Wielka Litera, Robert Rient
Robert Rient, "Duchy Jeremiego"
Rano red. Wróbel linkowała wywiad z Autorem a teraz czas na mnie. Mam dla Was dłuższy tekst niż zazwyczaj, bo zarzucam książce Rienta kicz i granie na bardzo prostych emocjach. A takie zarzuty wymagają uzasadnienia. Zatem uzasadniam. Miłej lektury.
Po lekturze “Świadka” wiem, że Robert Rient jako pisarz ma dwa oblicza: dobrego reportażysty, umiejącego zaangażować czytelnika, i dość egzaltowanego powieściopisarza, który zamiast skupiać się na akcji, grzęźnie w rozbudowanych rozważaniach. Miałem nadzieję, że w nowej książce więcej będzie Rienta-reportażysty, który zrównoważy zapędy Rienta-powieściopisarza. Okazja ku temu była doskonała - historie postholokaustowe, osadzone na powojennym, polskim gruncie wymagają sprawnego pióra. A jednak efekt pracy Rienta rozczarowuje. Mówiąc wprost - “Duchy Jeremiego” to kicz. W kolejnych akapitach postaram się uzasadnić to mocne stwierdzenie.
Wielu badaczy i badaczek podejmowało się próby zdefiniowania kiczu, jednak, jak pisał Paweł Beylin, im dokładniej rozważamy elementy jego definicji, tym mocniej dostrzegamy, że “wszelka próba sprecyzowania treści, jakie wkładamy w pojęcie kiczu, wskaże nam na jego wieloznaczność”. Na podobną wieloznaczność zwraca uwagę Maria Poprzęcka, która pisała, że “Kicz może być rozumiany intencjonalnie i nieintencjonalnie, subiektywnie i obiektywnie, charakteryzowany zewnętrznie i wewnętrznie”. Dołóżmy do tego cytat z artykułu Joanny Jessy: “Krytycy sztuki, estetycy, miłośnicy artystycznej twórczości niemal bez wyjątku starają się opędzić od kiczu, a twórczość, której nie akceptują, naznaczają tą, jakże pejoratywną w ich mniemaniu, łatką kiczu. Przykleić taką łatkę jest bardzo łatwo, gorzej już z jasnym i przekonującym wyjaśnieniem, jakie są właściwie cechy kiczu.” Zobaczmy, jakie cechy kiczu pojawiają się w “Duchach Jeremiego”.
Narratorem książki jest dwunastoletni Jeremi odkrywający, że jego mama umiera na raka. Rodzicielka wymijająco mówi synowi o chorobie, ale ten, dzięki instynktowi właściwemu dziecku, wyczuwa prawdę. Z powodów finansowych rodzina przenosi się na wieś, do domu dziadka. To początek wielkiej tragedii. Zdrowie staruszka, chorującego na Alzheimera, pogarsza się, Jeremi po szkole handluje narkotykami, żeby zarobić na powrót do miasta, mama jest coraz słabsza, a w końcu (spoiler) umiera. W dodatku Jeremi dowiaduje się, że jego babcia była Żydówką, przeżyła Holokaust ale - “opętana przez duchy” - popełniła samobójstwo. Duchy nękają też Jeremiego. Nie pomaga szkolna psycholożka, pierwsza miłość, najlepszy przyjaciel czy nawet zbliżenie do dziadka po śmierci matki. Wielki świat przygniata małego chłopca i to prowadzi do ponurego finału.
