W.A.B, Joanna Rudniańska

Joanna Rudniańska, "Sny o Hiroszimie"

Hasło na okładce “thriller psychoanalityczny” odrzucało i gdyby nie fakt, że potrzebowałem w piątek jakiejkolwiek powieści, a ta była najbliżej, pewnie do Rudniańskiej bym nie zajrzał. A wiele bym na tym stracił. Jest to bowiem doskonała proza gatunkowa, w której autorce udało się pomieścić nie tylko niepokojącą opowieść o losach głównej bohaterki, ale też szerszą refleksję o strachu, który jest historycznie dziedziczony, o historii, która się powtarza i reaktualizuje i o nas, którzy żyją od jednej katastrofy, do drugiej. O tym, że życie to jedna wielka katastrofa.

Bibi jest psychoanalityczką i przyjmuje w gabinecie na szesnastym piętrze Babka Tower. “Wysoka, elegancka, nerwowa”, pisze o niej Rudniańska w didaskaliach. Później napisze, że właśnie didaskalia są najważniejsze. Do gabinetu wchodzi Janina. “Mówi, że nie umie żyć i chciałaby się tego nauczyć”. Ma włosy jak z obrazów prerafaelitów i przypomina Bibi Lilith z pocztówki, którą ta dostała od Adama. Będzie tu jeszcze kilka postaci - matka Bibi, która (bardzo niechętnie) odkryje przed nią swoje tajemnice, dziadek Janiny, który był w Hiroszimie, jej mąż, który ma kochankę, no i Adam, którego kochanką jest Bibi. Oczywiście jest coś okropnie sztampowego w tych postaciach, każda z osobna skonstruowana jest stereotypowo - psychoanalityczka mająca problemy z matką i tożsamością (czy aby na pewno nie miała siostry-bliźniaczki?) a do tego będąca czyjąś kochanką? Matka-artystka szykująca wystawę, toksyczna, pełna tajemnic, nie radząca sobie z wyrażaniem emocji. Mężczyźni przedmiotowo traktujący kobiety, wycofani, trochę nieobecni. Jest nawet gej, który oczywiście jest artystą i jest piękny. Czy literatura - nawet ta popularna - nie może jednak zawierać choć kilku brzydkich gejów? Poproszę. Sporo w “Snach o Hiroszimie” sztampy i stereotypów, ale Rudniańska ogrywa je poprzez formę - łącząc powieść z dramatem, wypowiedź pierwszoosobową z trzecioosobową, sprawia, że czytając jesteśmy jak widzowie w teatrze z obrotową sceną, a pewna teatralność i uproszczenia stają się bardziej wybaczalne. Wielopłaszczyznowość konstrukcji dodatkowo pogłębiona jest przez różnorodność opowiadanych losów, przy jednocześnie narastającym wraz z lekturą poczuciem ich wspólnoty.

W “Snach o Hiroszimie” najważniejsze są katastrofy. Wojna, bomba atomowa, Czarnobyl, Smoleńsk, tsunami, trzęsienia ziemi czy wybuchy wulkanów - to wokół nich ogniskuje się pamięć bohaterów, to one wprowadzają niepokojącą treść, tworząc podstawy thrillera. Rudniańska prowadząc zwyczajną narrację, w której bohaterka poznaje swoje korzenie i rozprawia się z obrazem matki, wstawia różne niepokojące wydarzenia - a to czyjś sen, a to jakieś wydarzenie z pozoru niewinne przeradza się w mrożącą krew w żyłach historie. “Sny…” pełne są mikrohistorii, opowieści wewnątrz większej, rozbudowanej narracji. I oczywiście zły bohater ma przy sobie nóż, a stare kobiety mają już tylko rozpaczliwe opowieści. Czyta się to zachłannie, czekając na kolejne pomysły i zwroty akcji, zastanawiając się kogo jeszcze autorka wpuści do tej historii, a w pewnym momencie wyczekują - jak połączy te coraz bardziej zazębiające się wątki. Niezwykle pomysłowa i ciekawa poznawczo jest też historia ocaleńca z Hiroszimy. To egzotyczny pomysł, może nie do końca uzasadniony logicznie przez autorkę, ale dzięki temu mogła Rudniańska opowiedzieć o “hibakushach”, czyli o ludziach, którzy przeżyli atak bombą atomową.

Kapitalny jest też fragment, w którym bohaterka opowiada jak wciągnęła się w oglądanie na jutubie filmików jakiegoś Japończyka i teraz - po tsunami - boi się, czy on przeżył. Rudniańska pisze o tym, że dzisiaj czasem łatwiej nam przeżywać emocje w związku z postacią, którą znamy tylko z netu niż mieć kontakt z własnymi emocjami, ale robi to bez dydaktyki.. Podobnie, gdy Janina opowiada o usypianiu psa. W tej opowieści połączenie cynicznej ironii z dokładnym opisem samego zabiegu, a do tego czarny humor rodem z filmów Burtona, sprawiają, że trudno ją zapomnieć. Ma Rudniańska naturalną zdolność do budowania nieszablonowych scen, w których może zabłysnąć puentą, ładnym zdaniem czy chwytliwym tekstem i jednocześnie dużo pokory, by nie nadużywać tego.

Cieszy też, że zapowiadany thriller psychoanalityczny nie jest opowieścią o samej psychoanalizie czy terapii, a przynajmniej nie jest to przytłaczająca opowieść w duchu coachingowym, a tego się najbardziej bałem po tym durnym haśle promocyjnym. “Sny o Hiroszimie” to powieść, która zostaje pod powiekami na dłużej. Nie pamiętam kiedy czytałem tak udane połączenie powieści popularnej, gatunkowej z wysokoartystyczną. Są “Sny…” opowieścią o traumie, śmierci i przemijaniu, są wciągającym thrillerem, który będzie niepokoił i być może spowodują, że zarwiecie noc. Ale czemu nie? Jest poniedziałek, “Sny…” zajmą wam jakieś 4-5 godzin lektury. Umówmy się, że w piątek macie je przeczytane. Z góry dziękuję.

 

Skomentuj posta

Proszę odpowiedzieć na pytanie: Kaśka u Zapolskiej