Wydawnictwo Literackie, wywiad, Mikołaj Trzaska
Czasy Mikołaja Trzaski - wywiad
cz. 1 - “O pisaniu”.
WSZ - Premiera w pandemię, pisanie też w czasach zarazy?
MT: - Książkę pisaliśmy w trochę lepszych czasach. Właściwie ja jej nie pisałem, a mówiłem. Pisali ją moi, teraz już tak mogę powiedzieć, przyjaciele - Tomasz Gregorczyk i Janusz Jabłoński. To się wszystko kończy jak utwór muzyczny – najpierw było delikatnie, potem przyszły zawirowania, a kończy się czasem promocji, a więc już maksymalnym climaxem.
WSZ - Po co ta książka?
MT - Chciałem się rozstać z czymś, co mnie okropnie męczyło i czego mam dość, skończyć z okresem w swoim życiu, gdzie wiele rzeczy zaczęło mi się udawać, a mimo to chciałbym zacząć od początku. W wieku 54 lat artyści często już kończą swój żywot twórczy i stają się muzycznymi, jazzowymi dziadersami. Masz już pozycję, warsztat i czegokolwiek byś w zasadzie nie zrobił, to jakoś ci wyjdzie. A ja odkryłem, że dotarłem tam, gdzie jestem, dzięki utrzymywaniu umysłu w pozycji startowej, jakbym cały czas zaczynał. No i wiesz… znajomi też już mają swoje biografie.
WSZ - Chyba jednak czasy dla Ciebie nie do śmiechu?
MT - Jest mi ciężko. Ten czas jest trudny dla mojego zawodu - nie gram koncertów, na szczęście komponuję muzykę filmową. Jeszcze to się jakoś trzyma. Mam za co żyć, choć wiem, że moi przyjaciele nie mają. Bez koncertów jestem jak ryba bez wody?. Na koncertach trochę też, w końcu jestem rekinem koncertowym, oddycham jak gram. Komponowanie muzyki bez koncertowania jest bardzo trudne, ale muszę to przeżyć. Nie takie rzeczy ludzie przeżywali.
WSZ - Jak postrzegasz swoją pracę kompozytora muzyki filmowej?
MT - W filmach Smarzowskiego jest bardzo dużo emocji, a ja jestem od tego, by je jeszcze wzmocnić. Gdyby porównać to do dania, to ja jestem od dobrego przyprawienia. Bardzo ważny jest dobór narzędzi - gdy pisałem muzykę do “Wołynia”, to wiedziałem, że nie może się pojawić saksofon czy muzyka żydowska… Chociaż, kto wie? “Kler” dostarczył mi wielu emocji, które musiałem przeanalizować i wziąć się z nimi za bary. Myślę, że teraz czeka mnie jeszcze ciekawsze praca, bo Wojtek skończył zdjęcia do “Wesela 2”, które jak podejrzewam, będzie bardzo trudnym filmem. Nie mogę się tej pracy doczekać.
Ale, chcąc być całkowicie szczerym w tej rozmowie, mam gorszy okres twórczy i pracuje mi się trudniej, bo na przykład nie mogę zrobić próby z orkiestrą w Sejnach. Praca korespondencyjna jest niełatwa, wiele emocji - przyduszonych. Nie mogę się doczekać, aż będę wykonywał normalną pracę, bo gdy zaczynam za dużo myśleć, to jest źle, muszę ufać swojemu instynktowi, bo to wychodzi mi najlepiej. Najlepszymi rzeczami, jakimi można się teraz zajmować, są kwiaty i gotowanie. Nienawidziłem kiedyś kwiatów, gdy mi żona próbowała je wcisnąć do pracowni, to zawsze się krzywiłem. A teraz zobaczyłem, że istnieje świat makro. Jestem trochę jak te rośliny - potrzebuję, żeby mnie podlewać, żeby świeciło słońce.
---
cz. 2 - "Ciotka Guga"
WSZ - Znalazłem coś takiego w „Ilustrowanym Kurierze Codziennym” z 1922 roku: „Ceglarka, system Groke Bruener, w zupełnie dobrym stanie z nadkompletem munsztuków, jest zaraz do sprzedania. Bliższych informacji zasięgnąć można Konstanty Trzaska, kopalnia „Kazimierz” w Niemcach”. To Twój dziadek?