W “Drwalu” bohater Michała Witkowskiego “żeby dostać wreszcie wszystkie nagrody, Kościelskich i Nike” pisze “powieść dla krytyków” pt. “Skrzypce”. W fikcyjnych, wykoncypowanych “Skrzypcach” ilość wątków przypomina tę z “Duchów Jeremiego”. “Dwudziestoletnia Greta jest córką wysoko postawionego esesmana, człowieka złego, znęcającego się nad Żydami, okrutnego”. Matka Grety popełnia samobójstwo, a młoda kobieta po kłótni z ojcem “odwiedza” getto gdzie poznaje Joszkę, “pięknego młodego Żyda, który stoi na ulicy i gra na skrzypcach”. Greta z pomocą stróża Bronka, który dorabia “szmuglując Żydów z getta” odnajduje Joszę i ukrywa go we własnym domu. Josza musi jednak grać na skrzypcach i nie zważając na niebezpieczeństwa, daje w mokotowskiej kamienicy recitale. “Sąsiadka, Herta, szantażuje Gretę”, kryjówka spalona. Zakochani uciekają zabierając skrzypce, pieniądze ojca, brylanty… Udają się do… letniego domku w Podkowie (sic!). I tak to idzie. Na sam koniec “Josza junior patrzy na betonowe bloki i zadaje sobie pytanie, gdzie są te sklepiki żelazne? Spotyka się z Hanną Krall, w siedzibie fundacji “Szalom” u Gołdy Tencer. Hanna też gorąco namawia go do napisania powieści. Ponieważ są w niej wszystkie “niezbędne” tematy, dostaje na nią więcej pieniędzy, a po jej ukończeniu i sfilmowaniu przez Spielberga - mnóstwo nagród. W wersji filmowej dodają jeszcze wątek z osobą homoseksualną i niepełnosprawną, bo filmowcy to jeszcze więksi cwaniacy od pisarzy”.
W wymyślonej powieści Witkowskiego zarysowana jest gorzko-ironiczna prawda o części polskiej literatury popularnej, w której pojawia się wątek Holokaustu. Jest to także prawda o ”Duchach Jeremiego”. Rient chciał stworzyć sagę o polskim losie, nie dostrzegając, że lieratura posługująca się mimetycznymi szablonami prowadzi do zakłamania rzeczywistości. Zobaczmy, kogo umieszcza Rient w swojej opowieści (w porządku genealogicznym):
Dziadek - sybirak (wywieziony w 1940 roku), o którym pisze Jeremi: “Przeprowadzał się kilkanaście razy, prowadził sklep, magazyn, był listonoszem, chociaż głównie rolnikiem, później hodowcą. Ale myślę, że mój dziadek jednak wciąż jest sybirakiem, takim stałym przesiedleńcem”. Jeremi sprawdza postęp Alzheimera pytając dziadka o temperaturę na Syberii. Chyba wielu i wiele z nas ma takich dziadków, którzy przez pięćdziesiąt lat posługiwali się hasłami-wytrychami, Syberia, wojna, obóz. Niewielu wyszło poza świat rzeczowników, w stronę opowieści.
Babcia Elza - postać, którą wspomina się niechętnie, zwłaszcza przy dziadku. Jak mówi narrator, " się zabiła przez nadmierną ilość duchów". W innym zaś miejscu czytamy: “Babcia była pełna duchów i dlatego musiała umrzeć, bo już nie miała siły na ich głosy. Śmierć po nią przyszła w samym środku Warszawy, w 1943 roku, ale jej nie zastała, bo małą Elzę zabrała pod opiekę jakaś obca polska rodzina. A wtedy swoją na zawsze straciła i do końca życia tego żałowała. Życia z obcymi żałowała, bo wolała śmierć ze swoimi. Chodzi o to, że ich wszystkich zmasakrowali. Znaczy rodzinę babci zabrali z Warszawy do obozów za drutem i już nigdy stamtąd nie wróciła. Tam, w środku Warszawy, jest teraz całkiem kultowe miejsce, dobre knajpy mają, ale kiedyś było getto, taki obóz zagłady”.
Mama - mama jest po prostu dobra i chora. Zaskakująco mało dowiadujemy się o tej postaci, podobnie jak o ojcu chłopaka, który “był nieczuły, kiedy znalazł lepszą rodzinę od nas, ale to było tak dawno, że w ogóle nie pamiętam. Mama zawsze powtarzała, że był nieczuły, taki strasznie nieczuły i żebyś ty, Jeremi, był czuły”.
Estera - jest postacią scharakteryzowaną dużo dokładniej, jako “siostra mamy, którą czasami ciężko lubić, bo Bóg ją opętał. Nigdy nie wyszła za mąż i ma na mnie więcej pomysłów niż wszyscy, których znam. Przez prawie dwadzieścia lat żyła ze swoją przyjaciółką, nazywaną partnerką Magdą, z którą się jednak rozstała mniej więcej w połowie mojego życia, bo uczucia wygasły – tak mi kiedyś powiedziała. Stara miłość, a zardzewiała. Estera jest z tych uduchowionych, do kościoła nie chodzi, znaczy kiedyś chodziła, ale przestała (...)”.
