Wydawnictwo Literackie, Olga Tokarczuk
Olga Tokarczuk, "Opowiadania bizarne"
Olga Tokarczuk przestała być “polską pisarką”, a wkroczyła do europejskiej, czy nawet światowej, szerokiej czołówki literackiej i w “Opowiadaniach bizarnych” zdaje się potwierdzać swoje miejsce w elicie. Choć wtedy oczekiwania rosną i może dlatego będę trochę kręcił nosem
O tym, że Olga Tokarczuk jest “mistrzynią opowiadania”, to wszyscy wiemy i oczekiwania przed nowym tomem były olbrzymie. Zwłaszcza, że wydawca promował go już podczas targów książki w Krakowie, a więc pół roku temu. Jestem przeważnie nieobiektywny w ocenianiu Tokarczuk, z wielu powodów także zawodowych, sympatii osobistej, współpracy przy powstawaniu komiksów czy rozmów niekoniecznie stricte literackich, zatem nie jest mi łatwo to napisać, ale “opowieści bizarne” z moimi oczekiwaniami się chwilami rozminęły.
Dziesięć opowiadań łączy dziwność wydarzeń w nich opisanych i rzeczywiście są to wypadki zaskakujące, śmierci niestandardowe, mitologie niespotykane i odrobinę szalone. Światy, które wymyśla Tokarczuk łączą się czasem z jej poprzednimi powieściami i tak “Pasażer” pasuje do “Biegunów”, “Zielone Dzieci” przypominają dodatek do “Ksiąg Jakubowych” (choć dzieją się jakieś sto lat wcześniej), “Przetwory” korespondują z “Domem dziennym, domem nocnym”. Znajdziemy historie, które mogłyby zostać wykorzystane w “Annie In w grobowcach świata” czy być kolejną opowieścią z cyklu dolnośląskiego, który mogliśmy czytać w “Grze na wielu bębenkach”. Im bardziej oddala się Tokarczuk w futurologię i próbę oddania uniwersalności i niezmienności ludzkiej natury, tym mniej to czytelne i jednak przekombinowane. Choć dla miłośników i miłośniczek futurystyczności i dziwności Atwood (a podskórnie czuję tu nawiązania i inspiracje) może się to wydawać jednak zbyt standardowe. Wszystkich zadowolić się nie da. Niżej podpisany nie znosi Atwood w wersji fantasy-futurologia, dlatego z taką przyjemnością czytał opowiadanie “Przetwory”, których bohater po śmierci matki znajduje w mieszkaniu setki weków, czasem klasycznych “pikli z gorczycą”, a czasem trafia na “tatarak w cukrze”. Trafi też na inne, jeszcze bardziej ekstrawaganckie. Czy smaczne? Musicie o tym przeczytać.
Pisze Tokarczuk w męskiej formie: “I znowu zmierzałem do centrum, tam gdzie od razu wszystko nabiera sensu i układa się w spójną całość. I spisuję teraz to, com na rubieżach zobaczył uczciwie, tak jak było, niczego nie dodając, niczego nie ujmując; i liczę, że Czytelnik pomoże mi pojąć, co się tam wtedy wydarzyło i co mnie zrozumieć trudno, jako że peryferia świata naznaczają nas nas na zawsze tajemnicą”. I dopóki są to peryferia naszego świata, jakim go znam, to ja mogę z Tokarczuk iść każdą drogą, ale gdy za bardzo się od niego oddalamy - pasuję. To są wciąż dobre, a czasem bardzo dobre opowiadania, ale chwilami brakuje im tej świeżości narracji, która mieliśmy w poprzednich zbiorach opowiadań Tokarczuk. Coś się momentami zacina.
“Bizarność” Tokarczuk wydaje się być mało zaskakująca w 2018 roku, jakby lekko spóźniona i niedoceniająca prawdziwej bizarności naszych czasów. Może zbyt proste są te prawdy. Futurologiczne wizje mające być metaforycznymi opowieściami o ludzkiej naturze dzisiaj tracą swoją moc w starciu z rzeczywistością, która potrafi zaskoczyć. Tam, gdzie pisarka umieszcza dziwność, niewiele mnie dzisiaj dziwi i zaskakuje. No i jestem po lekturze "Fragmentów dziennika SI" Zawady, gdzie wizja w końcu była porywająca, przekorna i zmuszająca do rewizji poglądów. U Tokarczuk to wszystko jest jakoś znajome, naprawdę mało bizarne i choć wydawca obiecuje, że czytelnik będzie zaskoczony puentą, to czytelnik Szot niezbyt dawał się zaskoczyć. Pozostają perełki, ale jako tom opowiadań jest to dzieło jednak trochę niespełnione.
Skomentuj posta