Magdalena Grzebałkowska, Znak
[RECENZJA] Magdalena Grzebałkowska, "Dezorientacje. Biografia Marii Konopnickiej"
Grzebałkowska znowu to zrobiła. Zamieszała w na pozór już znanej historii. Powołała do życia zupełnie nową, nieznaną nam Marię Konopnicką. Ludzką, skomplikowaną i - wciąż - wybitną.
“Dezorientacje” to kolejna wybitna książka Grzebałkowskiej.
Zanim napiszę o samej Marii Konopnickiej, to chciałbym, żebyście kogoś poznali. Józef Balcerzak ma czterdzieści pięć lat i zniszczony pilśniowy kapelusz. Opowiada, że urodził się w Kole, pracuje jako majster fajansowy. O Brozelli dowiedział się od takiego jednego i razem, "on z żoną i ja z żoną" wyruszyli w podróż.
"Wzrost średni, oko czarne, wąs duży, sterczący. Włos kędzierzawy, spojrzenie bystre, zsiadły w sobie. Ręce same idące w kułaki". Maria Konopnicka uważnie notuje opowieść Balcerzaka. Jest rok 1891. Z Brazylii wracają tysiące robotników, którzy myśleli, że znajdą tam raj na ziemi. A przynajmniej miejsce przyjaźniejsze niż ojczyste strony. "Przybywają półnadzy, głodni, bosi, chorzy, tak że się tutejsza ludność zbiega oglądać". Poetka jest w Zurychu, gdzie na miejscowym dworcu spisuje ich historie. Pomaga jej Maria Dulębianka, malarka, a prywatnie - partnerka poetki. Z zapisków powstanie utwór, który - przynajmniej początkowo - odczytywany jest jako nowy epos narodowy. Początkowe zachwyty krytyki ulegną jednak szybkiej zmianie. Dzisiaj "Pana Balcera w Brazylii" niemal nikt już nie czyta. Konopnicka stała się dla nas, dwudziestopierwszowiecznych autorką "Roty", "O krasnoludkach i o sierotce Marysi", czy kilku nowelek. A przecież w swoich czasach była potęgą.
Magdalena Grzebałkowska "Pana Balcera..." przeczytać musiała. Jak i setki innych utworów Konopnickiej. Przeczytała też listy - pisane przez poetką, jak i te wysyłane do niej. Odnalazła zapomniane notatki, zrekonstruowała nawet - dzięki odkryciu pewnych wypisów - te niezachowane. Włożyła Grzebałkowska w Konopnicką mnóstwo pracy, zadała wiele pytań, założyła strój z epoki, by sprawdzić czy da się w tym chodzić (zaskoczenie: nie jest tak źle) i stworzyła fascynujący portret patronki setek polskich szkół.
Czy Konopnicka była niezwykła? Tak. I nie.
Była niezwykła, bo postawiła wszystko na jedną kartę i opuściła męża, żeby żyć na własnych warunkach. Nie była niezwykła, bo ulegała naciskom. Ulegała, bo musiała, jak choćby w sytuacji, gdy została oskarżona przez prasę literacką o bezbożność i wisiała nad nią groźba, że nikt nie wydrukuje jej już ani linijki. Poszła do kościoła, położyła się krzyżem i głośno wyznawała swoje przewiny. Chrystus też zaczął częściej przenikać do jej wierszy.
Niezwykła, bo osiągnęła status, który miały tylko nieliczne wówczas kobiety. Tym bardziej niezwykła, że nie pochodziła z majętnej i ustosunkowanej rodziny. Zwykła, bo wobec swoich córek nie była najlepszą matką. Choć przyznać trzeba, że Helena też się narobiła, by matka miała jej dość. Co było jednak skutkiem, a co przyczyną? Grzebałkowska wyraźnie dystansuje się od swojej bohaterki, gdy pisze o Konopnickiej w roli matki.