W “Duchach Jeremiego” pojawią się jeszcze: pani Maria (“przyjaciółka dziadka, ale nie od wspólnego sypiania, tylko taka dochodząca”), August, najlepszy przyjaciel Jeremiego, jego brat, narkotykowy boss dzielnicy i kilka pomniejszych postaci, spośród których na pierwszy plan przebija się Katka, dziewczyna, która regularnie kupuje trawę od naszego bohatera i z którą małoletni diler ma swój pierwszy romans.
Owszem, świat składa się z postaci, o których pisze Rient - ale umieszczenie ich wszystkich w jednej, niezbyt obszernej powieści, kończy się prostą reprodukcją klisz. Książki takie jak “Duchy Jeremiego”, które mają ambicje opisać rzeczywistość jako “autentyczną” często wikłają się w nadmiar, czy, jak pisze Aleksandra Ubertowska w artykule “Krzepiąca moc kiczu. Literatura Holokaustu na (estetycznych) manowcach”, “kumulowanie materiału spostrzeżeniowego”. Kumulacja “prawdziwych” elementów narracji, choćby i zdarzająca się w życiu, jako efekt artystyczny wypada zazwyczaj nieprzekonująco, drażni sztucznością, ale jednocześnie - co jest ambiwalencją kiczu, o której pisał Frank Ankersmit - umożliwia odbiorcy zaangażowanie i wspólne przeżywanie. Łatwych emocji i klisz jest u Rienta aż nadto.
Według jednego z pierwszych jego teoretyków, Abrahama Molesa, kicz w swoim wymiarze estetycznym, to “koncesja na rzecz gustów odbiorcy”, a więc jak komentuje Ubertowska, “konformistyczne wpisywanie się w horyzont (powszechnych) oczekiwań, co zakłada rezygnację z twórczych poszukiwań, z elementu ryzyka artystycznego”. W konstrukcji powieści, w której każdy los jest przewidywalny i zgodny z wyobrażeniami, nie ma żadnego ryzyka artystycznego. Polacy na Syberii, dzieci ratowane z getta; niedojrzali mężczyźni porzucający rodziny i umierająca na raka najbliższa osoba; uduchowiona, lekko zdziwaczała lesbijka-Żydówka, stara i mądra kobieta ze wsi, prawie szeptucha. Prosta historiozofia, oddająca losy Polaków i Polek, tak by jak najwięcej osób mogło się z nimi identyfikować, to cecha literatury masowej, nastawionej na poklask, na bycie “prawdą o nas”. Moles pisze o zasadzie komfortu - wbrew intencjom autora “Duchów…”, stworzone przez niego postaci uzyskują łatwą akceptację i nie wywołują dysonansu poznawczego - przez ostatnie lata przyzwyczailiśmy się do występowania takich reprezentacji w kulturze.
Gdyby Rient chciał uniknąć łatwości przeżywania, ostatnią kropkę postawiłby w momencie, gdy Jeremi umiera w wannie (“Ubywało wody, gdy przybywało w niej Jeremiego”). Niestety, autor pisze dalej. “Odwróciłem głowę od ostrego białego światła płynącego z góry i zobaczyłem dziadka, biegł obok i chyba płakał. Podniosłem głowę i zauważyłem, że ręce mam związane żółtą koszulą mamy, leżałem na szpitalnym łóżku, które ktoś pchał. A potem, zanim straciłem przytomność, przypomniało mi się, kiedy byłem najszczęśliwszy na świecie. Uczyłem się raczkować. Niezbyt mi to wychodziło, bo chociaż chciałem iść do przodu, cofałem się, a to było strasznie frustrujące, tak samo frustrujące jak ostatnie tygodnie na wsi. Ten ruch, na który nie mam wpływu, chociaż wydaje się łatwy. Zostawić za sobą kawałek podłogi i ruszyć dalej. W tym momencie mama wzięła mnie na ręce, wiedziałem, że to ona, bo pachniała inaczej niż wszyscy i jej serce, jeśli się przyłożyło blisko głowę, biło tylko dla mnie. Położyła mnie w wózku i zabrała na spacer.” Otrzymujemy zakończenie jak z amerykańskiego filmu, w którym martwi (lub prawie martwi) bohaterowie spotykają się na niebieskoróżowym tle, by poczuć niezwykłe szczęście obcowania z najbliższymi, gdziekolwiek by oni nie byli. O podobnym zabiegu w filmach, pisze Kinga Krzemińska: “Kicz tych onirycznych zakończeń leży nie tylko w ich niemożliwości czy - często - sennej estetyce, ale także w zapewnianiu widzowi poczucia bezpieczeństwa, choćby całkowicie pozornego, ulgi, że przecież wszystko się ułożyło (...).” Rient starannie ociera łzy projektowanemu wrażliwemu czytelnikowi.
