Ośrodek KARTA, Michał Römer

[RECENZJA] Michał Römer, "Miłość z lupanaru. Intymny dziennik wileńskiego adwokata"

Obok łóżka zawsze mam kilka książek czekających na lekturę. Odkładam tam tytuły, które - jak zakładam - da się odstawić po kilku minutach i wrócić do nich następnego dnia. I tak przez miesiąc, czasem pół roku. To doskonała metoda, żeby przeczytać choćby “Dzienniki” Andersena (tłum. Bogusława Sochańska), które są w lekturze dziełem dość nudnym, choć jako całość stanowią niezwykły portret epoki. Gdy powiedziałem tłumaczce, że przeczytałem to monumentalne dzieło “od deski do deski” była szczerze zaskoczona. Taki los dzieł, które przydają się raczej wąskiemu gronu specjalistów i specjalistek, a nie nadają do lektury powszechnej. Podobnie jest z dziennikiem Michała Römera - dzieło to obejmujące okres od 1911 do 1915 roku jest tak samo nudne jak fascynujące.

Trzydziestojednoletni prawnik za kilkadziesiąt lat będzie uważany za jednego z najwybitniejszych litewskich prawników, a dzisiaj jego imieniem nazwany jest Litewski Uniwersytet Prawa w Wilnie. W dzienniku poznajemy jednak mężczyznę z krwi i kości, a raczej gorącej krwi i nóg, które co jakiś prowadzą go do lupanarów.

“Poznałem biedną młodą dziewczynę” napisał 19 czerwca 1911 roku. Anna pochodzi z niednej łotewskiej rodziny, a jej upadek zaczął się gdy poznała - a jakże - “Żydka”. Tenże pozbawił dziewictwa i porzucił biedną Annę, która trafiła w ręce “handlarzy dziewcząt” i wylądowała w zakładzie Rozy Gołąbek na wileńskiej Bakszcie. Po dwóch tygodniach w jej ramiona wpada zapewne mocno już podpity Michał Römer. Pisze o niej, że jest “skromna jeszcze, niezepsuta przez szkołę rozpusty”. Z pierwszego dziennikowego wpisu dowiadujemy się też, że Anna “nie uprawiała praktyk najgorszych”, a młody prawnik chciałby ją uratować. Kontaktuje się z Towarzystwem Ochrony Kobiet. Okazuje się, że działaczki “kobietami upadłymi zajmują się się tylko o tyle, o ile bądź one same się do Towarzystwa zwrócą, bądź ktoś je tam skieruje i wtedy, jeżeli to są katoliczki”. Nie było wcale łatwo Michałowi wydobyć Annę od Rozy Gołąbek, na przeszkodzie stał głównie fakt, że Anna katoliczką nie była. Po kilku dniach jednak udaje się wyrwać ukochaną - bo w międzyczasie Michał zakochuje się w Annie - ze szponów rozpusty, znaleźć dla niej mieszkanie a nawet pracę w zakładzie zajmującym się kapeluszami dla wytwornych dam.

Dla porządku warto dodać, że Michał ma żonę, z którą rozstał się po kilku miesiącach i syna, a miłość do Anny będzie zasadniczo nieszczęśliwa. Römer jednego dnia pisze o wielkiej miłości Anny do niego, drugiego o tym, że to jednak nie jest miłość a przywiązanie. I to się ciągnie przez dziesiątki stron, opisy nieszczęśliwego dnia, tego że Anna nie w humorze, a innego dnia wszystko wraca do normy i jest cudownie. Römer zachowuje się jak zakochany nastolatek, bo można podejrzewać, że to naprawdę jego pierwsza, niezaaranżowana przez środowiski, młość.

“Miłość z lupanaru” to fascynujący obraz mieszczańskiej moralności, gdzie nie jest większym problemem codzienne pokazywanie się z kochanką w restauracjach, na spacerach i w teatrze (choć tu trzeba hamować namiętności), ale już w grę nie wchodzi rozwód czy przedstawienie Anny matce. O tym, że żeby skonsumować romans trzeba udawać się do hotelu (Römer i Anna są częstymi gośćmi “ich hotelu), a wizyty w burdelu były standardem wśród mężczyzn z klasy średniej, którzy tylko trochę się z nimi kryli. To również portret kobiet, a raczej tego jak mężczyźni widzą kobiety - każdy przejaw własnej myśli Anny sprawia, że Michał zachwyca się nią jakby właśnie wymyśliła polon, bo nie spodziewa się, by prosta dziewczyna z łotewskiego miasteczka miała cokolwiek do powiedzenia. Jest to też smutna opowieść o samej Annie, która ewidentnie uzależniona jest od alkoholu (co Michał wykorzystuje), roztrzęsiona, “humorzasta”. Brak stabilności i całkowite zależenie od innych ludzi, jak Römer czy zatrudniającej ją Sapkowskiej nie pomagają. Tragiczny i smutny portret przebija się z kart tego dziennika, tym bardziej, że zakochany w Annie Michał z rzadka dostrzega te problemy.

To również niezwykły dokument w kategorii “dziennik jako taki”, bo Römer choć dziesiątki stron poświęca na kwieciste opisy miłości, wzloty i upadki związku (czasem zmiany następują w ciągu jednego dnia), to jest wobec dziennika bardzo zachowawczy. Opisy erotyczne brzmią na przykład tak:

“W hotelu po prostu się paliła namiętnością jak drzewo smolne. Nie byłem jej po prostu w stanie wyrównać”.

Lub tak:

“Poszedłem do lupanaru przy ulicy Sierockiej, gdzie przez noc całą przy likierze z dziewczętami hulałem (...)”.

Same bezpieczne eufemizmy i metafory, co wcale nie oznacza, że Römer był takim romantykiem w życiu codziennym. Dziennik służy mu do kreacji samego siebie, widzi się młodszym niż jest, a niemożność - bo Römer doskonale wie, że nie da się poślubić byłej prostytutki będąc mężczyzną w jego klasie - pełnego rozwinięcia relacji z Anną sprawia, że wchodzi w podejrzane rozważania, jak te o tym, czy dobrze by było, żeby ukochana zaszła w ciążę, bo to sprawi że ich relacja będzie jak małżeństwo. Gdy Anna pójdzie przebadać się wenerycznie Römer wspomni w dzienniku, że wydarzyło się coś, o czym nie może napisać, no chyba że wyniki będą dla niego pozytywne. Fascynująca kreacja własnej osoby i choćby dlatego powolutku czytam sobie dzieje Anny i Michała, wiedząc, że nic dobrego nie czeka biednej łotewskiej Izoldy w towarzystwie pana Römera.

Bardzo gorąco Państwu polecam, wynudzicie się potwornie a jednocześnie zafascynujecie. To jest naprawdę możliwe.

Skomentuj posta

Proszę odpowiedzieć na pytanie: Romansowa Teresa