Timof Comics, Mateusz Jankowski
[RECENZJA] Mikael Ross, "Upadek"
Jest taki typ komiksu, którego szczerze nie cierpię. Komiks powstały na zlecenie jakiejś organizacji pozarządowej, mający prezentować ich dobre praktyki. Albo jeszcze inaczej - jest sobie jakaś organizacja pomagająca dzieciom, starszym osobom, matkom w problemie bezdomności i zaprasza komiksiarza, żeby odmalował ich losy, dzieje, grantozę. Oczywiście za pieniądze z grantu. Doliczam to tego wszystkie miasta, które uważają, że muszą trafić z promocją do młodzieży i wydają jakieś badziewia komiksowe (ostatnio mniej, bo chyba Unia też zobaczyła, że to wyrzucanie pieniędzy w błoto). Komiks Mikaela Rossa jest zaprzeczeniem wszystkich moich obaw i naprawdę warto go czytać niezależnie od wieku, by dowiedzieć się po pierwsze jak wygląda codzienność osób neuronietypowych, a po drugie - jak z nimi współpracować.
Ross w opowieści o działaniach Fundacji Ewangelicznej Neuerkerode ujął mnie sprawnym przechodzeniem ze atrakcyjnego dla komiksiarza świata fantazji i przygód (nie zawsze realnych) głównych swoich bohaterów, do brutalnej rzeczywistości. Nie ma tu przysładzania osobom neuronietypowym, całej tej gadki o wyjątkowych dzieciach, które widzą i wiedzą więcej, a jest historia dzieciaków, które po prostu bywają nieznośne (jak wszystkie dzieci), ale i kochane (chyba jak wszystkie dzieci), które doprowadzają osoby pracujące do rozpaczy (a czasem do cięższych ran), ale potrafią też być dzielne, pomysłowe i chcące żyć własnym życiem, bez zwracania uwagi na społeczne ramy i konwenanse.
Gdy matka Noela doznaje udaru i zapada w “śpionczke” nikt początkowo nie zdaje sobie sprawy z tego, że Noelowi nie da się tak łatwo wyjaśnić tego, co się stało. Na szczęście i w szpitalu są dobrzy ludzie, którzy wiedzą, że Noelowi świat trzeba opowiadać inaczej. I tak staje się księciem wiezionym przez pana z wąsem do nowego zamku, gdzie czekają na niego nowi koledzy i koleżanki.
Chwytające za serce są momenty, w których narrator przypomina nam, że Noel jest już całkiem dorosłym facetem, który wciąż ma bilety na koncert ukochanego zespołu i na przekór wszystkim postanawia się na nim pojawić. Ross pokazuje nie tylko zabawne historyjki, czy takie właśnie łzorodne - spora część komiksu to historia tego jak wiele pracy jest przy osobach neuronietypowych, bo zapewnienie im godnego życia, które będzie z jednej strony bezpieczne dla nich, a z drugiej nie zamknie ich w twierdzy wymaga niezwykłego wysiłku. Ale nic tu nie jest opowiedziane z przesadną emfazą, nikt się nad sobą nie użala, a czytelnik kończy lekturę mądrzejszy ale i skonfudowany, bo jednak wciąż jesteśmy przyzwyczajeni do dominujących narracji opowieści o osobach neuronietypowych - grających na emocjach i szantażujących nas z pozycji etycznych.
Mam tylko uwagę do redaktorów tego komiksu, że określenie “upośledzony umysłowo” powinni wykreślać w każdym egzemplarzu tego komiksu i się podpisywać obok. To sformułowanie jest wartościujące i stygmatyzujące, a cały komiks właśnie był o tym jak tego nie robić. Bardzo - niestety - zła robota i nie uspokaja mnie ten aniołek siadający teraz na moim lewym ramieniu i podszeptujący: “Szot, każdemu się zdarza”. No, nie, jednak jest już taki moment, że warto myśleć o języku, którym się posługujemy, zwłaszcza powinno być to oczywiste dla tych, co ze słowem pracują.
Rysunkowo Ross bardzo przypomina Judith Vanistendael, której komiks “Kiedy David stracił głos” (przekład Sławomir Paszkiet) miałem przyjemność wydawać. Gra zwłaszcza kontrastami i nierównością w traktowaniu szczegółów. Bardzo to wszystko jest czytelne i pozbawione eksperymentów, co akurat szczęśliwie sprawdza się w tego typu historiach.
“Upadek” Mikaela Rossa w tłumaczeniu Mateusza Jankowskiego zdecydowanie warto znać, choć warto też w każdym egzemplarzu nanieść ręcznie pewne poprawki, także w bibliotecznych.
Skomentuj posta