Agora, Gabriel Michalik

[RECENZJA] Gabriel Michalik, "Kaszpirowski. Sen o wszechmocy"

Gdyby Gabriel Michalik napisał obszerny esej o Rosji, jej przemianach, “sowieckim człowieku” zderzonym z kapitalizmem, to czytałbym z wielkim zainteresowaniem, bo w “Kaszpirowskim” autor ujawnia wielką wiedzę o tym kraju, której nie umie dostosować do napisania sprawnej opowieści o człowieku. Tu po prostu wszystkiego jest za dużo - za dużo literackich ambicji, które czasem prowadzą autora na manowce kiczowatych zdań, zbyt wiele wylewającej się z biografa wiedzy, która z nagła wylewa się na czytelnik, a co najgorsze - za dużo tu samego Michalika i historii jego pielgrzymstwa do Kaszpirowskiego. Niestabilna, niekonsekwentna, źle zbudowana historia fascynującego człowieka, który zahipnotyzował w swoim czasie ćwierć Polski, a teraz zdaje się odczyniać swoje gusła na Michaliku.

“Kaszpirowski. Sen o wszechmocy” zaczyna się od najbardziej oczekiwanej przez czytelników historii - polskiej przygody rosyjskiego “ekstrasensa”. To trochę nostalgiczne przypomnienie, dla tych co siedzieli przed telewizorami czy kupowali bilety na jego występy, a trochę zaskakująca opowieść o romansie polskiego kościoła katolickiego z Kaszpirowskim. I bóg mi świadkiem - nic ciekawszego w tej książce nie przeczytałem. Zamiast budować napięcie, Michalik już na początku książki zdradza to, co dla polskiego czytelnika będzie najciekawsze. Potem zaczynają się już schody, a raczej ciągłe wędrówka w górę i w dół - a to wracamy do przeszłości, dzieciństwa czy pracy zawodowej Kaszpirowskiego, a to teleportujemy się do współczesności. I tak przez większość książki - gonitwa za uchwyceniem biografii w jakimś dziwnym, niepotrzebnym tempie. Choć z tego chaosu wyłania się ciekawy obraz bohatera książki, także Rosji i Polski, do tego dodać uczciwie muszę - właściwie mi nie znany, to jako lektura jest “Kaszpirowski” książką męczącą.

Inna sprawa, że jest to niestety kolejna polska opowieść biografa czy reportera o nim samym. Michalik opowiada historię dotarcia do Kaszpirowskiego kilka razy, przedstawiając za każdym razem inne jej fragmenty, obszernie opisuje reakcje swojego bohatera, ich rozmowy, nie do końca wiadomo właściwie po co - czy chce się uchronić przed reakcją Kaszpirowskiego na książkę? Bo z książki wyłania się - poza fascynacją - strach autora przed Kaszpirowskim, który jest człowiekiem rozgoryczonym i nieprzewidywalnym. Dlatego na przykład Michalik nie drąży fascynującej wydawałoby się historii o efektach działań Kaszpirowskiego. Gdy jego seanse pojawiły się w rosyjskiej telewizji psychiatrzy zaczęli raportować, że w zaczęło się zgłaszać bardzo dużo osób, które kilka dni po seansie czuli się źle, byli rozdrażnieni. Podobnie jak dzieci “leczone” przez Kaszpirowskiego na nocne nietrzymanie moczu, którym jego “terapia” skróciła sen. Michalik zadowala się prostym wyjaśnieniem - raporty lekarzy były fałszowane, w rzeczywistości nic takiego nie miało miejsca, to oficjalne stanowisko. Podobnie z dziećmi - cóż, może chodziły niewyspane, ale jednak przestały się “moczyć”. A może jednak nie? Może jednak warto było sprawdzić to wszystko na nowo? Tylko, że wtedy z tej opowieści mogłoby wyjść, że działania Kaszpirowskiego krzywdziły ludzi, a on sam ponosi odpowiedzialność za to. A to z pewnością popsułoby stosunki Michalika z Kaszpirowskim, na których tak autorowi zależy.

Są dwa sposoby opowiedzenia tej historii - demaskatorski, pełen krytycznego (choć oczywiście rzetelnego) przyglądania się karierze Kaszpirowskiego i drugi, pełen fantazji, bliski teoriom spiskowym, trochę na wzór Wołoszańskiego, kierujący czytelnika w stronę pytania “a może jednak…?”. Michalik próbuje połączyć obie te narracje, co wydawałoby się uczciwe, ale literacko jednak gubi się w chaosie spostrzeżeń i możliwości interpretacji. Nadmiar jest głównym wrogiem tej książki - po co nam historie rosyjskich “ekstrasensów”? Po co opowieści o radzieckiej psychiatrii? Rozumiem budowanie tła, ale Michalik tam gdzie przydałby się skromny landszafcik odmalowuje Panoramę Racławicką.

Nie jestem specjalistą od Rosji, nigdy jakoś nie potrafiłem sam zafascynować się tym krajem. Literatura rosyjska jest mi bliska ze względu na kilka nazwisk, ale to dalej nie sprawia, bym jakoś ciekawym okiem spoglądał na wschód. Dorastałem w czasach, gdy (prawie) nikomu do głowy nie przychodziło uczyć się rosyjskiego, nasze ambicje poznawcze skierowane były na “Zachód” i może też dlatego zamiast fascynacji opowiadaniami Michalika oczekiwałem historii człowieka, który stał się popkulturowym fenomenem. Ta w tej książce też jest, ale przywalone setkami innych. Jednocześnie ten dystans pozwala mi na stwierdzenie, że autor traktuje Rosjan, a zwłaszcza Ukraińców z góry, jak “dziki kraj”, z którego większość mieszkańców chce uciec (najlepiej do Polski) i w którym muszą dziać się rzeczy szalone i niezwykłe jak z rosyjskiej baśni. Co tym bardziej sprawia, że chętnie bym przeczytał jakieś eseje Michalika o samej Rosji, bo widać, że autor najchętniej by się wyżył w innej niż biografia konwencji literackiej.

Tylko jedna prośba - niech nigdy Michalik nie pisze o farmakoterapii.

Cytat:

“Od czasu wynalezienia prozacu zażywamy kolejne generacje antydepresantów, jeśli nie po prostu dla poprawy nastroju, to dla złagodzenia "bólu istnienia" w obiektywnie trudniejszym okresie życia lub jako remedium na brak motywacji do cieszenia się życiem”.

Ile razy mamy tłumaczyć, że antydepresanty ludzie biorą, bo są chorzy? A brak motywacji bywa właśnie symptomem tej choroby? To jest tak okropny fragment, dla mnie wręcz ohydny, że jest mi dość przykro, że żadna redakcja nie usunęła tych pseudomądrości Gabriela Michalika, który nie jest psychiatrą i na takie tematy zwyczajnie nie powinien się wypowiadać.

Im dłużej myślę o tej książce, tym większym jej przeciwnikiem się staję. Dlatego kończę, bo zaczynam się niepotrzebnie irytować. Nie czuję się zahipnotyzowany tą opowieścią.

Skomentuj posta

Proszę odpowiedzieć na pytanie: Jaki był różaniec u Rolleczek?