Agora, Katarzyna Surmiak-Domańska

Katarzyna Surmiak-Domańska, "Kieślowski. Zbliżenie."

Technicznie bardzo udana biografia, ale pozbawiona emocji, uczuć, "tego czegoś". O tym i kilku innych sprawach dzisiaj chciałbym, żebyśmy porozmawiali. 

Jest w literaturze taki moment najważniejszy, miejsce, w którym decyduję się, że dana opowieść jest tym, za czym chcę podążać. Czasem bywa to już pierwsze zdanie, niekiedy bohater, miejsce, sytuacja, fragment, rytm, cytat. Bywa różnie, ale szukam zawsze "tego czegoś", co sprawi że nie będzie to kolejna książka, którą po prostu przeczytałem. Oczekiwań wobec nowej książki Katarzyny Surmiak Domańskiej miałem sporo i po trochu zostały one spełnione, po trochu może czytelnik-Szot chciał za wiele, po trochu może biograficzny gatunek nie pozwolił autorce na poszybowanie na literackie poszukiwania. 

W książce “Światło obrazu. Uwagi o fotografii” Roland Barthes przedstawia dwie kategorie, którymi możemy opisywać oddziaływanie fotografii na odbiorcę - “studium” i “punctum”. “Studium” to ogólne tło, które jest łatwe do odczytania, odwołuje się do tego co znamy (albo możemy sobie wyobrazić jako istniejące). Przenosząc to na literaturę - jest to narracja, która w biografii musi wystąpić - bohater rodzi się, uczy, zakochuje, pracuje, odnosi sukces (lub porażkę) i umiera, tak w wielkim skrócie wygląda biografia większości z nas. Dzieje się to w jakimś czasie, miejscu i pośród przedmiotów i ludzi. “Punctum” zaś to szczegół, który uwiera, zatrzymuje oglądającego i decyduje o tym, że coś zapada nam w pamięć. “Punctum” w biografii może być osobistym zaangażowaniem biografa, który przełamie opowieść, pokazując własne zmagania z tworzeniem historii, ale może być też opowieścią o poszczególnych elementach biografii, które pozornie odległe lub oddalające od głównego nurtu,decydują o tym, że zapamiętujemy kolor włosów, imię ukochanego psiaka, jakąś letnią wycieczkę, markę sprzedanego samochodu. Surmiak-Domańska doskonale potrafi w ”studium”, o “punctum” zapomina. 

Na “Kieślowskiego” składają się ustalenia biografki, wspomnienia świadków, dokumenty z epoki, relacje poboczne i to wszystko jest ułożone wręcz perfekcyjnie - zarówno zachowane są proporcje (zbyt dużo o liceum nie można, skoro to filmówka była szkołą bardziej znaczącą, o szkole też nie za wiele, bo przecież chcemy czytać o słynnym reżyserze, o filmach dużo, bo to najważniejsze dzieło), jak i robi wrażenie rozmach autorki w serwowaniu nam cytatów, mnożenie bohaterów drugoplanowych, ciekawość w zakresie obyczajowym (choć miejscami można było się bliżej przyjrzeć postawom etycznym). Tu wszystko jest tak jakby perfekcyjnie, dopieszczone i jednak dość gładkie. Oczywiście jest to piątka w kategorii literatura biograficzna, ale sądzę, że Surmiak-Domańska w swoich poprzednich książkach była bliżej szóstki. Doceniam zwłaszcza uniknięcie kanonizacji i trzeźwe spojrzenie na Kieślowskiego - człowieka, który wziął się z przypadku i choć stworzył niezwykłe kino, było ono pełne pytań, bo ich autor nie czuł się wyrocznią i wieszczem, do czego czasem chcą nas przekonać osoby o nim piszące. Ten trzeźworozsądkowy portret bardzo mi się podoba i doceniam opanowanie autorki.

Brakuje mi jednak takiego reporterskiego podążania za szczegółem, za sprzedanym samochodem, nawet historia szalonego kolegi ze studiów, choć pociągnięta (autorka rozmawiała z bohaterem telefonicznie), jakoś jednak nie dźwięczy odpowiednio. Matka bohatera kieruje stołówką? A co tam jedzono? Sztućce były przytwierdzone do blatów? Co jest tam dzisiaj? Sokołowsko to wdzięczny temat do poszukiwań. Dolnośląska przeszłość obfituje w smaczki, które można było już na pierwszych stronach książki wydobyć mocniej i się nimi pobawić. Ostatnie lata pokazały, że najlepsze biografie to nie te, które “po bożemu” podchodzą do gatunku, a te, które wprowadzają do niego zamęt - reportaż czy esej intelektualny są gatunkami idealnymi do wykorzystania w opowieści biograficznej.

Zdaję sobie sprawę z tego, że gdyby Surmiak-Domańska poszła tymi wszystkimi tropami, to powstałaby książka, która ma 800 stron, ale może byłaby jednak bardziej wpadająca w pamięć i “z biglem”. Bardzo tu reporterskiego pazura brakuje, bo to, że autorka ma opanowaną materię biograficzną, to oczywiście robi wrażenie i doceniam, ale traktuję to jako oczywistość i nie takich książek szukam. Mogę przeczytać biografię kogoś, kto mnie kompletnie nie interesuje (Kieślowski mnie interesował), ale dzięki zaskakującym momentom, “punctum” właśnie, okaże się, że jest to opowieść o świecie, na którą od zawsze czekałem. 

Podtytuł książki Surmiak-Domańskiej to “zbliżenie”. Zaskakująco korespondujący z moimi intuicjami, że właśnie zbliżeń mi zabrakło. Najwyraźniej inaczej je rozumiemy. Jak pisał w portalu Proarte Marcin Schulz, “przeżycie punctum jest momentem subiektywnym, bezpośrednim i oczywistym – a więc nie poddającym się dyskursywizacji”. Fenomenologia Barthesa nie poddaje się w pełni logicznemu wyjaśnieniu - ’punctum’ może być coś na drugim planie, czasem wydarzenia z głównego wątku, zawsze jednak ‘punctum’ to coś, co się dzieje pomiędzy dziełem a widzem. Moment uwagi, zaciekawienia, te trzy sekundy, które na fejsie decydują, że szerujemy lub później mówimy “widziałem taki mem”, dzielimy się ze znajomymi uwagą, że “czytałem taką biografię”. To jest bardzo dobra książka, z której pewnie nie wiele zapamiętam, nie mam wiele do cytowania, mało tu było “punctum”.

”Punctum” to według Barthesa “przypadek, który (...) celuje we mnie”. Jakoś mi smutno, że w biografii reżysera, a więc człowieka pracującego właśnie nad ciągłym szukaniem ‘punctum’, mnie to olśnienie nie napotkało. Choć może nie powinno? Bo “punctum” są tu filmy i dzieła, a nie życie, które jak się okazuje byłoby całkiem zwyczajne, gdyby nie przypadek. Przypadkiem Kieślowski został Kieślowskim. I pokazanie tego to jednak wielka zasługa Surmiak-Domańskiej.

Skomentuj posta

Proszę odpowiedzieć na pytanie: Ile fajerek w hecy?