Szczepan Twardoch, Wydawnictwo Literackie

Szczepan Twardoch, "Królestwo"

[AVENGERSI CZASÓW ZAGŁADY] czyli recenzja “Królestwa” Szczepana Twardocha, książki wciągającej i na pewno wartej lektury, ale wartej też analizy i zadania sobie wielu pytań - tak o historię jak i literaturę. Zapraszam do lektury tekstu, nie jest on krótki, ba - doszedłem do 12 tysięcy znaków - ale to z szacunku dla Autora i książki, bo tu jest nad czym się zastanawiać. No to zaczynajcie!

---

“Nawet w chwilach załamania pozostawał wojownikiem, wielkim wojownikiem, jak pokonani Indianie w powieściach Karola Maya, nawet przegrany nie tracił męstwa i godności”

Jakub Szapiro powraca w “Królestwie”, poobijany, zabiedzony, ale z Ryfką u boku, a Twardoch - choć wydawałoby się, że w nieco przygaszonej tonacji - kontynuuje sowizdrzalstwo “Króla”. “Królestwo” to wartko opowiedziana powieść przygodowa, mająca bardzo niewielkie oparcie w faktach, co czyni autora ambitniejszym wcieleniem Karola Maya, takim na miarę naszej epoki, w której wszystko musi być większe, potężniejsze, dynamiczniejsze. Wojna, Zagłada, śmierć, powstanie - dzięki Twardochowi znajdujemy się na planie filmu superbohaterskiego, co jest atrakcyjne, ale warto pamiętać, że są to tylko ciekawe dekoracje, a prawdziwi ludzie tacy nie bywają.

Mam wrażenie, że największym minusem “Królestwa” jest “Król”. Gdyby “Królestwo” nie było kontynuacją poprzedniej powieści Twardocha, to z pewnością przysłużyłoby się książce. A tak przez cały czas lektury drżałem, czy autor znowu nie wywinie nam jakiegoś numeru, nie zbarokizuje historii, nie doprowadzi jej do absurdu i jeszcze przyprawi jakimś wielorybem. Przyprawił kilka razy, ale poza fragmentem zakończenia, o który na pewno będziemy się spierać (niestety nie mogę zdradzić), to “Królestwo” jest o wiele bardziej przewidywalne niż “Król”. Fajerwerki, które Twardoch do niego powstawiał przekroczyły mój próg wytrzymałości. Rozumiem posiadanie wyobraźni wspartej nawet dość ambitnym researchem historycznym, ale robienie sobie z historii pola dla Jamesów Bondów może i przynosi sukces komercyjny, ale niekoniecznie artystyczny. W “Królestwie” wydarzenia dzieją się spokojniej, sowizdrzalstwo opowieści pozornie zostało powściągnięte, ale spod spodu wychodzą szwy, a całość w efekcie nabiera rysu zbliżonego do telenoweli. Niezależnie od tego trzeba przyznać, że Twardoch jest pisarzem niezwykle sprawnym tak w sztuce pisarskiej jak i uwodzenia publiczności. Ma na to swoje sposoby, na które ja wciąż się nie łapię.

Jest początek grudnia 1944 roku. Sporo czasu minęło od Grossaktion, trochę mniej od polskiego powstania. “W zimnie, w ciemnościach, w nieustającej trwodze, ja zwierzę nocne” mówi o sobie Ryfka w pierwszym zdaniu “Królestwa”. Będzie to jedna z mantr bohaterki, podobnie jak mówienie o powstaniu warszawskim per “polskie”, a o getcie “szczątkowe” , co wydaje się przesadnie sztuczne, zwłaszcza że wypowiedzi bohaterów są suflowane przez nich z przyszłości. “Zwierzę nocne”, Ryfka, która całe życie kochała złego człowieka. “Czy na przykład pani Goebbels też tak myśli o swoim mężu, że kocha złego człowieka?” pyta. Otóż nie jest łatwo kochać Jakuba Szapirę, przed wojną szalonego gangstera, którego bała się prawie cała Warszawa. “Chciał być kimś więcej niż kolejnym Żydkiem z Warszawy” mówi Ryfka i pilnuje, by nie sikał pod siebie, “żeby nie zasikał ubrań i posłania”. Puste, wypalone miasto, miasto głodne i zimne, w którym koczuje niewielu rozbitków. Ryfkę “interesuje przeżycie, nie walka”, motywacje ma proste - “chcę żyć, żeby móc dalej nienawidzić”. Tymczasem z Jakubem gnieżdżą się w kryjówce na terenie Politechniki. Ryfka nie wychodzi na zewnątrz. Wciąż “słychać Niemców przez cały dzień, sporo wybuchów, po Niepodległości jeździły ciężarówki (...).” Co się wydarzyło? . Twardoch wprowadza nas w świat wspomnień Ryfki o wydarzeń “po ‘Królu’”. Przypomina ostatnie momenty poprzedniej powieści i pozwala swojej bohaterce snuć opowieść o wojnie. Ryfka, burdelmama z głową do interesów, niezłomną wolą życia i Jakubem u boku. Jakubem upadłym, niezdolnym do walki, pozbawionym męstwa. “Mam czterdzieści trzy lata, byłem bokserskim mistrzem Warszawy, byłem królem tego miasta”, a teraz musi się ukrywać, bo jest Żydem. I to u kogo? U “polskiej kurwy”. Jak do tego doszło? Oto główna nić narracyjna „nowego Twardocha”.