Jest tu też o miłości. Nienachalnie, choć są przecież “dowody na istnienie miłości”. Grzebałkowska dba jednak o to, by nie przyszpilić Konopnickiej tożsamościowymi kategoriami. Bo po kilkunastu latach od “Homobiografii” czujemy, że tu nie chodzi o to, by powiedzieć o kimś - był taki, a taki. Była tą, a nie tamtą. Chodzi o to, by powiedzieć - kochała, zadurzyła się, z nią lub z nim była szczęśliwa. A jak już to nazwiemy? Przez ostatnie sto pięćdziesiąt lat nazwy się zmieniały, a ludzie kochali, rozchodzili się i cierpieli tak samo. Jest w tym mądrość Grzebałkowskiej, jest w tym więcej queeru, niż pozornie może się wydawać.
“Dezorientacje” to lektura na długie godziny, utkana z listów, tekstów i intuicji autorki. Czasem ryzykowna - w momentach fabularyzowanych Grzebałkowska tylko dzięki olbrzymiemu doświadczeniu pisarskiemu unika sentymentalizmu nadciągającego na rumaku o nazwie “kicz”. Potrafi jednak w odpowiednim momencie opuścić kurtynę. Umiejętności dziennikarskie i reporterskie sprawiają, że choć to biografia sążnistych rozmiarów, czyta się ją szybko i łatwo zapamiętuje co ciekawsze epizody z życia autorki “O krasnoludkach…”. Grzebałkowska ożywia Konopnicką i - na szczęście - nie pisze hagiografii.
Dla czytających mam pewną propozycję. Zwróćcie uwagę na Konopnicką-reporterkę. Nie jest niczym dziwnym, że Grzebałkowską, od lat piszącą formy reporterskie i dziennikarskie, bardzo taka Konopnicka interesuje. Ze szkoły wynosimy przekonanie, że nasi “wielcy” twórcy i twórczynie zajmowali się tylko patriotycznymi uniesieniami, romantycznymi westchnieniami, czy mesjanistycznym wizjonerstwem. A przecież żyli w czasach równie ciekawe, co nasze. I mieli świadomość - która dzisiaj już wygasa - że tylko oni mogą pewne historie zachować i przenieść na karty czasopism, czy książek. Dzisiaj każdy może sfotografować, zrobić notkę, wysłać tekst do gazety czy założyć profil poświęcony ważnym dla niego sprawom. Sto lat temu pisarze i pisarki mieli - wydaje mi się silniejsze niż dzisiaj - poczucie odpowiedzialności za danie świadectwa.
Dlatego warto wrócić do pana Balcera, który był Balcerzakiem (“Katolik przecie, Bóg nie da mu zginąć”) i jego żony Józefy Walerii, która to była “rezolutna, wygadana, kędzierzawa, lat 45” i “od łez do śmiechu przechodziła łatwo”. Warto zobaczyć, co z ich opowieści zrobiła Konopnicka w - prawda, że nieznośnym momentami - poemacie. I zobaczyć w Konopnickiej kobietę, która naprawdę rozumie dramat Balcerzaków. Choć sama dramatów ma w swoim życiu pod dostatkiem.
Jako “ps.” chciałbym też zauważyć, że ważną bohaterką książki Grzebałkowskiej jest Eliza Orzeszkowa. I choć dzieła Orzeszkowej - niesłusznie - są dziś raczej pomijane, to autorka “Marty” wydaje się być idealną bohaterką na kolejną opowieść o niezwykłej kobiecie w zwykłych-niezwykłych czasach. Nie wiem jak Państwo, ale ja bardzo polubiłem Orzeszkową po lekturze książki o Konopnickiej.
Jeśli czytelnik sympatią obdarza drugo- a czasem i trzecioplanowych bohaterów przerabianej właśnie książki, uznać można ten fakt, za miarę doskonałości powstałego dzieła. Zaiste są bowiem “Dezorientacje” “płodem umysłu dojrzałego, wyobraźni o szerokich skrzydłach, bystrym i górnym locie", jak pisał pewien recenzent cytowany w książce. Idealne pod choinkę i do skarpety.
Skomentuj posta