Marta Listewnik, Pauza, Manon Steffan Ros

[RECENZJA] Manon Steffan Ros, "Niebieska Księga z Nebo"

Musiało się to kiedyś stać. To najsłabsza książka ze wszystkich "pauzowych", które przeczytałem, a przeczytałem ich już kilkanaście i przeważnie były to bardzo pozytywne zaskoczenia czytelnicze. Tym razem tak nie jest. Tym razem przeczytałem opowieść schematyczną i dość pretensjonalną. Ale po kolei.

Nastał Kres. Wokół Rowenny i jej dzieci - ośmioletniego Siôna i jego malutkiej siostrzyczki Dwynwen nie ma żywego ducha. Radzą sobie - udało im się wyhodować warzywa, czasem upolują jakieś małego zwierza, choć te niekiedy wyglądają potwornie - napromieniowana przyroda rodzi stwory z dwoma głowami, a świat w którym znaleźli się bohaterowie powieści walijskiej pisarki Manon Steffan Ros w przekładzie Marty Listownik wydaje się być bliższy czasom mocno prehistorycznym niż naszemu wiekowi.

Będą opisywać go na przemian - dostajemy dwie opowieści, jedną autorstwa Siôna, drugą - Rowenny. I tu pojawiają się pierwsze kłopoty - dziecko świetnie posługujące się językiem literackim zdarza się w wyobraźni niektórych pisarzy. Niestety, bo ani to realistyczne ani potrzebne.

Manon Steffan Ros bardzo wierzy w siłę literatury. Rowenna widząc zbliżający się koniec świata zbiera książki, które będą razem z synem czytać. I jest to - jak łatwo się domyślić - literatura walijska. Bohaterowie czytają, komentują, używają cytatów z niej, a redakcja polskiej edycji dodaje przypisy mające wyjaśnić kontekst tych dzieł. Niestety nie udaje się uniwersalizacja tej opowieści, mającej w bardzo prosty sposób pokazać, że koniec świata przetrwa literatura, a docenienie lokalnej twórczości przychodzi gdy nie ma już innych mediów. Rowenna wciąż wypominająca sobie, że kiedyś to siedziała w internecie i przez długie godziny wgapiała się w ekran telewizora, budzi irytację i nawet twist z zakończenia niewiele tu zmienia.

Świat po apokalipsie jest jednak zaludniony. Od początku czytelnik czuje, że coś tu jest nie tak - w końcu Dwynwen na świecie pojawiła się już gdy nastał Kres. Jak do tego doszło? Oczywiście znalazł się jakiś mężczyzna, który przywędrował z oddali, poromansował z bohaterką i rozpłynął się we mgle, zostawiając ją z ciążą. Czy naprawdę świat bez ludzi musi jednak się zaludniać, byle tylko - i tak wątła - opowieść miała jakieś perturbacje i była w niej obowiązkowo miłość? Nie sądzę. To, że nasi bohaterowie przeżywają nawet najgorsze momenty, a promieniowanie, które zamienia zwierzątka w potwory, nie ma na nich większego wpływu i siedzą sobie w domku czytając walijskich klasyków jest dla mnie zbt proste.

Od kilku lat na literackim rynku pojawiają się takie opowieści z dobrymi intencjami, w których autorzy i autorki chcą nam z jednej strony opowiedzieć wstrząsającą przyszłość i z jej perspektywy moralizować na temat naszej rzeczywistości. "Niebieska Księga z Nebo" to powieść programowa, przewidywalna i bardzo rozczarowująca w zakończeniu. Bo po co to wszystko opowiadać, skoro na końcu i tak wraca "normalny" świat?

Opowieść, w której główna bohaterka ciągle się samobiczuje, że ach kiedyś w tym złym świecie to oglądała tylko tv i żyła życiem innych na FB, a teraz może sobie poczytać, nie różni się niczym od naiwności wszystkich "rozlewisk", gdzie jakaś kobieta ucieka na wieś, by żyć życiem prostym i ubogim (wtedy przeważnie znajduje trupa w szafie lub pod progiem, żeby nie przegapiła, biedactwo). Tylko tu jest inna scenografia.
Pod sam koniec dostajemy taki dialog:

“– Przed Kresem. Bałam się wszystkiego, świata i ludzi, byłam przekonana, że nic mi się nigdy nie udaje. Ale udało się. Nadal tu jesteśmy, ty i ja. I urodziłam Dwynwen i starałam się, jak mogłam.

– Tak – przytaknąłem bez wahania. – Taka naprawdę jesteś, Mamo, i zawsze już taka będziesz. Kobieta, która żyje na sto procent. Która ma w sobie siłę”.

Jak ja nie cierpię, gdy ktoś mi tak kawę na ławę kładzie wnioski, do których sam powinienem dojść. Przewidywalna, schematyczne, naiwna w przesłaniu, programowa. To naprawdę nie jest dobra książka.

jeden komentarz

Grzegorz

25.10.2021 21:57

No cóż, czytałem wiele wszelakich recenzji i wiedziałem, że kiedyś przeczytam tę najgorszą. Stało się, Pan się sili z opiniami w temacie na który nie ma zielonego pojęcia, bo niby skąd, ale wszystko się wydaje zbyt proste, w końcu mamy tu do czynienia z fachowcem......od komiksów, to może lepiej na rysunkowych opowieściach poprzestać, skoro zakończenie jest zbyt trudne do pojęcia. Pozdrawiam

Skomentuj posta

Proszę odpowiedzieć na pytanie: Jak nazywał się chomik Ewy Kuryluk?