„Królestwo” tworzą dwie, przeplatające się opowieści. Druga należy do syna Jakuba, Dawida. To odarta ze złudzeń historia Szapiry, o mniejszym ładunku emocjonalnym i bardziej uporządkowana, wyraźnie mająca przeciwstawić kobiecą narrację Ryfki, męskiej opowieści Dawida. Dawid Szapiro. Syn człowieka, który “był kiedyś bokserem, był weteranem dwóch wojen, był królem i bogiem, był aniołem śmierci i był zgorzkniałym mędrcem, ale przede wszystkim mój ojciec jest łajdakiem”. Niczego sobie charakterystyka. “Spotkałem w życiu wielu złych ludzi, ale nie spotkałem nikogo gorszego niż mój ojciec”. Jest on “winien wszystkiemu, co się wydarzyło”. Ojciec dbał o siebie, własne pieniądze, swoich ludzi, “w tej własnej kolejności”. Nie był „syjonistą, chasydem, bejtarowcem, socjalistą, nie był asymilantem ani bundystą, ojciec mój nie był nikim”. Tu pobrzmiewa charakterystyczne dla Twardocha nieprzynależenie, tworzenie bohaterów, którzy oporem wobec zastałych struktur sprzeciwiają się wszystkiemu i próbują walczyć tylko we własnym imieniu. Taka Twardochowa donkiszoteria, trochę męcząca w kolejnej już powieści. Właściwie Twardocha nie interesują “zwyczajni” ludzie - jeśli ktoś ma się znaleźć na stronach jego powieści, to musi być wyjątkowy - tak pod względem skomplikowania ideologicznego, jak i zdolności. Czytając ostatnie dokonanie autora “Dracha” ma się wrażenie, że jest to opowieść o greckich bogach w apokaliptycznych realiach. Albo takie trochę Avengersy w czasach Zagłady.

Los Ryfki i Dawida, dwóch narratorów “Królestwa” zazębią się oczywiście w finale, co nie jest żadnym spoilerem, bo taka konstrukcja powieści sugerowana jest od samego początku. Niestety tam, gdzie inni zdążyli napisać całą powieść lub spore opowiadanie, Twardoch pisze pięć zdań, by wrócić do swojej sensacyjnej opowiastki. Jest w “Królestwie” scena, gdy Dawid zostaje wyrzucony (przez matkę) z pociągu jadącego do Treblinki i wraca do Warszawy. W wojennej zawierusze żydowskie dziecko miało minimalne szanse na przeżycie takiej akcji, ale poświęcenie temu zaledwie akapitu wyraźnie pokazuje, że Twardoch nie zamierzał bawić się w niuanse i wątki poboczne. Ma być szybko, sprawnie i sensacyjnie. To nie Wojdowski czy Buczkowski, u których taka “podróż” zajmowała pół książki.

Charakterystyczne jest dla pisarza fascynacja lokalnością, Jakub Szapiro wydobyty ze wspomnień kochanki i syna został pomyślany jako miejska legenda, która zafascynuje stołecznego odbiorcę. Wyraźnie widać to we fragmencie, gdzie idący na wojną Szapiro mówi, że ma w dupie Polskę”, a na wojnę idzie, bo “ktoś musi Warszawy bronić”, bo to jego miasto”. Takich elementów w twórczości Twardocha jest sporo i nieszczególnie mi przeszkadzają, rozumiem potrzebę tworzenia nowego mitu, bohatera-symbolu, niejednoznacznego, przekornego, zuchwałego, sowizdrzalskiego zawadiaki. Czekam na koszulki i płócienne torby.

