Anna Dziewit-Meller, Wydawnictwo Literackie
[RECENZJA] Anna Dziewit-Meller, "Od jednego Lucypera"
Lubię takie przypadki - ledwo mi Szczepan Twardoch w wywiadzie powiedział, że kutzowska scena z kobietą obmywającą nogi mężczyźnie, który wrócił z pracy na grubie jest fałszywa, a tu Anna Dziewit-Meller umieszcza ją w swojej - skądinąd bardzo dobrej - książce, “Od jednego Lucypera”. Komu wierzyć? Nikomu, jak pokazuje w “Kajś” Rokita o Śląsku każdy ma swoją prawdę, swoje wyobrażenia, swoje dokumenty i każdy ten Śląsk po swojemu czyta - niezależnie od tego, czy urodził się w Chorzowie czy Wejherowie.
Nie jest fanem “Góry Tajget”, dlatego z przyjemnością odnalazłem w nowej powieści Dziewit-Mellet dużo lepszy język, ciekawszy pomysł na samą powieść i tak jakby redakcja lepiej się spisała. A o czym to opowieść? O rodzinnej tajemnicy, którą skrywa babcia mieszkającej już w Holandii Kasi. A tajemnica dotyczy losu jej siostry, Marijki, zaangażowanej w budowę nowego, powojennego świata. Kasia też buduje nowy świat - pracując na uczelni w Holandii, wydaje się być ucieleśnieniem snu klasy średniej w XXI wieku.
Obie reprezentują ze sobą sukces klasowy, dopasowany do epoki, z której pochodzą. I choć powieść Dziewit-Meller jest też rodzinną sagą, opowieścią o pamięci, o kobiecości w socrealizmie, przemocy ukrywanej pod hasłami wyrównywania szans i kobiet na traktorze, to we mnie najbardziej rezonuje właśnie to zestawienie dwóch kobiet osiągających sukces i płacących za niego bardzo wysoką cenę, co by może nie zdradzać za bardzo treści “Od jednego Lucypera”. Bohaterki tej książki “nie wiedziały w owej chwili, że nie ma dla nich żadnego wyzwolenia jest tylko niewola nowego rodzaju”,
Nie jestem specjalistą od śląskiej literatury, ale przynajmniej w zakresie książek popularnych z ostatniego dziesięciolecia i co bardziej znanych z całej naszej historii literatury, mam wrażenie, że kobieca opowieść o Śląsku do tej pory nie zaistniała. O Śląsku opowiadają mężczyźni - Kutz, Janosch, Twardoch, Morcinek (przepraszam, ale musiał go tu dorzucić, bo chodziłem do podstawówki imienia Morcinka i mam te jego dzieła wszystkie przeczytane zupełnie niepotrzebnie). Dziewit-Meller bardzo sprawnie wplata w “Od jednego…” rozważania o społecznej historii Śląska widziane z perspektywy kobiety i jest to zdaje się cenna lekcja. Tak jak ważne jest dostrzeganie tego, czego nie jest w stanie zapisać większość pisarzy-mężczyzn, czyli codziennego doświadczenia kobiety, na które składa się choćby menstruacja, to “zaciskanie ud”, tak dokładnie opisywane przez autorkę “Góry Tajget”.
Sporo warstw w tej szybko się czytającej i wciągającej historii znajdziecie - mnie oczywiście przyciągnęły archiwalia, z których korzysta autorka, wydobywając z nich smutną opowieść o kształtowaniu się klasy robotniczej w powojniu, która to klasa donosiła na siebie, nienawidziła się, zazdrościła sobie, ale też była w tych postawach utwierdzana przez władzę, bo na takich emocjach najłatwiej zbudować aparat kontroli i przemocy. Przypomina Dziewit-Meller choćby historie przodowników i przodownic pracy, tak docenianych przez aparat władzy, a tak nienawidzonych przez innych robotników i robotnice. Jak skończył najsłynniejszy z nich, Pstrowski, znajdziecie na wiki, ale w “Od jednego…” też jest kilka słów na ten temat.
Powieści czytam głównie po to, by spotkać się z innym człowiekiem, taki którego nie jestem w stanie spotkać na ulicy, nie ma go w mojej “bańce”, którego czasem nawet nie jestem sobie w stanie wyobrazić. Książki z takimi bohaterami czy bohaterkami cenię najbardziej, bo się z nich czegoś dowiaduję o doświadczeniu, które nigdy nie było i nie będzie moje. W tej książce takie bohaterki spotkałem. Mam nadzieję, że Państwo sięgną, bo to bardzo sprawnie utkana historia o historii.
Skomentuj posta