Wydawnictwo Literackie, Richard Flanagan, Robert Sudół

Richard Flanagan, "Klaśnięcie jednej dłoni"

Dzięki “Ścieżkom północy” Richard Flanagan triumfalnie wrócił do łask wydawców w Polsce, ukazała się ponownie - dość przeciętna moim zdaniem - “Księga ryb Williama Goulda" oraz do tej pory nieznane - "Pragnienie" i “Klaśnięcie jednej dłoni”, o którym dzisiaj kilka słów.

Świat nie jest sprawiedliwym miejscem, to wiemy od dawna, a na przykładzie Flanagana możemy się o tym przekonać po raz kolejny. Otóż przez los obdarowany został on biografią, która z pewnością ułatwia mu tworzenie opowieści barwnych, wręcz awanturniczych, a jednocześnie głębokich z rozbudowanym i realistycznym tłem historycznym. Jako potomek irlandzkich zesłańców, syn człowieka, który jako jeniec przeżył budowę “kolei śmierci” w Birmie, jest Flanagan wręcz predestynowany do opowiadania o skomplikowanych genealogiach.

“Klaśnięcie jednej dłoni” to powieść, w której akcja prowadzona jest symultanicznie - startujemy w 1954, “w chwili,w której czas się przełamał” i “Maria Buloh zeszła w bordowych botkach na najniższy z trzech ośnieżonych schodków przed drzwiami drewnianej chaty”. Trzydzieści pięć lat później Sonja Buloh “spojrzała przez kantor na wychodek z pustaków, spod którego rozlewała się kałuża moczu, zmieszana na brzegach ze starym olejem silnikowym (...).”, ruszyła i skierowała się w kierunku miejsca, które opuściła Maria Buloh. Bojan Buloh, który dość niechętnie sprawował kiedyś opiekę nad swoją córką, na spotkanie z nią po latach przyjdzie w koszuli i tak jakby odświętnie, ale alkoholowy opar będzie unosił się nad nim aż nazbyt wyraźnie. Trzydzieści pięć lat życia Bojana Buloha i jego córki, Sonji to epopeja o codziennej brutalności, w której jest miejsce na żart, na namiastkę miłości, ale przeważa strach i groza brutalnej codzienności.

Flanagan w “Klaśnięciu jednej dłoni” opowiada o próbie budowania życia na ruinach - bohaterowie, którzy przyjechali z ledwo wygrzebującej się spod wojennych ruin Europy szukają na końcu świata miejsca, gdzie mogą zacząć wszystko od nowa. Tasmania nie wita ich przyjaźnie, a życie na końcu świata staje się przekleństwem dla nich i ich potomstwa. Alkohol, później narkotyki, bezsensowna przemoc i równie pozbawiona sensu ciężka, fizyczna robota. Bród, znój, gnój, ciężko to się czasem czyta, mozolnie, choć przecież bezpiecznie w fotelu samolotu, na łóżku w rzymskim hotelu po kilkugodzinnym oglądaniu świata ruin celowo zachowanych, to jednak ciężko. “Stare rzeczy pachną tym wszystkim, czym pachną starzy ludzie, co je przeżyli. Wszystkim, co się wydarzyło. Śmierdzą jak gówno. Nienawidzę tego smrodu. Lubię nowy zapach potu i klejów, i zaprawy, i kurzu z płyt gipsowych. Lubię nowe, wiadomo, bo nie ma w tym pamięci. Chuj jeden. Po co wróciła?”

Warto poznać odpowiedź na to pytanie, bo to wielka proza.

Tłumaczył Robert Sudół, a Robert Kleemann i Wydawnictwo Literackie ubrały książki Flanagana w piękną graficznie oprawę. Po rewelacyjnych graficznie wznowieniach Tokarczuk i Rotha to kolejna świetna robota w WL.

Skomentuj posta

Proszę odpowiedzieć na pytanie: W rosole u Musierowicz