Jednak głównym tematem książki jest polska wojna wewnętrzna. Żydzi, Ślązacy, Niemcy, Polacy - nie wierzy pisarz w pojednanie, nie ufa wspólnotowym hasłom i odsłania mechanizmy wokół których następują tarcia. Niestety opowiada to kolejny raz i wcale nie wychodzi poza oczywistości w rodzaju “Polak Żyda nie zrozumie. Ani Żydówki. Nawet takiej niby-Żydówki jak ja” (to oczywiście Ryfka o sobie). Nie twierdzę, że nie jest to wizja nam wciąż potrzebna, bo aż tak naiwny nie jestem, ale sądzę, że jest to już wizja mało zaskakująca i kolejne opowieści Twardocha o tym odbieram raczej jako żerowanie na tym samym pomyśle. Tak jakby cały czas pisał “Morfinę”, tylko rozbudowywał jej świat jak w kolejnych w wydaniach dobrej gry rpg, dokładając aktualne wątki publicystyczne. Chyba najciekawszy jest Twardoch piszący o Ślązakach, opowieść o Jorgu Konopce z Pilchowitz zasługuje na uznanie i mogłaby bez przeszkód stać się osobnym opowiadaniem, bo do głównego wątku właściwie niewiele wnosi, ale za to z wdziękiem zapełnia kilkadziesiąt stron powieści. Figura Ślązaka, który jest takim trochę Niemcem, ale czasem Polakiem, a może i Żydem, umieszczona w wojennej rzeczywistości jest niezwykle atrakcyjna i łatwo można dzięki temu pokazać wątpliwości wypływające z identyfikacji etnicznej. Ślązak i Żydówka pod jednym dachem? Idealna para do snucia refleksji i stawiania pytań o tożsamość. To, że to dość prosty zabieg konstrukcyjny zauważamy chwilę później. I to jest jedno z największych osiągnięć Twardocha – przykrywanie szwów narracji dobrą prozą, opowiadanie fantastycznych mikrohistorii, składających się na serialową i nastawioną na czasem zbyt proste wzruszenia, powieść.

Problemem „Królestwa” jest zbyt programowa narracja. Pisarz opowiada o polskim anysemityzmie, przedstawia jego skutki (pogromy, podział społeczeństwa, w efekcie wsparcie przez część polskiego społeczeństwa Holokaustu), prezentuje bohaterów indyferentnych, polsko-żydowskich, ale jednak twardych i hardych. Twardoch zdaje się po raz kolejny mówić, że Polska utkana jest z narracji wykluczenia, a mniejszości powinny mieć gdzieś zdanie Polaków, a tworzyć własne ‘królestwa’. Występuje przeciwko integracji, jest syjonistą, autonomistą, przesadnie wręcz podkreślającym utopijny charakter wszelkich ruchów integracyjnych. Zostawmy Polskę, Polaków i ich narrację. Opowiedzmy swoją. Wpada tym samym autor w pułapkę, gdyż zbyt czytelne wydają się jego intencje. Gdy charakteryzuje Ryfkę, pisze:

"Taka więc byłam, pół taka, pół taka, dla Hitlera Żydówka, dla jednego rabina owszem też, a dla innego wcale nie, bo nie z żydowskiej matki, a dla siebie samej po prostu Ryfka Kij, warszawianka, wyznania mojżeszowego, dobre sobie"

Bohaterka idealna pod wymagania odbiorcy uwrażliwionego na różnorodność i postaci wykluczone z dominującej narracji. Twardoch wykorzystuje idealnie oczekiwania i tworzy postaci publicystycznie atrakcyjne, choć zakreślone tak grubym konturem, że chwilami mogą wydawać się teatralne, a nawet groteskowe. Inna scena. Naziści wprowadzają obowiązek noszenia opasek z Magen Dawid, gwiazdą Dawida. Niestety syn Jakuba, Dawid nie może jej nosić, bo nie ma jeszcze dwunastu lat. “Było mi przykro, że my, Daniel i ja, nie mając jeszcze dwunastu lat, nie możemy ich nosić. Uparłem się, że też chcę mieć opaskę. Mówiłem o tym ciągle i w końcu mama, zmęczona moim uporem, powiedziała, że w zasadzie co za różnica, i następnego dnia na ulicznym straganie kupiła opaskę również dla mnie”.

