Edipress, Wojciech Szot, Michał Nogaś, koronawirus
Koronaigrzyska
To jest historia o hipokryzji. I wykluczeniu. Strachu, panoptykonie internetu i moralizatorstwie. To opowieść o tym, że Susan Sontag miała rację - choroba jest zastępowana metaforą, w której kryje się etyczna, moralna ocena. Amerykańska intelektualistka uważała jednak, że metafora - odrywając chorobę od znaczeń - może być “wyzwalająca, a nawet pocieszająca”. Może, ale może być też użyta w sposób destrukcyjny i napastliwy.
Kowid w jakimś stopniu - mniejszym, nie dramatyzujmy - podobnie jak AIDS wywołuje “poczucie winy i wstydu”. Choroba tych, co nie przestrzegali reżimów, nie zakładali maseczek, nie trzymali dystansów, wyprawiali dzikie harce na corona-party. Moralna i etyczna ocena jest wpisana w samo przeżywanie pandemii, we wzajemne przestrzeganie się, strzeżenie i oglądanie. Skoro rząd proponuje aplikację, która nam powie, czy przechodzimy obok osoby zakażonej, to jesteśmy w przedsionku Foucaltowskiego panoptykonu. To, czy już od dawna w nim nie siedzimy, niech nie zajmuje jednak naszych rozważań w tym momencie.
Kraj nam się podzielił na tych, co krzyczą: “Maseczki!” i tych, co mówią, jak moi sąsiedzi z kawiarnianego stolika, że maseczki wprowadzono po to, by wszystkim nam zrobić zdjęcia w maskach - w celu późniejszej identyfikacji. Na tych, co prezentują postawę moralno-wyższościową: “Zawsze noszę maseczkę, nawet jak nic nie widzę przez okulary i wchodzę na słupy” i tych, którzy raczej już milczą. To nie jest wcale pytanie o to, kto ma rację, a kto jej nie ma - oczywiście noszenie masek pomaga, jak nie w zarażaniu, to chociaż w zapanowaniu nad lękiem społecznym wywołanym pandemią. I dopóki jest to historia o “innych” ludziach, dopóty potrafimy zachować trzeźwość oceny. Gdy zagrożenie zbliża się do nas z niespodziewanej, bliskiej strony, puszczają nam nerwy, a człowiek okazuje się żądną krwi i rozliczeń bestią.
Powiedzmy to sobie wprost - czy naprawdę redakcja “Press” uważa wszystkich za kretynów? “Dziennikarz Agory zakażony koronawirusem” donosił kilka dni temu internetowy serwis Pressu, a teraz w drukowanej wersji redaktor naczelny pisze: "My informować o samych sobie nie myślimy. Nawet za cenę wspólnego bezpieczeństwa”. I dalej pisze o dziennikarzu z Agory, który ma podcasty i mówił w nich o koronawirusie.
Trzeba nie mieć podstawowej matury z polskiego, żeby nie zrozumieć, że osobą z potwierdzonym koronawirusem jest ktoś, kto był na pogrzebie Pilcha, pracuje w Agorze, robi w niej podcasty i współpracuje z Radiem Nowy Świat.
Ja Państwa najmocniej przepraszam, ale nie trzeba być chyba śledczym CBA, żeby wiedzieć o kim mowa.
Dodajmy do tego Zygmunta Miłoszewskiego, który ogłasza, że spotkał się z osobą zarażoną, a kilka dni później ukazuje się w “Wyborczej” wywiad z pisarzem. No, naprawdę przypadek. “Press” zastanawia się, czy redakcje nie powinny podać danych dziennikarza “w trosce o bezpieczeństwo wszystkich, którzy mogli mieć z nim kontakt”.
Medioznawca Maciej Myśliwiec zaś chyba uważa, że dziennikarze chodzą po mieście naćpani, skoro “mogli nieświadomie spotykać się z innymi dziennikarzami czy rozmówcami”. Nie, nie wyciąłem z kontekstu - oni naprawdę tak piszą. Jak ja się ostatnio z kimś nieświadomie spotkałem, to kaca leczyłem chyba trzy dni. I nie to by było najgorsze, ale sugestia konsekwencji wobec dziennikarza - “gdy dziennikarze (...) wyzdrowieją, to inni mogą się bać z nimi pracować lub spotykać”. Niby dlaczego? Polowanie na czarownice się zaczęło, a niektórzy stanęli na starcie konkursu na hienę roku.
