Eugeniusz Cezary Król

wiadoma książka w opracowaniu prof. Eugeniusza Cezarego Króla

Mam uprzejmą prośbę na wstępie, bo wiem, że jesteśmy w internecie, a nie na wykładzie - przeczytajcie, zanim skomentujecie. Będę wdzięczny.

--

Cenzura jest podstawową funkcją krytyki - to zdanie chodzi za mną od kilku tygodni, próbuję je oswoić. Cenzura - by nie pisać o czymś, co może i powinno wzbudzać negatywne emocje. Cenzura - by czasem nie napisać czegoś trudnego do przyjęcia lub poglądu niekoniecznie większości, co jest rolą krytyki, choć niełatwą. Cenzura - bo medium, w którym jesteśmy, samo ma pewne standardy, które są wybiórcze i niebezpieczne czasem.

W przypadku tej książki mamy do czynienia z cenzurą, którą widzę jako coś pozytywnego - cenzurą utrudniającą dostęp do treści, a przynajmniej jej publicznego propagowania. Cenzurą, która dzisiaj upada, gdy ta książka staje się dostępna w witrynach księgarń.

Słowo “cenzura” - to zwłaszcza uwaga dla tych, którzy czytają szybko i równie szybko komentują - jest tu przeze mnie rozumiane całkiem pozytywnie, bo oszukiwanie się, że żyjemy w wolnym świecie od cenzury mnie nie interesuje. Tym razem jestem za cenzurą, która utrudnia i która - choć przez samo jej zastosowanie do wyjątkowego przypadku - przypomina o jego wyjątkowości, o tym, że dzieło, autor i ich efekty zasługują na szczególne potępienie i napiętnowanie.

Z samym pisaniem o książce Hitlera wiąże się - zwłaszcza na FB - wiele problemów. Nasz emocjonalny stosunek do tego, co jest w niej napisane (antysemityzm, rasizm i tak dalej), i kto ją napisał (zbrodniarz) jest oczywisty i dyskusja na temat tego wydania z równie oczywistych względów jest emocjonalna. Nie jestem też zwolennikiem gaszenia tych emocji - całkiem dobrze o nas świadczą.

Emocjonalna reakcja na krytyczne wydanie tego dzieła jednak przypomina mi, że w Polsce bez problemu można kupić “dzieła” takie jak “Protokoły mędrców Syjonu”. Dlaczego? Bo najłatwiej skanalizować nasze emocje wobec jednego źródła, najsilniej rezonującego z wyobraźnią i wiedzą historyczną. I to jest ok - wyjątek rodzi wyjątek, jak napisałem wyżej.

Właśnie ukazało się - i pojawiło w księgarniach - krytyczne wydanie tekstu Hitlera, niestety efekt, który mógł być przynajmniej zadowalający, jest ohydny, a próba obrony go - choć sam byłem do tej pory zwolennikiem tej strony sporu - po zobaczeniu “dzieła” jest zdana na porażkę.

Długi czas broniłem tego pomysłu - krytyczne wydanie jest potrzebne choćby osobom badającym źródła nazizmu; może być przydatne, żeby zobaczyć, co Hitler napisał i jak, choć prawdą jest też, że wszyscy w kilka minut mogliśmy treść tej książki poznać, bo po prostu była w internecie. I przed tym się nie obronimy, a od strony badawczej, naukowej i nawet publicystycznej trzeba jej się przyglądać i tego nie da się podważyć - nie wymażemy jej z historii. Broniłem nawet wprowadzenia na rynek komercyjny tego wydania, choć już z mniejszym przekonaniem.

Mam je przed sobą - opasłe tomiszcze, ponad 800 stron. I trudno nie czuć emocji, od tego nie da się uciec przy opisie tego czegoś, co nam tu wydrukowano. Ale spróbujmy. Jest to wydanie krytyczne, opatrzone wstępem, przypisami i komentarzem przez profesora Eugeniusza Cezarego Króla, wybitnego specjalisty od propagandy hitlerowskiej, ale mam wrażenie, że wydawca i redakcja zapomnieli, że poza krytyką treści, wydanie krytyczne powinno obejmować nie tylko sam tekst, ale i sposób jego prezentacji.

Już sama okładka gubi proporcje - sugestywna czerwień, szwabacha, przesadnych rozmiarów tytuł dzieła i ledwie widoczny podtytuł “Wydanie krytyczne”. A gdyby tak prosty font, czarne litery na białym tle, nieatrakcyjne wizualnie, niekoniecznie przyciągające wzrok? I kto wymyślił, by tekst, który jest po prawej stronie okładki, zaczynał się od “Ideologia propagowana w (...) nadal przedstawia sobą pewien potencjał emocjonalny i sposób rozumowania atrakcyjny dla odbiorców pozbawionych zmysłu autorefleksji i niezbędnego krytycyzmu”. Neonaziści to nie są osoby “pozbawione zmysłu autorefleksji i krytycyzmu”, to są neonaziści. To nie jest miejsce na metafory. To było miejsce na refleksję, której zabrakło. Powiem jak w kazaniu - zło trzeba złem nazywać natychmiast, nie zaś bawić się w kulturalną retorykę.

