Czarne, Jan Dzierzgowski, Agata Maksimowska, David Kertzer

Agata Maksimowska, "Birobidżan. Ziemia, na której mieliśmy być szczęśliwi" i David Kertzer, "Porwanie Edgarda Mortary"

Dwie fascynująco zapowiadające się książki, które zaczęły się od mocnego uderzenia, obiecywały wiele, a w trakcie lektury traciły swoją siłę i zamieniły się w podręczniki historii wcale nie aż tak fascynujących.

“Porwanie Edgara Mortary” Davida I. Kertzera (tłum. Jan Dzierzgowski) opowiada historię żydowskiego chłopca porwanego przez oficerów inkwizycji, których zobowiązywała do tego czynu informacja, że chłopak został ochrzczony. Na żydowskie domy nie tylko w Bolonii padł wielki strach - w końcu zawsze mogła zdarzyć się służąca, czy stajenny chcący uchronić duszyczkę przed piekielnym ogniem. Ten fascynujący i rzeczywiście napisany z sensacyjnym zacięciem wątek książki ustępuje w trakcie lektury bardzo rozbudowanej historii stosunków Państwa Kościelnego i Żydów. Im dalej, tym bardziej jest podręcznikowo. Kertzer zapomniał, że jak na początku jest trzęsienie ziemi, to napięcie musi już tylko rosnąć. Tu zdecydowanie maleje. Książka dla fanów i fanek, ja wyszedłem z niej przytłoczony ilością informacji, które uleciały ze mnie w kilka godzin później. Została ze mną wyłącznie historia Mortary, dla której można ale nie trzeba sięgnąć po ten tytuł.

“Birobidżan. Ziemia, na której mieliśmy być szczęśliwi” Agaty Maksimowskiej była z pewnością jedną z najbardziej oczekiwanych premier tego półrocza. I słusznie, bo powstanie w sowieckiej Rosji państwa żydowskiego to historia mało znana, zatem moje oczekiwania były dość wyśrubowane. “Birobidżan” został zamierzony jako opowieść od narodzin idei budowy żydowskiego państwa w syberyjskiej okolicy po współczesność. Efekt jest taki, że autorka mająca niesamowitą wiedzę i która najwyraźniej mogłaby napisać osobne książki o każdym z birobidżańskich okresów, próbuje wszystko streścić w dość pospiesznej opowieści, w której przeskakiwanie z wątku na wątek zdarza się zbyt często, a wiele historii wydaje się być nie do końca opowiedzianymi. Chciałoby się też bliżej poznać ludzi Birobidżanu, bo choć autorka obszernie cytuje wypowiedzi świadków, to jednak nie podąża za żadnym z nich z większą konsekwencją. Mamy dzięki temu zyskać opowieść polifoniczną, ale jednak miałem poczucie, że coś tracę. “Birobidżan” to książka historyczna skłaniająca się ku reportażowi, a także esejowi z zakresu filozofii idei. Może to nie jest najbardziej elegancka formuła, ale zdaje się, że za dużo tu srok za ogon próbowano uchwycić. Nie zachwyca niestety też korekta w Czarnym - bywają miejsca, gdzie zdania kończą się w dziwnym momencie, lub ewidentnie ktoś coś wykasowal.

Zestawiam te dwa tytuły nie tylko ze względu na temat, ale też sposób realizacji - monumentalny, ale jakoś zapominający o czytelniku, który przytłoczony ilością informacji, wątków pobocznych czyta książkę z fascynacją, by po odłożeniu mieć problem z powiedzeniem o czym przed chwilą czytał. Myślę, ze książce Maksimowskiej dobrze by zrobiło skupienie się na jednym okresie, lub po prostu zaprezentowanie obszernego studium ‘stricte’ historycznego. Kertzer mnie zawiódł, bo czułem jak mi ulatuje energia podczas lektury. Mam ostatnio sporo miejsca w sercu dla opowieści bardziej minimalistycznych, mniej encyklopedycznych i bliższych ludziom. Jutro o dwóch takich.

e

Skomentuj posta

Proszę odpowiedzieć na pytanie: Co leży na zakręcie w pewnej powieści dla dziewcząt?