Julia Hartwig, Dzień Kobiet
Na 8.03 - Julia Hartwig, "Oda feministyczna"
Myślałam: domagają się prawa bakchantek,
muz, pretensjonalnych mówczyń i dyskutantek.
Ale odsłoniły się przede mną dachy domów
i zobaczyłam udręczone twarze nad parą wrzącego garnka
i napięte ramiona dźwigające codzienne ciężary,
oczy otępiałe ze zmęczenia,
głowy opustoszałe z wszelkiej myśli
albo wypełnione głupstwem bylejakości.
Zobaczyłam młode matki kołyszące rozkrzyczane niemowlęta
w porze przygnębiającego przedświtu,
zobaczyłam moje siostry w uciśnieniu i rozpaczy.
Nie te, które piękne i delikatne jak kwiaty
ciągną za sobą smugę adoracji,
ani te, które obdarzone łutem szczęścia na zbiegu Okoliczności i Talentu
zdobyły cudem klucze do miejsc, gdzie zabroniony jest wstęp kobietom.
Myślę o tych, które zaledwie umieją się podpisać,
albo takich, które bez słowa skargi rezygnują ze swoich uzdolnień,
albo o tych, które kryjąc pogardę dla małoduszności swoich wybrańców
pomagają wznosić dla nich ołtarze.
Myślę o tych, które bite i kopane,
żyją w wiecznym strachu, z dziećmi czepiającymi się ich sukien.
O jędzach z potarganym włosem
usiłujących zapewnić sobie lepsze miejsce ochrypłym wrzaskiem,
wyzwiskami lub histerycznym płaczem.
O wybrankach spędzających życie
między fryzjerem a ladami pełnymi błyskotek,
o surowych matkach prowadzących swoje dzieci do kościoła
w wykrochmalonych kołnierzykach
i o pochmurnych robotnicach wracających z fabryk Lyonu i Łodzi.
Myślę o kobietach kopiących kartofle na polach,
brnących w błocie i gnoju, karmiących bydło,
dźwigających wodę w wiadrach
i zbierających bawełnę obolałymi dłońmi,
bo to wszystko trwa nadal jak przed setkami lat.
I o tych młodych, hardych i energicznych,
które piszą wzorowe rozprawy budząc podziw swoich kochanków
i czytelników, ale nawet osiągnąwszy pewne honory
zdobywają tylko tyle ile należy się ich płci.
Myślę o młodych prostytutkach i stręczycielkach,
o wariatkach spotykanych na ulicach,
o dziewczętach gwałconych przez pijanych ojczymów
albo zboczeńców o umykającym spojrzeniu,
o sekretarkach, do których ma prawo każdy szef
i o wszystkich gorzej od mężczyzn wynagradzanych kobietach świata
w fabrykach, biurach i na uniwersytetach.
I myślę także o tych, które osiągnąwszy urząd lub pozycję
stają się zmorą swoich podwładnych i postrachem kolegów
naśladując w ten sposób bezwzględność swoich mężów i ojców,
bo rozsadza je pycha i nietolerancja.
Myślę o was, siostry, o waszej bezbronności i męstwie,
o słabości i niewiarygodnej sile.
Myślę o waszej urodzie i młodości,
o delikatnym geście waszych dłoni,
o waszej zaborczości i pragnieniu wszystkiego naraz,
o szeptach na ucho i zwierzeniach do młodych przyjaciółek
słuchających was z rozszerzonymi źrenicami.
O, słodkie Diany, zazdrosne Lukrecje,
dumne Junony, i ty, wdzięczna Wenus w białej sukni,
mściwa Judyto i dumna Ester,
panny głupie i panny mądre, które czekacie z kagankiem
aż przyjdzie oblubieniec. I ty, święta Tereso z Avila,
i ty, święta Katarzyno, płonąca w mistycznych ogniach,
święte dziewice wśród lilii i róż,
wdowy wydziedziczone, samotne dziwaczki.
staruszki mordowane przez dzikie wyrostki,
wiedźmy i czarownice, Ewo, Lilith,
poskromczynie i ofiary,
mężne emancypantki. Pończochy Niebieskie,
żołnierki, bojowniczki, kurierki, więźniarki,
nosicielki patosu, śmieszności, cierpienia,
niewprawne i tak łatwe czasem do wykpienia.
Lament, lament nad całą połową ludzkości!
I chichot diabła, który w skórę wężową odziany
drwi sobie z tego, chociaż stopą Czystej Panny przydeptany.
Skomentuj posta