Nisza, Katarzyna Pochmara-Balcer
Katarzyna Pochmara-Balcer, "Lekcje kwitnienia"
[BARDZO WARTO] "Lekcje kwitnienia" to jedna z najciekawszych polskich książek mijającego roku, a z pewnością najbardziej udany debiut, jaki wpadł mi w ręce. Dlaczego? To poniżej.
---
Tomasz jest kierownikiem zmiany. Dzisiaj trochę panikuje, bo nieświeże mięso zaczyna cuchnąć i ludzie wychodzą ze sklepu. Niedługo jednak jego życie się odmieni, bo pojawi się w nim Eliza Bąk, guru.
Sandor wolałby mieć jednak tłumacza, żeby się nie skończyło jak z Węgierką w “Chicago”.
Dominika jak siłaczka z dwójką małych dzieci cudem przebija się na początek kolejki w przychodni. Ktoś jej ustępuje miejsca. Ten ktoś ma na imię Eliza i “wyglądało na to, że zarządzanie sytuacjami kryzysowym to jej dobrze opanowaną codzienność”.
Adam już w podstawówce był silnym chłopcem, jako dorosły facet pracuje w policyjnym laboratorium. Ona “była umówiona na poniedziałek”. Gdy przyszła role się odwróciły, “bo to przecież ja miałem ją przesłuchiwać, ja miałem z niej wyciągać, a nagle okazywało się, że to ona, choć nie padło miedzy nami żadne słowo na ten temat, wygrzebywała ze mnie coś, co niespecjalnie chciałem pokazywać”.
Sandor Elizę poznał w Warszawie, w korporacji, do której trafił po tym jak zakochał się w polskiej dziewczynie. Była połowa listopada, a “ona obnosiła się z afrykańską opalenizną, jakby dopiero co wróciła z wypasu antylop”.
“Zamiast gapić się w sufit, znów zacząłem czytać upaniszady, sutry i księgi gnostyckie”. To Tomasz. “Dawała mi się wygadać, sama niewiele mówiła. Chlustałam więc słowami bez opamiętania”. To Dominika. “Myślę, że Eliza chciała nam pomóc, mimo wszystko”, powie Sandor. “Chciała ocalać” (Dominika) “Zostałem zmanipulowany” (Adam) “Nie rozumiem doprawdy, o co tyle hałasu” (Tomasz). Ktoś doda: "Stworzenie z nas grupy było jak próba naprawienia rozbitego kubka klejem do papieru".
“Lekcje kwitnienia” Katarzyny Pochmary-Balcer to polifoniczna opowieść o niewielkiej i na pozór niegroźnej sekcie, którą zakłada Eliza, genialna manipulantka, która idealnie rozgrywa potrzeby swoich ofiar do własnego, psychodelicznego celu. Całą historię poznajemy poprzez głosy członków grupy już po jej upadku, co pozwala nam na rekonstrukcję zarówno samego toku wydarzeń, jak i przyglądanie się ewolucji bohaterów, ich widzenia sytuacji pod wpływem wypowiedzi poprzedników i oczywiście samodzielne budowanie charakterystyk. To sporo jak na ledwie sto dziesięć stron i dość prostą historię. Ale właśnie w fragmentaryczności i polifoniczności tkwi największa siła tej literatury, Pochmara-Balcer ma fantastycznie opanowanych bohaterów i bohaterki, świetnie odsłania fragmenty ich historii i robi to w najlepszych możliwych momentach. A do tego układa całość w logiczną i zrytmizowaną całość. Technicznie rzecz ujmując jest to naprawdę bardzo dobrze napisana rzecz.
Są “Lekcje kwitnienia” też rozprawą o człowieku, jego potrzebach, pragnieniach, o tym skąd pochodzi, kim jest i dlaczego tak łatwo można go zmanipulować, by za chwilę było tak, że “idziesz lasem w środku nocy, naga, niesiesz zapaloną świecę i śpiewasz mantry, Masz trzydzieści pięć lat i najbardziej na świecie pragniesz zapuścić korzenie”. Gdzie popełniamy błąd? Czy można go uniknąć? No i jak wyzwolić się z sekty? Nie mogę zdradzić zakończenia, ale muszę przyznać, że autorka doskonale wygrała klasyczne motywy powieści o zemście grupowej.
Jest coś w polskiej prozie ostatnich lat okropnego, wydaje się, że niewiele osób ma coś ciekawego do powiedzenia. Patrząc na stosy moich lektur powieściowych mam wrażenie, że albo kuśtyka język, albo w stylizacji coś poszło nie tak, a w większości po prostu autorzy nie mają nic ciekawego do opowiedzenia. Już nawet nie żądam, by to miało jakieś ważkie treści, ba - czasem bym chciał, żeby się od ważkich treści odczepić i zająć podstawami, samą historią. U Pochmary-Balcer, podobnie jak u - również wydanego przez Niszę - Łukasza Zawady jest wiele dobra - oryginalny koncept, wielogłosowość, angażowanie czytelnika, poprawny język (choć w “Lekcjach kwitnienia" można było bardziej zróżnicować języki, którymi mówią bohaterowie i bohaterki), i do tego wciągająca treść. Są to książki niewielkie, nie panoszące się na półkach, ale zapadające w pamięć.
Dzisiejszy świat jest wallem z fejsa, płynnym, szybkim, który przeżywamy skazani na poznawczą porażkę. Osiemnastowieczni encyklopedyści chcieli ogarnąć cały świat (a przed nimi setki innych szaleńców), dzisiaj chcemy ogarnąć chociaż strumienie, które do nas docierają, te dobrze filtrowane przekazy algirytmów dostosowuających się do naszych potrzeb. I literatura w jakiś sposób zaczyna do tego sięgać. Może “Lekcje kwitnienia”to jeszcze nie “Lincoln w Bardo”, ale to przynajmniej coś ciekawego, po co warto sięgnąć i dać się wciągnąć. Aha, bo to i trochę kryminał jest, wiecie? Do księgarni i bibliotek, odmaszerować!
Skomentuj posta