Znak, Joanna Bator
[RECENZJA] Joanna Bator, "Wyspa łza od nowa"
“Wyspa łza” nie była największym literackim osiągnięciem Joanny Bator. Nie ma co ukrywać, że książka ta raczej irytowała nadobecnością autorki, która w chaosie próbowała opowiadać o swoich fascynacjach - począwszy od parareporterskiego śledztwa śladami zaginionej Sandry Valentino przez antropologiczne przyglądanie się życiu na Sri Lance, po wspomnienia z Wałbrzycha, czy Warszawy. Wyszła książka “niewiadomoco”, która zamiast wciągać, męczyła, irytowała i w finale odrzucała. Dlatego bardzo odważnym gestem i cennym jest podjęcie się próby stworzenia nowej opowieści na gruzach poprzedniej książki.
W nowej wersji Joanna Bator dokonała wielu zmian, które zaczynają się już na okładce. Mamy nowy tytuł “Wyspa łza od nowa”, ale też podtytuł - “esej intymny” - to już na stronie redakcyjnej. I to jest bardzo ważna zmiana, bo autorka określa nim ramy swojej wypowiedzi, których stara się trzymać w tworzeniu nowej opowieści. Z wydania wylecialy fotografie Adama Golca, czemu przyklasnąłem, bo nie jestem zwolennikiem wzmacniania napięcia tekstu fotografiami, rzadko się to udaje (wręcz dramatycznie się to nie udało u Wojciecha Tochmana w “Eli, Eli”), a zdjęcia Golca niepotrzebnie udramatyzowały tekst Bator w opowieść przepełnioną grozą przed obcością. Dużo ważniejsze jednak zmiany dokonały się w samym tekście, który autorka skróciła wyrzucając zdecydowanym gestem bardzo czasem obszerne wtręty dotyczące jej fascynacji, które niewiele miały wspólnego z samym pobytem na Sri Lance i podążaniem tropami zaginionej dziewczyny. Wyleciały z książki też motta rozdziałów, co również oceniam pozytywnie, bo bywały one nieznośne i infantylizowały opowieść.
Już dla samego przyglądania się procesowi, którego podjęła się Joanna Bator sprawia, że warto po “Wyspę Łzę od nowa” sięgnąć, no właśnie, od nowa. Trudno oczywiście wymagać od czytelnika pamiętającego pierwotną książkę, by pozbył się uprzedzeń zrodzonych w trakcie dawnej lektury, ale ta praca nad samym sobą jest też ciekawym zadaniem. W nowej wersji książki trzymamy się bliżej konkretnych ludzi i opowieści i nich, odnajdujemy historyjki-perełki, jak ta o spotkaniu z Violettą Villas u stóp jasnogórskiego klasztoru, czy odrobinę może zbyt dalej “egzotyzująca”, ale jednak ciekawa historia towarzyszącego autorce kierowcy tuk-tuka. Im dalej, tym lepiej, tym łatwiej zrozumieć po co Bator snuje tą narrację i na co patrzy jej ciekawskie oko. Tym łatwiej też znaleźć fantastyczne zdania, jak choćby to, że “kocha się tego, komu pragnie się opowiadać”. Prawda, że prawda?
W nowej odsłonie “Wyspy…” dużo wyraźniej wybrzmiewa temat obcości, próby odnalezienia “swojego miejsca”. I choć oczywiście jest coś okropnie sztampowego w tym, że takie myśli nam przychodzą dopiero w zderzeniu z odległym od “hajmatu” miejscu, że zaczynamy się zastanawiać nad sobą, gdy drastycznie zmienia się przestrzeń, w której przebywamy, ale jest to proces naturalny i zrozumiały, przetworzony na literaturę może dać efekt kolonialnej naiwności, a może być literacką perłą dającą szansę na przemyślenie własnego życia. W nowej wersji książki Bator jest o wiele bliżej tego drugiego.
“Wyspa Łza od nowa” to dla mnie książka o samotności, ten wątek mnie najbardziej wciągnął, bo podobnie jak autorka mam nie mogę się zdecydować, czy odpowiada mi bycie samemu w świecie, czy jednak potrzebuję ludzi, a przynajmniej kilku zaufanych osób. Czy lepiej samemu (i z psem) pójść w góry, czy wybrać się na wycieczkę w stylu “post-gimbaza nadciąga na Śnieżkę”. Wiem tylko, że nie mogę pić samemu, ale to jest lekcja z innego zakresu wyznań. Ale samotność, którą odczuwa się tysiące kilometrów od domu jest dla mnie fascynująca, choć ociera się człowiek niechcący o topos “rzucić wszystko i uciec w siną dal”, który w pewnym wieku już zdawać by się mogło, że jest naiwny i prostacki, to jednak ma w sobie coś pociągającego.
Bardzo doceniam gest Joanny Bator, bo jest to z jednej strony przyznanie się do porażki, ale też ujawnienie procesu. W przeciwieństwie do Michała Witkowskiego, którego kolejne próby wypuszczania książek ‘Lubiewo na nowo” są żałosne, tak Bator pokazała klasę i odwagę. I udowadnia, że nadal jest pisarką, z którą trzeba się liczyć. Jestem ciekaw dokąd ten proces ją zaprowadzi, bo ostatnie dokonania autorki mi się nie podobały i to jest raczej eufemizm, ale przecież wiem, że może dużo lepiej, że ma język, warsztat i erudycję potrzebną do powrotu do wybitnej formy literackiej. Odświeżona “Wyspa Łza” jest na to dowodem.
Skomentuj posta