Jacek Giszczak, Wydawnictwo Literackie, Amelie Nothomb

[RECENZJA] Amelie Nothomb, "Pragnienie"

Zaczynało się rewelacyjnie, niestety pomysłu starczyło na ćwierć książki. Pamiętacie serię “Mity”, w której znani pisarze i pisarki na nowo opowiadali znane mity? Olga Tokarczuk napisała wtedy intrygującą “Annę In w grobowcach świata”, a Margaret Atwood brawurową “Penelopiadę”. Nothomb na warsztat wzięła ostatnie dni życia Jezusa - zaczynamy od sądu przed Piłatem, a następnie z Jezusem przejdziemy na Golgotę, gdzie “król żydowski” odda ducha, by zmartwychwstać za kilka dni. Co by było, gdyby zamiast ewangelistów swoją historię opowiedział Chrystus? Brzmi ciekawie?

I tak jest na samym początku - Jezus okazuje się sceptyczny wobec własnych mocy, krytyczny wobec apostołów, prostujący nieścisłości ewangelistów i pokazujący, że choć życie miał trochę niezwykłe, to jednak nie aż tak święte, jak dzisiaj je znamy. Wartka, trochę ironiczna i ciekawa filozoficznie opowieść grzęźnie jednak gdy Nothomb zaczyna snuć rozbudowane monologi wewnętrzne Chrystusa uginającego się pod ciężarem krzyża. Sporo tu pustosłowia czy coelhizmów dnia powszedniego - “kiedy wspinamy się na górę, najpierw patrzymy na nią z dołu, skąd nie wydaje się wysoka. Trzeba dotrzeć na szczyt, b zdać sobie sprawę z wysokości”, “szum deszczu potrzebuje dachu jako pudła rezonansowego by docenić koncert, najlepiej być pod dachem”, “pozbywanie się własnego ciężaru w pozycji leżącej zawsze mnie zdumiewało” i tak dalej, i tak dalej.

Oczywiście jest atrakcyjna spowiedź Jezusa idącego na śmierć, opowieść człowieka, który zna przyszłość i nie może się od niej uwolnić, napisano o tym już całe tomy rozpraw filozoficznych. Ale Nothomb to nie Szestow, więc są to takie dość proste filozofię odpowiadające na insta-pytania, które wydawca przywołuje na czwartej stronie okładki: “Czego najbardziej pragniemy w życiu”, “Jak mamy pielęgnować w sobie wrażliwość na otaczający nas świat?”. Jeśli nie było się w stanie napisać wielkiej filozoficznej rozprawy, można było zostać przy ironicznej opowieści o Jezusie, który dekonstruuje historię, którą zbudowali wokół niego autorzy ewangelii i późniejsi komentatorzy. To było w “Pragnieniu” całkiem ciekawe i świeże. Jezus u Nothomb narzeka, że ewangelista Jan, choć najzdolniejszy literacko, to najwięcej przekręcił. Szkoda jednak, że Jan okazuje się dużo ciekawszym pisarzem od samej Nothomb.

Dużo tu o samotności, ale i wątpliwości dotyczących wiary. Chwilami Jezus u Nothomb za daleko odchodzi od pierwowzoru i wydaje się postacią pozbawioną sensu. Podważając prawdy wiary (“piekło nie istnieje) nie jest jednocześnie obrazoburczy czy wywrotowy, taki maruda, bo kto by nie był marudny jakby mu gwoździe w dłonie wbijano. Nic mnie tu nie przekonuje, a choć to książka niezbyt obszerna, to jej tempo “siadało” ze strony na stronę.

Sama pisarka uważa “Pragnienie” za książkę swojego życia, co napawa mnie grozą. Nie polecam.
 

Skomentuj posta

Proszę odpowiedzieć na pytanie: Kaśka u Zapolskiej