Rient chciał opowiedzieć o Holokauście i jego współczesnej recepcji z perspektywy dziecka, które odkrywa swoją tożsamość i nie ma mechanizmów racjonalizujących ani obronnnych; dziecka, które chłonie świat całym sobą. Według wielu badaczy i badaczek, od Primo Levi’ego wychodząc, jedynym sposobem przedstawialności tragedii Holokaustu jest właśnie kicz, będący “praktyką twórczą, umożliwiającą wywikłanie się z paradygmatu reprezentacji zakładającego nieprzedstawialność Holokaustu” (ponownie Ubertowska). Ustanowienie narratorem dwunastolatka umożliwia autorowi przedstawianie tez niedojrzałych i naiwnych, dziecięcych w swojej istocie, a przy okazji, staje się zasłoną dymną dla twórcy. Gdyby narratorem był dorosły, z większą łatwością moglibyśmy stwierdzić, w którym momencie monolog staje się nienaturalny,wykoślawiony, nadmiernie uproszczony. W dziecięcą narrację można włożyć wszystko, usprawiedliwiając własne niedomagania. Jest coś nieuczciwego w tak skonstruowanej książce, w prostocie współczucia, jaką wywołują w czytelniku istoty słabsze. Już pierwsze zdanie “Duchów Jeremiego” nastawione jest na taki właśnie efekt: “Mama znowu spała w łazience, na podłodze”. Każda przeciętnie oczytana osoba rozumie: to się nie skończy dobrze dla mamy i jej ukochanego dziecka - i już oczy wilgotnieją, a umysł wywołuje znane od czasów “Love Story” klisze. Lisa Saltzman w artykule “Awangarda i kicz raz jeszcze” (tłum. Katarzyna Bojarska) pisze: “Kicz jest łatwy, sentymentalny i komercyjny. W połączeniu z przedstawieniem historii transformuje jej traumatyczne doświadczenia w fikcyjne melodramaty, nadaje katastrofom wymiar katarktyczny. Kicz unika refleksji i bolesnej konfrontacji wymaganych przez kulturę awangardową i zastępuje je przyjemnością ciągłego zaspokajania. Kicz w połączeniu z przedstawieniem historii, historii faszyzmu, Holokaustu,ludobójstwa czyni tę historię zbyt zrozumiałą, przyswajalną, łatwą do konsumpcji”.
Jednocześnie ważne jest pytanie o to, czy dwunastoletni chłopiec może aż tak neurotycznie przeżywać historię własnej rodziny. Wycieńczony emocjonalnie, zdaje się przyjmować postawę opisaną przez Elie Wiesela jako “żyję, a więc jestem winien”. I to jest jedyny w “Duchach Jeremiego” ciekawy i nowy wątek, gdyż korzystając z doświadczeń literatury “drugiego pokolenia” ocalałych z Holokoastu, Rient pozwala swojemu bohaterowi na przeżywanie emocji w sposób niezwykle silny, może wręcz karykaturalny. Rient gra w najwyższych rejestrach, co daje dość tani efekt melodramatyczny, a oddalał od ważnych pytań, które można by zadawać, gdyby wprowadził w losy swojego bohatera więcej niuansów i od początku nie sugerował tragicznego zakończenia.
Rient prawdopodobnie nieświadomie zreprodukował w swojej powieści klisze, którymi posługujemy się do opisu Zagłady. Babcia Elza reprezentuje wątek znany i lubiany - Żydówki o dobrym wyglądzie, uratowanej przez dobrych Polaków (“To byli starsi ludzie, Polacy. Wzięli małą Elzę, farbowali jej włosy na biało, udawali, że jest ich córką, i tylko dlatego przeżyła”). Także wyliczenie imion członków i członkiń rodziny, którzy zginęli w Holokauście to kanoniczny sposób na zachowanie pamięci o Ofiarach.
