Anna Węgleńska, Astrid Lindgren, Nasza Księgarnia, Irena Szuch-Wyszomirska, Krzysztof Chłapowski, Marcin Chłapowski, Monika Pollak
Astrid Lindgren, "Karlsson z Dachu"
Dawno, dawno temu pochwaliłem się na Kurzojadach, że nie czytałem żadnej, skierowanej do dzieci, książki Astrid Lindgren. Zapoznałem się z jej dziennikiem czasu wojny (ciekawy) i korespondencją z jedną z czytelniczek (nieciekawe) ale nie pamiętam, by moja edukacja obejmowała choćby “Dzieci z Bullerbyn”. Raczej nie, ewentualnie wyparcie ma się u mnie dobrze. Zatem postanowiłem przeczytać zebrane wydanie “Karlssona z Dachu” w tłumaczeniu Ireny Szuch-Wyszomirskiej (t. 1), Anny Węgleńskiej (t. 2) i Marcina i Krzysztofa Chłapowskich (t. 2-3). Poniosłem porażkę.
Na szafce przy łóżku czają się na mnie książki z dwóch kategorii - “muszę przeczytać natychmiast” i “jak będę czytał jedną stronę dziennie, to do świąt przeczytam”. Nie tak dawno wyciągnąłem z tego drugiego stosika dzienniki Andersena (rozumiem, że wydarzenie translatorskie i wydawnicze, ale to jest porażająco nudna lektura) i na jej miejsce pojawił się Karlsson.
Fabuła nie należy do skomplikowanych - otóż Braciszek ma siostrę i brata, mamusię i tatusia a na dachu ich domu mieszka Karlsson. Siedmioletni Braciszek Svantensson jest, jak zapewnia narrator, zupełnie zwyczajny - ma zadarty nos, nieumyte uszy i spodnie wiecznie podarte na kolanach. Najwyraźniej Astrid L. nie znała naszych matek, dla których zwyczajne dziecko ma nos niezadarty, uszy umyte i spodnie bez usterek. Cóż - Szwecja. Karlsson zaś to “tłuściutki, niesłychanie pewny siebie jegomość”, który potrafi latać. “Wieczorami przesiaduje na schodach ganku, pali fajkę i patrzy na gwiazdy”. Karlsson zaprzyjaźnił się z Braciszkiem i wspólnie wyczyniają niejedną psotę. W pierwszym tomie Braciszek bardzo chce psa i dzięki pomocy (albo raczej mimo jej) Karlssona, Bimbo w ostatnim akapicie “w koszyku obok łóżka Braciszka leży”. W tomie drugim mamy serię przepychanek z pomocą domową, pieszczotliwie zwaną Capem Domowym. I tego już nie mogłem wytrzymać, takie nudziarstwo i sztampa, że z radością wróciłem do mojej kolekcji dzieł Philipa Rotha. Na stosiku w kuchni czekają na mnie jeszcze “Przygody detektywa Blomkvista”, ale myślę, że 2018 rok to idealny termin na tą lekturę. Czy to kwestia wyobraźni, czy oczekiwania lepszego tempa a może zirytowanie powtarzalnością i schematycznością kolejnych przygód Braciszka i Karlssona, ale nie byłem w stanie dobrnąć do trzeciego tomu “Karlssona…”, choć pewnie jakiś chłopiec z porwanymi portkami, który ma wyobrażonego przyjaciela, utonie w lekturze. Ja miałem kilku, czasem mi ich dzisiaj brakuje.
W nowym wydaniu przygód Karlssona znajdziecie setki ilustracji autorstwa Moniki Pollak. W małym formacie i odcieniach szarości nie wyglądają one najlepiej, choć gdyby je wydać w kolorze, to nie marudziłbym aż tak.
Cóż - dalej będę uważał, że historia o starszym, grubawym, łysiejącym i palącym fajkę facecie, który wieczorami odwiedza siedmioletniego chłopca, jest jakoś niepokojąca Lekturę porzucam, bo poza humorystycznym niepokojem wywołuje ona u mnie tylko i wyłącznie senność.
Skomentuj posta