
Gazeta Wyborcza, Mateusz Kostecki
[GAZETA WYBORCZA] "»Nie ma nauki bez piractwa«. Dlaczego naukowcy kradną?"
Pisarze chcą, by państwo zaczęło ścigać piracenie książek. Ale gdy o tym mówią, spotykają się z oporem z zaskakującej strony.
Gdy w połowie kwietnia opublikowałem wywiad z Arturem Wojciechowskim, specjalistą ds. cyberbezpieczeństwa, w którym rozmawialiśmy m.in. o pirackich bazach danych, które ułatwiają ściąganie nielegalnie umieszczonych w sieci kopii książek, odezwało się wielu naukowców.
To, co pisali, było zaskakujące. Otóż bronili piracenia książek i artykułów naukowych. Napisałem w komentarzu, że chętnie o tym porozmawiam. Zgłosił się Mateusz Kostecki, neurobiolog pracujący obecnie na Uniwersytecie w Heidelbergu.
****
Wojciech Szot: Znajomy profesor językoznawstwa powiedział, że sam pomógł w tym, żeby jego książka po trzech miesiącach od premiery była dostępna w LibGenie, jednej z najsłynniejszych stron kierujących do spiraconych książek. Kolejny profesor, historyk, zadeklarował, że nie wyobraża sobie pracy bez takiej wirtualnej biblioteki. Kierowniczka zakładu na jednym z instytutów uczyła młodych naukowców, jak korzystać z takich baz. A z drugiej strony pisarze i eksperci od piractwa oburzają się, że takie bazy funkcjonują. O co w tym wszystkim chodzi?
Mateusz Kostecki, neurobiolog w Uniwersytecie w Heidelbergu: - Rozumiem twoje zagubienie. Gdy rozmawiam o tym, jak wygląda publikowanie w nauce i korzystanie z takich baz z ludźmi spoza uczelni czy szeroko pojętej "nauki", zazwyczaj widzę, że są mocno zaskoczeni, wręcz można mówić o czymś w rodzaju szoku kulturowego.
Pierwszy szok przeżywa się w momencie, w którym człowiek dowiaduje się, że naukowcy masowo korzystają z pirackich baz danych, które zawierają książki i artykuły naukowe, ale też beletrystykę. Drugi szok pojawia się w momencie, gdy opowiadam o tym, jak wygląda legalny dostęp do artykułów i kto za to płaci.
***
Kto za to płaci? O co chodzi? O tym dzisiaj w moim miejscu pracy.
Skomentuj posta