MT - Tak, to jest mój pradziadek, ze strony ojca mam tradycję zagłębiacką. Pochodzimy spod Sosnowca, Dąbrowy Górniczej i Kazimierza Górniczego. Tam przebiegała granica Galicji i Kongresówki. Antoni, ojciec mojego ojca, przyjechał jeszcze przed wojną do Warszawy. Tata urodził się już jako warszawiak w szpitalu na Powiślu.
Ojciec pamiętał jakieś takie niezwykłe wydarzenia – jak zostali wyeksmitowani z mieszkania, które miało znaleźć się na terenie getta i dostali pożydowskie mieszkanie na ulicy Barokowej, tuż przy Długiej. Z okien było widać getto. Gdy wybuchło w nim powstanie, ojciec widział ludzi skaczących z płonących kamienic. Strasznie to przeżył, chociaż rodzice kazali mu chodzić po mieszkaniu na czworaka, żeby nie był świadkiem.
Do ich mieszkania przychodzili też inni. Wchodzili, jak do siebie, oglądać, jak się Żydki palą. Takie rozrywki wtedy mieli. Bardzo mi to siedzi w głowie.
WSZ - Po wojnie wyjechali na Dolny Śląsk, budować „żydowskie osiedle in Nieder Szlezjen”?
MT - Nie wytrzymali tam długo. Ojciec do gimnazjum chodził do Świdnicy, pierwszy rok studiów to była wrocławska ASP, a potem przenieśli się do Gdańska. Wszystko przez moją matkę. Dolny Śląsk jest dla mnie miejscem magicznym, ma jakąś mistyczną historią. Było życie i tego życia nie ma. Myślę, że z Gdańskiem jest podobnie. Miastem, do którego mój ojciec mnie przyciągał, była Warszawa. Dla rodziców Warszawa jest grobem, to miasto śmierci. Dla mojej mamy to było miejsce, z którego w ostatnim momencie udało jej się uciec. Gdy miałem dziesięć lat, ojciec zabrał mnie do stolicy po raz pierwszy. Nie wiem czy chciał, żebym doświadczył też trochę tej tragedii, jakby to było jakieś nieuczciwe, że on dostał wpierdol bardziej niż ja. Ciągle mnie woził do tej Warszawy i pokazywał ściany, a te one wiązały się z jego historią, byciem świadkiem.
Dla małego chłopca to jest mało atrakcyjne, patrzeć na ścianę. Ale dzisiaj, wjeżdżając do Warszawy, mam poczucie, że to jest miasto śmierci, które tylko udaje, że nic się nie stało.
WSZ – Większość Żydów z Dolnego Śląska przedostała się przez granicę do Wiednia i dalej standardowo – Palestyna albo Stany. Rodzice twojej matki jednak zostali.
Jej ojciec na pewno nie chciał wyjeżdżać i, choć był człowiekiem bardzo przeciwnym nowemu systemowi, był twardzielem, który zawsze chciał postawić na swoim. Choć może te motywacje były inne? Rodzice mojej matki pochodzili z Kujaw, wychowywali się w małej społeczności, z której prawie nikt nie ocalał. Czasem porównuję się z Mikołajem Grynbergiem – on wyrósł wśród młodzieży żydowskiej, w Warszawie, gdzie ludzie się znają i - nieważne czy się lubią, czy nie – tworzą społeczność.
Dla mnie bycie Żydem było czymś wyjątkowym, miałem poczucie bycia skazanym na samotność. Wtedy szuka się przyjaciół, braci, ludzi którzy ci podadzą rękę, zaoferują miejsce. Tak samo mogli się czuć po wojnie ci Żydzi z Kujaw i dlatego dziadkowie tak się pętali po Polsce. Prawie nie mieli rodziny – ciotka Regina uciekła do Francji, ciotka Guga, której prawdziwego imienia nawet nie znamy, ginie tuż po wyzwoleniu, próbując się przedostać chyba do moich rodziców. Pisze do nich list, ale sama nie dociera. Została wywleczona z pociągu? Jest ofiarą jakiegoś pogromu? To tylko teoria. Wygląd miała zły, najgorszy z całej rodziny.
