Dominika Dymińska, Wydawnictwo Krytyki Politycznej
Dominika Dymińska, "Danke"
Za napisanie o książce, której okładkę już pewnie widzicie, wziął się człowiek, który czyta nałogowo od dawna i od dawna wygłasza przy różnych okazjach swoje opinie o nich. Dość długo kiełkowała w nim myśl o pisaniu o książkach, ale zwalczał ją skutecznie zajmując się redagowaniem i wydawaniem. Do dzisiaj. W klawiaturę uderza Wojtek Szot.
Dzień dobry Państwu, zapraszam do rozmów o literaturze, o zjawiskach wokół tekstu i książki, a najbardziej oczywiście - do czytania (także złych książek).
Miała być polska poezja supernowoczesna, sklejona z memów-haseł, feministycznego krzyku przynajmniej na miarę Eve Ensler i ryk poetki jak po przedawkowaniu GBLa. Nie ma. Jeszcze. Może kiedy indziej, ktoś inny, ale to nie ten adres. Danke!
Księgarnie na lotniskach należą do moich ulubionych – zastawione tytułami z kategorii „czytały mnie miliony, dołącz do nich” kuszą mnie dość skutecznie. Chociaż zawsze mam przy sobie książkę „do samolotu” (starannie wybraną, raczej w miękkiej niż twardej oprawie, z ambicjami ale nie ukrywającą swojej egalitarności itd.), to ciągnie mnie do tych przybytków literatury masowej. Tym większym zaskoczeniem było dla mnie znalezienie na półkach księgarni na Okęciu ledwo co wydanego poematu Dominiki Dymińskiej, Danke czyli nigdy więcej. Poemat w lotniskowej księgarni! Wydany przez Krytykę Polityczną! Z taką ładną okładką.
Musiałem kupić. Przeczytać. Wrzucić fotę najlepszego fragmentu na fejsa. Zapomnieć szczegółów. Kilka dni później w „Wysokich Obcasach” miałem przeciętną przyjemność przeczytania, że zdaniem autorki tej pozycji, „mefedron podsypuje Warszawę” (co jest stwierdzeniem bliskim prawdzie), „jest tani” (to względne jest bardzo) a całość to jakieś doświadczenie pokoleniowe (o!). Wieszczów i wieszczek oraz socjologów lubujących się w generalizacji to Ci u nas na pęki, tylko rwać i publikować takiego/taką. O poezji nie było zbyt wiele w tym wywiadzie. I chyba wiem dlaczego. Ale o tym za chwilę.
Miało być o literaturze, a jednak nie mogę się oderwać od recenzji, polemik z recenzjami i nieco „gimbazową” recepcją książki Dymińskiej. Krzysztof Sztafa w ‘Kulturze Liberalnej’ pisze, że Dymińska swój „poemat” (cudzysłów z recenzji) „wypociła” i „trudno uwierzyć, że ktoś postanowił wydrukować ją na papierze i opatrzyć numerem ISBN”. Trudno uwierzyć, że ktoś opublikował recenzję w ten sposób pisaną, ale każdy jest królem/królową na swoim podwórku i korzysta z możliwości dotarcia do publiki. Wszystkie chwyty dozwolone. Autorka oczywiście odpowiedziała Sztafie przy okazji zadając na łamach Ha!Artu pytanie:
A oto moje pytanie, moi drodzy recenzenci: czy wam nie jest głupio, gdy piszecie swoje teksty?
Nie jest mi głupio, trochę czuję się zmęczony, bo pogoda dzisiaj raczej równikowa, a ja komfort cieplny osiągam w umiarkowanych temperaturach, ale żeby było mi głupio? Aha, jeszcze nie napisałem recenzji… Bo i problemem niektórych książek są ich autorzy i autorki – przeszkadzają w lekturze. To chyba jeden z lepszych przykładów.
Dymińska w swoim felietonie pisze między innymi, że „ciężko być kontrowersyjną”, zadaje też pytanie „kto to właściwie jest krytyk, jeśli w gruncie rzeczy może być nim każdy?”. Ciężko powstrzymać się przed ironizowaniem.
"Danke czyli nigdy więcej" nie broni się w zakresie kategorii literackich, jest wydarzeniem, ciekawą sytuacją społeczną, ale literaturą wyjątkowo przeciętną. I mimo, że w najnowszej poezji jest wiele ciekawszych zjawisk, to właśnie "Danke…", ponieważ stoi za nim wizja obnażania brudnych sekretów warszafffki i zaglądanie do sypialni przynajmniej jednej osoby, jest (było?) „tą” książką o której się mówi. Udanemu zabiegowi marketingowemu towarzyszą chwilami dobrze skomponowane frazy, chwytliwe momenty i zabawnostki, które tylko wyjątkową Dulską XXI wieku mogą wprawić w oburzenie czy rumieńce.
Ta książka o dragach, miłości, seksie, gwałcie, mizoginii, feminizmie i pokoleniu millennialsów wyważa drzwi już dawno otwarte i gdyby nie marka wydawcy i zgrabny PR literacki pewnie przeszłaby niezauważona, szczególnie, że w samym poemacie pobrzmiewają echa lektur bardzo klasycznych (Różewicz). A jak już na nią patrzymy to doceńmy choćby to, że podmiot liryczny na s. 88 przekonuje, nas, że:
Nikim nie gardzę bardziej –
A gardzę dużo,
niestety więcej niż bym sobie tego życzyła -
niż ludźmi,
którzy czytają literaturę
chętnie i często, i bez konkretnego celu,
a potem chcą o niej mówić albo, co gorsza, rozmawiać.
Brzmi to sztucznie, cynicznie i nie jestem zbytnio zdziwiony, że niektórym oceniającym tą wersowaną pracę puściły emocje i argumentacja używana przeciwko tej pozycji nie przedstawia wybitnej intelektualnej wartości. Nie znalazłem uzasadnienia, dla którego podmiot liryczny u Dymińskiej jest aż tak fatalnie nastawiony do odbiorców produkowanej przez siebie treści. Może dlatego, że oprócz mdłych opisów z życia bohaterki poematu Danke nie ma nic do zaoferowania poza prostą filozofią, niezbyt głęboką socjologią i cóż - atakiem, który ma ukryć mielizny?
Po tym wszystkim cieszę się, że okładka jest naprawdę udana (projekt Alicja Kobza – Poważne Studio), bo przynajmniej ona komunikuje się zachęcająco.
Jacek Poniedziałek w blurbie do książki napisał, że „Będziemy Dymińską cytować, jak cytujemy Szymborską”. Nie będziemy. Dawno temu nie byłem tak pewien swojej opinii w jakiejś kwestii – nie będziemy.
Skomentuj posta