Agnieszka Taborska, felieton

Felieton o mansardzie

Dwa tygodnie temu pewna redakcja zaprosiła mnie do pisania u nich felietonów, co wziąłem natychmiast, już widząc siebie za czterdzieści lat podpisującego tom "felietony zebrane" z blurbem Maryli Rodowicz ("tylko Szot i Osiecka"). 

Dość szybko się okazało, że nam nie po drodze, bo oni raczej nie ufają i nie potrafią odpisać na maile, a jak mi się nie ufa i wiadomości widzi dopiero gdy piszę "musimy się pożegnać", to z ulgą zamykam drzwi z drugiej strony.  

Ale tekst został. To ja go tu zostawię.

---

Mieszkam w ateistycznym zakątku. Albo chociaż agnostyckim, nie przywiązanym do tradycji. Na moim piętrze nikt na drzwiach nie napisał K+M+B = 2021. Za to sąsiedzi z innych pięter stosują w tej kwestii kilka ciekawych technik. 

Mamy więc technikę ekonomiczną, zastosowaną dwukrotnie. Otóż nie zmazujemy tego, co będzie niezmienne jeszcze przez prawie osiemdziesiąt lat, a więc “20” i dopisujemy tylko “21”. Świeża kreda na drzwiach, jak krew baranków w Egipcie, gdy Pan ostrzegał, że przejdzie nocą i “pomrą wszyscy pierworodni”, solidarnie - od faraona po niewolnika. “A u Izraelitów nawet pies nie zaszczeka”, Księga Wyjścia przypomina mi o tym, że szczeniak sąsiadów wyje codziennie około jedenastej. A na drzwiach białej kredy nie mają, więc może coś w tym jest. 

Idąc dalej mamy technikę ubogacania, zapewne tożsamą z zamiłowaniem do wielokolorowych, pastelowych fasad bloków i tego jedynego okna w fasadzie o kolorze innym niż pozostałe. Każda literka innym kolorem, roczek innym, plusiki na biało. Od razu przyjemniej się człowiekowi na duszy robi. Są też drzwi wątpiące w sens zaklęcia “Christus Mansionem Benedicat" najwyraźniej już od 2016 roku, bo na tej dacie ktoś postanowił zakończyć swoje zawierzanie domostwa Chrystusowi. A może wiąże się to z jakąś szczególną promocją na ubezpieczenie? 

Mamy też drzwi przykładnie deklarujące oddanie domu w boską opiekę, jak i takie, które ten fakt wyrażają skromniej, małymi literami u samego szczyty drzwi, tuż pod framugą. Są drzwi czekające na lepsze czasy, gdzie wierzy się jedynie w wiek XXI zostawiając samo “20”, ale już nie w to, co aktualnie się w nim wydarza. I może to strategia najsłuszniejsza, bo przecież świat przestał być przewidywalny i namierzalny, a my co chwilę zamykani i otwierani, wypuszczani na wolność (choć już nie do wolności) próbujemy szukać momentów pewności. Niektórzy z nas piszą dzienniki pandemiczne, choć publicznie raczej już nie wypada chwalić się swoimi przemyśleniami na temat tego, co wszyscy doświadczają. Agnieszka Taborska odważyła się opublikować dziennik z pierwszych miesięcy pandemii, którego już sam podtytuł mówi nam, że to nie byle jakie przemyślenia, bo prowadzone “na mansardzie”. 

Urok facjatek, bo tak może mniej artystycznie, ale jakże swojsko, się o nich drzewiej mówiło, opiewał Artur Oppman, pisząc w “Mojej Warszawie” w połowie międzywojnia: “ Facjatko! Marzenie stawiającego pierwsze kroki literata”. Zdawałoby się więc, że osoby z większym dorobkiem literackim będą ostrożne w opiewaniu spoglądania na świat z facjatki, albo chociaż ograniczą sie do facjatkowych facecji na fejsie. 

Mansarda ważna rzecz, dobrze mieć. Mansarda to nie wynajmowany za pół pensji pokój o studenckim uroku, czy spłacana do emerytury klitka w bloku z wciąż czynnym zsypem. Mansarda to domena artystów, raczej podmiejska, nie z zatłoczonego centrum. Kojarzy się z komfortem i wypoczynkiem, czyli czymś czym nasze pandemiczne życie miało być wypełnione. Czekam na kontynuację, albo naśladowcę, czytelnik z pewnością pragnie książek o tytułach takich jak “Rozważania z Podkowy”, “Udręka w Milanówku” i “Śmierć konsjerża”. Skoro już ma “365 dni” i “Kolejne 365 dni” oraz “Zielone koktajle na 365 dni”. 

Skomentuj posta

Proszę odpowiedzieć na pytanie: W rosole u Musierowicz