W książce nie ma jej zdjęcia. To postać szczególna, bo w wypadku kolejowym straciła rękę i moja rodzina zdecydowała się dobrze ją wykształcić - jako jedyna miała wyższe wykształcenie, była prawniczką. No i tak…
Składamy te nasze losy z puzzli, które często uzupełniamy własnym rysunkiem, podejrzeniem, choć my wszyscy mamy podobne historie. Fantazjujemy. Niektórzy z nas nawet bardzo i wymyślają niestworzone rzeczy.
WSZ - Gdy rodziły ci się dzieci, myślałeś o tym, czy mają dobry wygląd?
MT - Nie. Ale to dziwne pytanie… Nie, kompletnie nie.
---
Na zdjęciu z prywatnego archiwum ciocia Guga. Dziękuję Mikołaj za to zdjęcie.
---
Trzecia odsłona mojej rozmowy z Mikołajem Trzaską przed Państwem.
MT - Ojciec mojej matki mówił, że artystów to się w jego domu wyrzucało za drzwi. Tata darł koty z teściami. To był człowiek bardzo zdecydowany, co w nim ceniłem. W ogóle nie przejmował się tym, co inni myślą. Ale teść ojca nie szanował. Uważał, że jedyny zawód to jest zawód ścisły. Krytykował ojca za to, że poszedłem w jego ślady.
WSZ - Skąd mu się to wzięło?
MT - Chyba z życiowego doświadczenia. Prawnik, dentysta, lekarz – to był konkretny zawód, który zawsze ci się przyda. Oni się bali, bo żyli w takim kraju, w którym cały czas trzeba było myśleć o przyszłości i przeżyciu. Paranoja narodowa.
WSZ - Narodowa?
MT - Twoje narodowe i moje znaczą coś innego. Wiesz Wojtek… To jest zły moment na rozmowę, źle mi się myśli dzisiaj.
WSZ – Ktoś opisał ten twój naród?
MT - Tak, Grynberg. „Poufne” jest historią jego rodziny, ale też mojej. Czytam tę książkę jako rzecz własną i osobistą, opis przeżyć, które wydarzają się w takich rodzinach jak Mikołaja, czy jak moja. Jak mówię narodowe… Nie, mam dzisiaj zły dzień...
Wiesz, jestem napełniony złością i trudno mi się skupić przez to, co się dzieje na świecie. Wolałbym pogadać o tym, co się dzieje teraz, niż o historii moich rodziców. Chciałem się z nią pożegnać, z tą przemocą rodziców wobec dzieci, symboliczną, tymi czasami, sąsiadami, tą innością. Chciałbym to zamknąć, bo ważne jest to, co się dzieje na zewnątrz.
Teraźniejszość jest w decydującym momencie. To nie jest czas na spanie.
Mam takie poczucie, że całe moje życie to wcale nie jest moja decyzja, jestem kulą armatnią, bardzo delikatną i zmieniającą tor swojego lotu zależnie od tego, co przeżywa i przez jakie kraje, wiatry jest gnana. Tylko to jest ważne – to gnanie, poczucie, że za horyzontem jest coś, co warto dopaść.
---
Cześć czwarta - czas na "coming out" w moim wywiadzie z Mikolajem.
MT - Niepisana rodzinna umowa była taka, że raczej nie powinniśmy mówić o tych rzeczach. Musiałem to jakoś mamie obiecać, że nie będę za dużo mówił. W marcu 1968 roku miała przykrości, pojawiły się donosy, próby wykurzenia jej ze stanowiska ordynatora szpitala. A ja miałem poczucie lojalności wobec niej. Ale w końcu uznałem, w innym poczuciu – polskiej wolności, że mam już dość tego Holokaustu. Ludzie, zwłaszcza tu, w Gdańsku, mają pochodzenie ukraińskie, są ze Lwowa, są Tatarami, to czemu ja mam o tym nie powiedzieć?