Oto dziecko, które nie rozumie, które jest niewinne i nic go nie hańbi, a własna gwiazda Dawida raczej zdobi niż stygmatyzuje. “Lepiej być dzieckiem, bo nie rozumiesz, a skoro nie rozumiesz, to nie jesteś upodlony ani upokorzony” pisze Dawid jako już dorosły człowiek-narrator. Twardoch ma skłonności do ładnych zdań, chwytliwych momentów, pisania, że “życie to jedyne prawdziwe piekło”, a “świat jest chaosem, a więc żadnego znaczenia nie ma nasze cierpienie”. Skłonność do zabawy fikcją, autoreferencyjnymi wstawkami, jak wtedy gdy Ryfka mówi o sobie, że “sama mogę być tylko czyimś snem, strasznym snem, a nawet snem wielu śniących razem ludzi”, a “Polacy i żydzi istnieją nie bardziej niż Czerwony Kapturek albo Bóg, którego oczywiście wcale nie ma”. Erystyczny popis, za którym nie idzie wcale głębsza treść. Koelizmy nasze codzienne.

Nie opuszcza Twardocha w “Królestwie” zamiłowanie do sensacyjnych wstawek i widzenie wojny jako pola walki różnych reinkarnacji Jamesa Bonda (kuriozalnie przerysowana postać Anny Ziembińskiej, kobiety-szpiega jak z najprostszej pulpowej powiastki). Doceniam sprawność tych scen, ich ewidentną filmową stylizację z dobrym montażem, wyostrzeniem, skrótami i przerzutami, z naturalizmem, brutalizmem, ale rozrywkowość wojennej rzeczywistości budzi moje obawy. Twardoch pisze o wojnie z perspektywy ludzi uprzywilejowanych, jednostek wybitnych, bohaterowie drugoplanowi prawie nie istnieją, a getto zamieszkuje anonimowy tłum. Porównując to pisanie z większością literatury powojennej dostrzeżemy wyraźnie ewolucję wątku sensacyjnego i przygodowego nad realistycznym opisem. Jakby Marvel chciał nakręcić „Medaliony”.

Szczepan Twardoch znalazł sposób na swoje pisanie - cały czas pozostając w sferze literatury awanturniczo-przygodowej próbuje opowiedzieć nam swoją wizję Polski i polsko-polskiej wojny. Diagnozy Twardocha nie są szczególnie odkrywcze, ani nowe. Rozdartych bohaterów, niejednoznacznych postaci, mamy w literaturze polskiej setki i ich losy bywają dramatyczniejsze i bardziej moralnie skomplikowane niż u autora “Morfiny”. Jednocześnie Twardoch jest świetnym stylistą, ma doskonałe opanowanie języka, wciąga w historię i uwodzi błyskotkami.

“Królestwo” to rozprawa o niepolskich Polakach, wciągająca, chwilami zaskakująca, w kategorii powieść przygodowo-sensacyjna – świetna literatura. I tylko trzeba mieć nadzieje, że w kolejnych dziełach Twardoch jednak pokaże, że potrafi napisać o czymś innym, bo zaczyna się ta przygoda robić zbyt seryjna i nastawiona na tani poklask. A jest to pisarz z niesamowitymi ambicjami, co widać było w “Drachu”, jednej z moich ulubionych polskich powieści współczesnych.

O Twardocha będziemy się zawsze spierać. Jedni nienawidzą “Morfiny”, dla innych jest to fantastyczna powieść. “Król” był hitem i trudno odmówić mu narracyjnej sprawności, wciągającej historii opartej o dość wykoślawione, ale jednak polskie realia. Twardocha zabawy z polską racją stanu, narracją historyczną, powieścią przygodową i sensacyjną wydają się być świadomą kreacją pisania według aktualnych wytycznych i trendów nowej wrażliwości społecznej i nowego widzenia historii. Mam jednak poczucie, że jest to projekt, który się wyczerpuje i przy wielkim szacunku do literackiej sprawności Twardocha, mam poczucie, że “Królestwo” to urocza wydmuszka, którą łatwo będzie przekuć w komercyjny sukces, ale niekoniecznie już artystyczny. Ale taka też jest literatura – jest rozrywką. A Twardoch w takie pisanie potrafi jak nikt inny w Polsce. Polski Karol May?

Ps. Będziemy się też pewnie sprzeczać o ostatnią scenę w “Królestwie”, która moim zdaniem jest nadużyciem i wiem, że wiele osób ma wobec niej wątpliwości etyczne. Ale najpierw przeczytajcie.

Skomentuj posta

Proszę odpowiedzieć na pytanie: Jaki był różaniec u Rolleczek?