Grzbiet książki jest już porażką na całej linii, ponieważ wygląda po prostu jak wyciągnięty z antysemickich okładek, tak u nas niestety powszechnych.

Cena - 150 zł - nie jest szczególnie “zaporowa” (jak zapowiadał wydawca), a fakt, że książkę można spotkać na witrynach księgarń świadczy o braku jakiejkolwiek refleksji osób ją w ten sposób prezentujących. Moja lokalna niestety to zrobiła i już się nie spotkamy. Za to księgarnia, która diluje mi z rabatami książki, obiecała wydzielać ją i nigdy nie pokazywać na wystawie. I to jest jakiś kompromis w tej kiepskiej sytuacji, choć zawsze można było po prostu dzieła nie wydawać i wrzucić je tylko do bibliotek.

I ja mogę naginać synapsy pod to, że tak - to jest ważne opracowanie, widać to po pobieżnym nawet kartkowaniu, że prof. Król wie, z czym ma do czynienia i robi wiele, by wyjaśnić wszystko i naświetlić odpowiednio, ale… i tu przejdziemy do tego, co dla mnie najistotniejsze dzisiaj - krytyki samego tekstu.

Bo ja bym jednak zadał pytanie - czy nie powinno być tak, że odwrócimy proporcje? Przypisy większym fontem niż sam tekst? Jak w niemieckim wydaniu - obok, a nie pod tekstem. Tak, żeby pokazać, co dzisiaj jest ważne? Że dzisiaj treścią jest to, co poniżej? Rzucam to jako propozycję do myślenia, bo w bellonowskim wydaniu ani razu nie widać po składzie, że istotniejsza jest krytyka niż sama treść. Proszę przyjrzeć się niemieckiemu wydaniu w internecie - hierarchia tekstu i sposób wydania są tam kluczowe dla usprawiedliwienia samego wydania.

To, co jednak mnie zmroziło, to zakończenie tej książki nie zdecydowaną krytyką, informacją o skutkach zbrodniczej ideologii Hitlera, a… “Słowem końcowym” autorstwa wiadomej osoby. I indeksem. I to wszystko. Przyznaję, że w tym momencie zdębiałem. To jest jednak coś nieprawdopodobnego i w efekcie szokującego.

To niesamowite, że w tym kraju książka Hitlera jest w księgarniach, a trzynaście tomów “Dzienników” Dąbrowskiej opublikowano w 300 egz. bez indeksu i od razu wysłano do bibliotek. To zestawienie jest celowe - pokazuje, że wydanie tej książki przez prywatnego wydawcę jest porażką instytucji, które mogłyby wpłynąć na to, by był to tekst dostępny, ale nie udostępniony na zasadach komercyjnych.

Nie jest problemem, że polscy badacze i badaczki pracują nad komentarzem krytycznym do tego dzieła, nie jest problemem nawet jego wydanie, szczególnie niekomercyjne byłoby czasem zbawienne w sytuacjach, gdy trzeba było sobie samemu to dzieło tłumaczyć albo korzystać z koszmarnych wydań nielegalnych. Problemem jest zaskakujący - jak na tak ważne dzieło - brak refleksji nad sposobem wydania, krytyką tekstu i semantyką układu.

Spodziewam się, że w najbliższym czasie przeprowadzone zostaną analizy porównujące to opracowanie z niemieckim wydaniem i zobaczymy jak wygląda krytyka profesora Króla - nie jestem tu ani specjalistą, ani szczególnie nie czuję się uprawomocniony do zabierania głosu w tym zakresie. Ale nawet mnie, człowieka o mało ekspansywnej emocjonalności publicznej, fakt, że ostatnie słowo w tej książce ma nie naukowiec, a zbrodniarz - przeraża. A raczej przeraża mnie fakt, że ta symboliczna funkcja krytyki tekstu nie została zauważona przez wydawcę. Pracowano ze złem i zło z tego wyszło.

Jesteśmy już po fakcie - dyskusja: "Wydawać czy nie?" już się skończyła. Warto teraz pomyśleć o konsekwencjach - może by tak na przykład wydawnictwo zaproponowało jakieś działania? Zyski przeznaczyło na szczytny cel (choć już widzę dyskusję o tym, czy ktoś przyjmie - lub nie - zyski z tego “dzieła”). Gdybam, nie mam pomysłu, ale wypadałoby coś z tym zrobić. Wiem za to, że bardzo bym chciał, by w Polsce w równie sposób monumentalny przypomniano “Dzienniki” Marii Dąbrowskiej. Mogą być w pakiecie z “Dziennikami” Anny Kowalskiej.

jeden komentarz

scream

03.02.2021 09:59

Bardzo rzeczowa krytyka "krytycznego wydania" wiadomej książki. W zasadzie nic dodać, nic ująć.

Skomentuj posta

Proszę odpowiedzieć na pytanie: Kto ocalił Izabelę Czajkę-Stachowicz?