Po wywiadzie w „Dużym Formacie”, gdzie o tym opowiadałem Magdzie Grzebałkowskiej, moja mama spotkała ją na ulicy. I z zrobiła jej karczemną awanturę.
WSZ - To był gorący czas, gdy chodzi o “tematy żydowskie”…
MT - Było już po książce Grossa, odbieranej krytycznie nawet przez niektórych Żydów. Ich trzeba było uświadamiać, nie tylko takich jak ja – Polaków z żydowskim pochodzeniem, bo tak raczej powinienem o sobie mówić. Ale wiesz, jakie to w sumie, kurwa, ma znaczenie, kim jesteś? Ile razy można budzić się z myślą, że kimkolwiek byś nie był, to jest to dla ciebie stygmatem? To męczące.
Lata temu, słuchając Demarczyk, wydawało mi się, jakby ona nie była Polką, jakby jej akcent był nie z tego czasu, nie z tej epoki, a właśnie z miasteczka Bełz. Było w tym coś przedziwnego. Żydowskiego. Ten rodzaj niebywałego przeżywania bólu i tęsknoty za czasem, który przeminął. U nikogo innego tego nie spotkałem i ten głos dopasowałem sobie do historii żydowskiej. Może to był jej ból, inny, ale ja go tak słyszę. Za to gdy słucham takiej biadolącej muzyki żydowskiej, nic nie czuję.
Nie wywodzę się z religijnej rodziny, język hebrajski usłyszałem dopiero ze dwadzieścia lat temu, wtedy też po raz pierwszy poszedłem do synagogi, żeby zobaczyć, o właściwie w tym wszystkim chodzi. Muzyka stała się dla mnie rodzajem tunelu kosmicznego, którym mogę się przedostać do żydowskiego świata.
---
Piąta część - co wkurza Mikołaja Trzaskę?
WSZ - Co cię wkurza?
MT - Dzisiaj mnie wszystko wkuza, nawet pogoda. Wkurza mnie moja niemoc. Zwłaszcza po coming oucie miałem poczucie, że wszystko ode mnie zależy. Dzisiaj czuję bezsilność i bardzo trudno mi się patrzy na to, co się dzieje w moim kraju. Chciałbym nie patrzeć, ale wiem, że muszę. Muszę patrzeć, choć nie mogę tego znieść. Moim obowiązkiem jest być i uczestniczyć, więc wychodzę na ulice, bo czuję, że nie ma innego sposobu. Samo siedzenie na fejsbuku męczy, lepiej wyjść i być częścią tego, co się dzieje.
WSZ – Masz poczucie, że miało być tak spokojnie, a tu wszystko nagle się wywróciło?
MT - Tęsknię za tamtą beztroską, bo ona pozwalała nam siedzieć przy stole i marzyć, wygłupiać się i cieszyć się wieloma rzeczami. Teraz nie mogę tego robić. Ta beztroska była częścią mojego bytu, nad nią pracowali też moi rodzice.
WSZ – I chyba pół Polski po 1989 roku…
MT - Pamiętam różne radosne chwile, co nie znaczy, że one faktycznie takie były, bo tak naprawdę chodzi o momenty snu i spania. Myśmy wtedy wszyscy spali, a świat polityczny się dział i wydarzyło się wiele zła. Dopiero kiedy nas to złapało za mordy i zaczęło dusić, poczuliśmy, że coś zaniedbaliśmy, zostawiliśmy. Mogę mieć pretensje głównie do siebie za to, że wydawało mi się, że wolność i bezpieczeństwo są dane na zawsze.
Jestem dzieckiem wychowanym na rewolucji. Ale ojciec, mimo że został internowany za ukrywanie w pracowni dysydentów, nie był idealistą, a realistą .To wystarczyło, żeby wiedzieć, że ludzie muszą o siebie nawzajem dbać, a demokracja to taki system, gdzie myślimy o sobie nawzajem. W tym duchu nas wychował. W ostatnich miesiącach, gdy zaczęło dochodzić do bezpośrednich konfrontacji protestujących z policją, coś się we mnie obudziło, przypomniało mi o rzeczywistości.
Skomentuj posta