Ale jeszcze lepszy jest Jerzy Sosnowski, dawniej dziennikarz Trójki, który pisze - i jest przez wszystkich cytowany - że dziennikarz, który był w Agorze i Nowym Świecie, “kozakował nie swoim kosztem” i “ponieważ wiem trochę o tzw. okolicznościach, aż mnie trzęsie, że ktoś był aż tak nieodpowiedzialny”. Sosnowski sugeruje, że dziennikarz wiedział o byciu zarażonym i ze świadomością tego przyszedł do redakcji albo że na pogrzebie lizał przysłowiowe klamki. Czym uprawdopodobnił swoje twierdzenie? Byciem kimś “z wewnątrz”. Sosnowski zawsze prezentował się jako etyczny wzór, tym razem zawiódł na całej linii.
Korowód hipokryzji pewnie zataczałby mniejsze kręgi, gdyby Michał Nogaś pierwszego dnia kwarantanny napisał; “Mam COVID-19”. Zrobiłby z siebie gwiazdę mediów, udzielił wywiadów, gdzie apelował o noszenie maseczek, a “Press” zrobiłoby z nim wywiad okładkowy pod hasłem“dziennikarz pandemiczny”. Czytelnicy strony Nogasia mogliby przeżywać jego chorobę jak w telenoweli, wspierać serduszkami i dobrym słowem, a nagle odnalezieni przyjaciele oferować wsparcie. Może właśnie dlatego osoby publiczne niekoniecznie chcą informować o tym media i mają prawo do prywatności w chorobie? Choroba nie jest własnością publiczną, nawet jeśli przez codzienny kontakt ze statystykami zakażonych i wielką akcją antypandemiczną zaczyna nam się tak wydawać.
Sugestie, że Nogaś poszedł do radia czy na wywiad wiedząc, że jest zakażony, są dla mnie już prywatnie ohydne, choćby dlatego, że widzieliśmy się z Michałem w niedzielne popołudnie po wywiadzie, wizycie w Agorze i Radiu. I doskonale wiem, kiedy Michał napisał, że “na pogrzebie był koronawirus, muszę się zbadać”. I wiem, ile stresu nas kosztowało to, że od wyników Michała zależały losy kilku osób, z którymi się kontaktował, wspólnych znajomych, a idąc dalej - pracy i zobowiązań, które mamy. Tym bardziej czytanie oskarżeń o to, że ktoś ze swojego prywatnego życia nie robi publicznej szopki, bo między innymi chroni tym osoby, z którymi rozmawiał, spotykał się i robił sobie zdjęcia na insta, uważam za zwyczajnie ohydne.
Naszym podstawowym obowiązkiem w czasach kryzysu jest solidarność. I to solidarność, w której nie epatujemy chorobą, a ostrzegamy tych, których spotkaliśmy, których mogliśmy zarazić, dbamy, by zamknąć krąg rozszerzania się wirusa. Wystarczy nam lęku o zdrowie i dobrostan naszych bliskich, o łańcuchową reakcję, którą mogliśmy wywołać. Łatwiejsze do zniesienia byłoby to może, gdybyśmy prezentowali widoczne objawy - przy bezobjawowym przechodzeniu zarażenia czujesz się jakbyś mordował po cichu, bez ostrzeżenia. Zaczynasz się sam potępiać, oskarżać, odizolowanie od ludzi nie pomaga.
Moje doświadczenie? Średnio przyjemne - po jednym zamknięciu, które przepłaciłem rozwaleniem psychiki, kolejne. I choć nic mi nie było, to ja doskonale potrafię pisać w głowie alternatywne scenariusze. Nic przyjemnego, mówię Państwu. Do tego sporo pytań w stylu: “Hej, Nogaś ma koronę?” i zaskakujący brak kontaktu od kilku osób, od których oczekiwałoby się chociaż słowa. Koronawirusowy kryzys obnaża nasz strach przed zetknięciem się z chorobą nawet na poziomie symbolicznym. Ale obnaża też prawdziwe intencje niejednej znajomości.
Potrzebujemy świętych i bohaterów. Potrzebujemy wojennej retoryki (ta by pewnie Sontag dopiero przeraziła), potrzebujemy świata moralnie podzielonego, potrzebujemy też ofiar, świata złych i dobrych uczynków. Koronaigrzyska trwają.
“Ziemia — mówił on — ma skórę; na skórze tej są choroby. Jedna z tych chorób zwie się, naprzykład: „człowiek””, pisał w tłumaczeniu Berenta Nieztsche w “Tako rzecze Zaratustra”. I ja naprawdę bardziej się boję tej choroby niż innych.
[WSZ]
*tłumaczenie Sontag własne za co przepraszam, ale nie chciało mi się do biblioteki.
Skomentuj posta