“Ewa, moja prababcia, szwaczka.
Tomasz, mój pradziadek, nauczyciel matematyki.
Estera, siostra babci, po której dostała imię moja uduchowiona ciotka.
Ariel i Dawid, bracia babci.
Wszystkich wywieźli na śmierć”.
Mam takie nie w pełni udokumentowane przeczucie, że babcia w “Duchach Jeremiego” uosabia wywrotowego, żydowskiego ducha, który został ujarzmiony przez Polskę i zawodzi, popełniając samobójstwo. Wypowiadanie imienia babci jest dla dziadka bolesne, Rient sugeruje, że z powodu wielkiej miłości i tęsknoty, ale są w tej powieści przesłanki, które pozwalają na inną interpretację. Nie jest bowiem jasne, co tak naprawdę boli dziadka - odejście ukochanej żony, czy to, że odbyło się to przez samobójstwo. Jest w “Duchach…” sporo niezgody na autonomiczną decyzję tej kobiety - opętanie przez duchy zdaje się być metaforą, która ma za zadanie coś przed czytelnikiem ukrywać. Nie stawia Rient pytań o to, jak babcia przeżywała okres powojenny a skupiając uwagę osób czytających wyłącznie na samobójstwie, upraszcza opowieść, która jest przecież się kluczowa dla zakończenia książki. Wokół postaci babci osnuty jest główny wątek, ale dostajemy bardzo mało szczegółów biograficznych - wiemy, że babcia pochodziła z Lwowa, gdzie chodziła do szkoły z panią Marią, była w warszawskim getcie, jej rodzina zginęła w Buchenwaldzie. Swojego mężą poznała w Warszawie, pani Maria była świadkiem na ich ślubie. Jak na kluczową postać to zdecydowanie za mało.
Kinga Krzemińska zwraca uwagę na to, że "Zagłada w tej uniwersalnej wersji przemienia się w opowieść baśniową, całkowicie zewnętrzną wobec dzisiejszego ponowoczesnego społeczeństwa". Odjechana ciotka, Żydówka-lesbijka-buddystka, która podtyka Jeremiemu do lektury Księgę Estery nie jest ze świata realnego, to postać od początku powieści mitologizowana. O tym, że realia nie w pełni interesują autora niech świadczy choćby fakt, że bohaterowie nie komunikują się za pomocą telefonu komórkowego, a i korzystanie z komputera nie jest czymś oczywistym. Jeremi w przypływie złości wyzywa szkolnego kolegę od Żydów, ale ani on, ani nikt z jego rodziny, nie styka się raczej ze współczesnym, ulicznym antysemityzmem w polskim wydaniu. Mimo jak najbardziej współczesnego sztafażu, akcja książki jest zawieszona w przestrzeni bezczasowej, którą wyznacza jedynie odległość na osi czasu od ostatniej wojny światowej.
Wprowadzenie dziecięcego narratora umożliwia także niekonfrontowanie czytelnika z prawdą, tak o żydowskim losie, jak i sytuacji gejów i lesbijek w Polsce. Sytuacji osób nieheteronormatywnych, wyznających inne niż dominujące religie czy patologie okołoszkolne Rient nie pokazuje krytycznie, za to stara się przekonać odbiorców do swoich etycznych racji, robiąc czytelnikowi co jakiś czas mikrowykłady. Słowo “propaganda”, choć brzmi wyjątkowo mocno, może być użytecznym narzędziem do interpretacji tej powieści. W momentach, gdy pojawiają się zgrzyty, rodzina angażuje się edukacyjnie i uczy chłopaka, że nie mówi się “pedały” czy “lesby”, a z bycia Żydem można być dumnym (chociaż gdy Jeremi mówi: “Wolałem być sybirakiem po dziadku, a nie Żydem po babci (...)”, możemy tylko pokiwać głową ze zrozumieniem, bo trudno się z tym stwierdzeniem nie zgodzić w Polsce w roku 2017). Rient napisał książkę dydaktyczną, dbając o komfort czytelnika, jego dobre samopoczucie i wiarę w moc edukacji. Saltzman pisze, że “kicz w połączeniu z polityką produkuje kulturę jako propagandę i propagandę jako kulturę”. Wszystkie tematy, które porusza w “Duchach Jeremiego” Rient są w Polsce pobocznym, ale jednak, elementem walki politycznej.
