Znak, Agata Ostrowska, Radclyffe Hall

[RECENZJA] Radclyffe Hall, “Źródło samotności”, tłum. Agata Ostrowska

Nowy przekład tej książki to na pewno jedno z najbardziej zaskakujących wydarzeń tego roku w literaturze.

***

Dzisiaj czas na książkę, której wydanie - w nowym przekładzie Agaty Ostrowskiej - niezwykle mnie cieszy. “Źródło samotności” Radclyffe Hall to bowiem jedna z tych książek, dla których określenie "legendarna" nie jest tylko marketingowym zabiegiem.

"Źródło samotności" po raz pierwszy opublikowane zostało w 1928 roku. Jego autorka, Radclyffe Hall, urodziła się w bardzo zamożnej rodzinie (ojciec uczył się w Eton i na Oxfordzie), która żyła z odsetek po fortunie dziadka, wybitnego lekarza. Radclyffe - gdy dorosła - odkryła, że dzięki spadkowi po ojcu i dziadku może po prostu być sobą. Natychmiast zmieniła strój na "męski". Od tego czasu wszystkie zdjęcia przedstawiają ją w świetnie skrojonych garniturach, kapeluszu i - często - z monoklem. Był to początek XX wieku, więc jej ekscentryczne zachowanie oczywiście budziło kontrowersje. Choć jak przystało na świat uprzywilejowanych ludzi, nikt Radclyffe nie zamykał w szpitalu dla "obłąkanych", jak to bywało w świecie osób, które nie mogły sobie pozwolić na zamożną osobność.

Hall była - eufemistycznie mówiąc - kochliwa. Lista jej partnerek jest imponująca i obejmuje osoby z finansowej i artystycznej society londyńskiej. W 1915 roku Hall zakochała się w Unie Troubridge, rzeźbiarce będącej żoną wiceadmirała Ernesta Troubridge'a. Dwa lata później panie zamieszkały razem, a ich związek przetrwał aż do śmierci Hall w 1943 roku.

Literackie próby Hall przez długi czas nie były najwyższych lotów. Jednak pod koniec lat 20. coś się zmieniło i jej powieści, a zwłaszcza "Adam's Breed" zaczęły zyskiwać uznanie. Opublikowane w 1928 roku "Źródło samotności", której bohaterką jest Stephen Gordon, jedynaczka, zawdzięczająca imię świętemu Szczepanowi i pragnącemu męskiego potomka ojcu.

Stephen, jak przystało na powieść o odmienności, już w dzieciństwie wyróżniała się zachowaniem. W jej matce "miękkie ciało dziecka budziło (...) niemal niesmak; nie mogła znieść tego, jak Stephen się porusza lub jak stoi, nie mogła znieść jej dużych wymiarów, pewnej wulgarności w pozbawionych wdzięku ruchach, pewnej nieuświadomionej wojowniczości, buntu". Brzmi to wszystko dzisiaj aż nadto oczywiście, ale - przypomnę - jesteśmy sto lat temu.

Pierwszą miłością Stephen będzie Collins, pokojówka o "rumianych policzkach, pełnych ustach i pełnym biuście, w zasadzie dość obfitym jak na młodą, dwudziestoletnią dziewczynę". Oczy Collins były "niespotykanie błękitne i przyciągające wzrok – piękne, dociekliwe". Gdy Collins choruje, Stephen modli się: "Chciałabym obmyć Collins w mojej krwi, Panie Jezu… bardzo bym chciała być dla niej Zbawicielem… kocham ją i chcę cierpieć tak, jak ty cierpiałeś". Pięknie obrazoburcze, przyznacie. Marzenia Stephen legną w gruzach, gdy zobaczy ukochaną pokojówkę, gdy całuje się z lokajem.

To dopiero początek i przed czytelnikami jeszcze niejedna przygoda miłosna Stephen, zwłaszcza że powieść jest zbudowana zgodnie z regułami "bildungsroman" i Hall prowadzi nas przez kolejne etapy życia swojej bohaterki.

Sporo tu fantastycznie skrojonych postaci drugoplanowych, a moją uwagę przykuł Jonathan Brockett, dramatopisarz, który "czasami bywał genialny, kiedy indziej zachowywał się zadziwiająco głupio i dziecinnie; dłonie miał białe i miękkie jak kobieta". Brocketta fascynuje odmienność dorosłej już Stephen, która - podobnie jak autorka książki - ubiera się po "męsku" i nie z trudem skrywa swoją odmienność. Brockett sam był "inwertytą, skrycie nienawidzącym świata, który, jak wiedział, skrycie nienawidził jego". Sporo tu takich smaczków, a opowieść w ciekawy sposób pokazuje świat niezwykle zamożnych ludzi, którzy - dzięki uprzywilejowaniu - budują własne przestrzenie wolności.

