Julian Barnes, Dominika Lewandowska-Rodak, Świat Książki

Julian Barnes, "Jedyna historia"

Julian Barnes bywał w swoich książkach erudytą-archiwistą, archeologiem pamięci i historykiem filozofii, któremu nie obca jest chłopackość, jak i sztuka gotowania (albo chociaż spożywania). W “Jedynej historii” przypomina, że potrafi napisać wciągającą powieść opartą o - zdawałoby się - wyjątkowo prosty pomysł.

Data - połowa lat 60. Miejsce wydarzeń - “dwadzieścia kilometrów na południe od Londynu”. On - młodzieniec, który nie odnajduje się w sztywnych regułach małomiasteczkowej Anglii, ona - dojrzała kobieta, żyjąca w związku pozbawionym większych emocji. Poznają się - a jakże - na korcie tenisowym. Wszystkie związki są wyjątkowe, każda miłość inna, ale wszystkie - zdaje się mówić Barnes - przechodzą podobne etapy, choćbyśmy wyobrażali sobie, że “u nas tak nie będzie”. Po prostu większość z nas ma potrzebę miłości i wspólnoty, po prostu musimy się wpakować w te kłopoty, ale tylko jedna z tych historii jest tą najważniejszą, której warto poświęcić opowieść. Nosimy w sobie tylko jedną historię, którą warto opowiedzieć innym i jest to historia miłości. Tak twierdzi Barnes, ja się nie w pełni pod tym podpisuję, ale z roku na rok bardziej rozumiem.

To jest prosta opowieść i przewidywalna, ale wciąga jak dobrze skrojony kryminał. To jest historia niezbyt zaskakująca, bo przecież o miłości napisano już tysiące książek i ta historia się już wydarzyła nie jeden raz. Ale to historia napisana przez Barnesa, pisarza, który jest czuły wobec słów, poetycki, ale bywa też czytelnikiem prozy przygodowej, takiej brytyjskiej opowieści dla dojrzewających mężczyzn, a także… Rotha. W “Jedynej historii” najciekawsze dla nie fragmenty dotyczyły dojrzewania młodego człowieka, konfrontowania wyobrażeń z rzeczywistością (i tak, mowa tu tez o pornografii i seksie), poznawania cudzego ciała. Drugim wątkiem, który łączy mi się z Rothem, jest opowieść o “ludziach brytyjskich” skrytych za równo przyciętymi żywopłotami "z ligustru, wawrzynu i buczyny”. Jest to opowieść o rodzicach głównego bohatera i narratora i jego pokoleniu, ludziach wychowanych w wolności, jako takiej zamożności, dzieci rodziców “porządnych”, dla których ”życie rodzinne oznaczało (...) to samo co dla pokolenia ich rodziców, choć z taką akurat dodatkową szczyptą wolności społecznej, która pozwalała im wyobrażać sobie, że są pionierami”. Klasa średnia internalizująca “wściekłość, nasz gniew, naszą pogardę”. O uwikłaniu w konwenans, buncie i tragicznym wejściu na stare koleiny - choć inaczej podane, z innej perspektywy, książki Barnesa prowadzą dialog z Rothem, który w “Jedynej historii” ujawnia się chyba najwyraźniej.

Od wielu lat Barnes dekonstruuje miłosny mit, przypominając, że przyczyną naszych największych nieszczęść są właśnie związki, jest próba tworzenia wspólnoty z kimś, kto po latach okazuje się innym człowiekiem. Ale jest to tragedia, której nie można uniknąć, albo przynajmniej się nie powinno, bo wciąż jest to historia warta opowiedzenia. Jedyna taka historia, za każdym razem i u każdego z osobna.

Czytałem w dwóch językach, bo po ostatnich kontrowersjach wokół tłumaczenia “Zgiełku czasu” uznałem, że się boję polskiego przekładu. Nie jest źle, ale muszę przyznać, że decyzje translatorskie Dominiki Lewandowskiej-Rodak mnie chwilami zaskakiwały. Choć nadal uważam, że potrafi imitować klimat, który jest w oryginale. Nie zrażajcie się tym, czytajcie Barnesa, bo to najpiękniejsze romansidło, jakie od dawna wylądowało w księgarniach.

jeden komentarz

Joanna

26.07.2018 18:31

Odrobinę nie zgadzam się z interpretacją i tytułu. Dla mnie Barnes mówi - wydaje mi się, że wprost - iż jest wiele historii o miłości, bo przeżywamy wiele miłości w życiu. Jednak warta opowiedzenia jest tylko jedna, bo tylko jedna była tą prawdziwą, cokolwiek to zresztą znaczy. Tylko ta jedna siedzi w nas mocno, tylko ta jedna nas rani i tylko ta jedna miała dla nas znaczenie. Reszta się nie liczy. Może w oryginale tego zdania nie było ;)

Skomentuj posta

Proszę odpowiedzieć na pytanie: W jaki dzień zaczyna się poniedziałek? W mianowniku.