Gdyby Rient zatrzymał się na dwóch, trzech tematach i porządnie je opracował, dostalibyśmy (być może) przyzwoitą powieść obyczajową. Poprzez natłok wątków, które mają poruszyć czytelnika sprawił, że nie ma w tej literaturze miejsca na dysonanse i własne przemyślenia czytelnika, autor podaje wszystko “na tacy” i domaga się od nas reakcji. Można było tego uniknąć przez dodanie do powieści ironii i dystansu, puszczenie postmodernistycznego oka do czytelnika, które świadczyłoby o tym, że narrator ma świadomość korzystania z klisz, flirtuje z powieścią campową. Z “Duchami Jeremiego” jest trochę tak jak z dzieckiem, które weszło do sklepu z klockami Lego - można wybrać dziesiątki różnych klocków, ale nie wszystkich użyjemy do budowy domku. Rient spróbował wykorzystać każdy i, niestety, wyszedł mu literacki dziwoląg, zaskakujący w swej naiwności.
Poprzez uproszczenie i wprowadzenie figur o jasno określonych konotacjach Rient uzyskał jednak narrację historyczną, która - jak pisał Hayden White - oswaja drastyczne wydarzenia i upodabnia je do znanych typów opowieści, umożliwiając łatwiejszy ich odbiór, czy też odbiór par excellence. Recezent ksiązki w portalu Gazeta.pl napisał, że “"Duchy Jeremiego" zyskują lekkość, którą trudno znaleźć w literaturze nawiązującej do Zagłady” a całą recenzję zatytułował “Jak dziś pisać o Zagładzie?”, zatem potencjał książki już się uwidoznił. Także Lisa Saltzman stara się patrzeć na kicz optymistycznie: “Możemy mieć tylko nadzieję, że (...) skonfrontowanie odbiorcy z takimi tematami historycznymi i estetycznymi strategiami sprowokuje pewne krytyczne pytania, choćby jakieś cenne prawdy miały nie zostać uszanowane. Jeśli takie jest wyzwanie postawione przez te prace, to taka jest ich również zasługa”. Wierzę, że Rient właśnie w ten sposób myślał pisząc “Duchy Jeremiego”.
- Korzystałem z:
- Frank Ankersmit, “Pamiętając Holokaust: melancholia i żałoba, przeł. A. Ajschtet et al [w:] idem: Narracja, reprezentacja, doświadczenie. Studia z teorii historiografii”, red. E. Domańska, Kraków 2004.
- Paweł Beylin, Autentyczność i kicze, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1975.
- Przemysław Jaworski, Kicz w trzech odsłonach, "Kultura i społeczeństwo 1/2013.
- Joanna Jessa, 2008, Zbawienny wpływ kiczu, czyli jeszcze raz o związkach kiczu i religijności ludowej na przykładzie Sanktuarium Licheńskiego, [w:] ,Kiczosfery współczesności, red. W. J. Burszta, E. A. Sekuła, Wydawnictwo Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej Academica, Warszawa 2008.
- Kinga Krzemińska, “STUDIA: Kicz w kinie holokaustowym”. Zagłada Żydów. Studia i Materiały 6:55-73.
- Maria Poprzęcka,O złej sztuce, Wydawnictwa Artystyczne i Filmowe, Warszawa 1998.
- Lisa Saltzman, Awangarda i kicz raz jeszcze. O etyce reprezentacji, przeł. Katarzyna Bojarska. „Literatura na Świecie” 2004 1-2, s. 204.
- Aleksandra Ubertowska, “STUDIA. Krzepiąca moc kiczu. Literatura Holokaustu na (estetycznych) manowcach”. Zagłada Żydów. Studia i Materiały 6:23-40.
- Anna Ziębińska-Witek, “STUDIA: Kicz i Holokaust czyli pedagogiczny wymiar ekspozycji muzealnych”. Zagłada Żydów. Studia i Materiały 6:74-86.
karyna
09.10.2021 23:53
Nie zgadzam się z twoim zdaniem, ale podoba mi się co piszesz.