przez którą “Korporacja…” zamienia się w nieznośną wyliczankę. Dzieło zdecydowanie tylko dla pasjonatów i tych, którzy na jego podstawie będą chcieli napisać wciągający reportaż.
Skomentuj posta