Gdy Hall pisze o swojej bohaterce, że ta, "jak większość inwertytów znajdowała chwilową ulgę w rozmawianiu o swym nieznośnym położeniu; w bezlitosnym rozbieraniu go na kawałeczki, mimo że nie prowadziło to do żadnego rozwiązania", mogę tylko lekko ironicznie się uśmiechnąć.

"Źródło samotności" to powieść pisana pod tezę. Hall przyznawała, że chciała stworzyć "pierwszą obszerną i poważną powieść całkowicie poruszającą temat inwersji seksualnej" oraz spopularyzować tezy seksuologów mówiące o biologicznych, wrodzonych podstawach homoseksualności.

To nie jest pierwsze polskie tłumaczenie książki Hall. Poprzedni przekład ukazał się w 1933 roku. Pod "Studnią samotności" - jak wtedy przełożono tytuł - nie podpisał się żaden ze znanych tłumaczy. J.P. Zajączkowski, którego znajdujemy na karcie tytułowej powieści, to pseudonim zbiorowy, za którym chętnie ukrywali się często bardzo znani tłumacze. "Z początku zaglądałam do tego przekładu, kiedy nie miałam pewności, jak oddać dane słowo, termin czy sformułowanie, okazał się jednak mało pomocny; niestety, jak w przypadku wielu dawnych tłumaczeń, i tutaj dokonano bardzo wielu skrótów i uproszczeń", pisze Agata Ostrowska w krótkim tekście "Od tłumaczki". Dlatego tak cieszy nowy przekład - nie dość, że w końcu zwyczajnie da się to czytać (stare tłumaczenie było mordęgą w lekturze), to jeszcze w końcu możemy po prostu przeczytać całość.

A czy da się to czytać? Da. Nie jest to oczywista przyjemność, fraza Hall jest potoczysta, pełna ozdobników i fragmentów, które dzisiaj uznalibyśmy za "naiwne". To powieść, która próbuje sobie radzić z opisem uczuć, które w literaturze nie doczekały się wielu opisów. Jest to powieść będąca świadectwem swoich czasów - nie brakuje tu mizoginii i rasizmu, a klasowa wrażliwość autorki właściwie nie istnieje. Czytając "Studnię..." możemy wręcz się zachwycić tym, jak długą drogę przeszliśmy od świata, w którym tylko uprzywilejowani mogli opowiadać o sobie, do świata, w którym możliwość zabrania głosu jest łatwiejsza i bardziej demokratyczna.

„Powieść Radclyffe Hall jest może pierwszą powieścią notorycznie i wyzywająco lesbijską”, pisała Irena Krzywicka, której recenzja z książki Hall była jedyną większą - i dość pozytywną - reakcją na polskie wydanie powieści. Jej słowa przypomina w nowym wydaniu Renata Lis, której tekst bardzo wszystkim polecam przed lekturą, bo sprawnie wkłada do głowy wszystko to, co powinniśmy o Hall i jej powieści wiedzieć. Lis zauważa, że w wielu współczesnych interpretacjach "Źródła samotności" mówi się, że to książka poświęcona raczej transpłciowemu, niż lesbijskiemu poczuciu tożsamości. Jakkolwiek trudno dziś orzec, jak - w bardziej nowoczesnych terminach - by opisywała siebie i swoją bohaterkę Hall, to ciekawie jest czytać "Źródło..." właśnie jako zakamuflowaną opowieść o transpłciowości. A może po prostu to powieść o poczuciu odmienności, któremu wystarczy enigmatyczne określenie "inwersja"? W końcu także słowo "lesbijka" nie pada w niej ani razu.

Niezależnie od tych wszystkich rozważań, warto po "Źródło..." sięgnąć, by znaleźć w nim źródło literatury naszych czasów. Literatury, która wciąż bada nowe tożsamości i - jak w książce Kim de l'Horizon "Drzewo krwi" znajduje dla nich nowe, eksperymentalne sposoby opisu. Jeśli macie na swoich półkach “Panią Dalloway” i “Orlando” Virginii Woolf, nie może obok nich zabraknąć powieści Hall. I może książek Renaty Lis, które stanowią - zwłaszcza w tomie drugiej “Mojej ukochanej i ja” zamknięcie jakiegoś cyklu rozwoju idei. Dokąd pójdziemy w XXI wieku i co przed nami?

Być może w końcu zrzucimy okowy XIX-wiecznych opisów i idei, a tożsamość będziemy rozpoznawać indywidualnie, a nie zbiorowo. Może w końcu nie będziemy wszyscy hasłami w leksykonach, a po prostu bardzo różnymi ludźmi? A może to wszystko skręci jeszcze w inną stronę?

Brawa też dla wydawcy, że podjął się trudu nowego przekładu książki Hall i wydał ją w imponującej formie. Wyszedł z tego piękny prezent na “miesiąc dumy”.

Skomentuj posta

Proszę odpowiedzieć na pytanie: Wisława Szymborska literackiego Nobla dostała w roku...