Agora, Jarosław Westermark, Brandon Hobson
[RECENZJA] Brandon Hobson, "Tam, gdzie rozmawiają umarli"
Jedna z pierwszych w tym roku książek, które odłożyłem na półkę dla "kandydatów i kandydatek do rocznych podsumowań".
Każdemu jego półki - ja mam osobne na "tegoroczne nagrody", bo to trzeba częściej fotografować, książki roku, Stambuł, historię elgiebetów, książki przy których pracowałem i dzienniki Romera i Woroszylskiego. Ale nie o moich półkach miało być.
To jest bardzo sprytnie napisana książka, bo pozornie mamy do czynienia z obyczajówką o dojrzewaniu i poczuciu wyobcowania, co jest zupełnie nieodkrywcze i przewidywalne aż do bólu, ale Hobson napisał też inną powieść, dużo bardziej drażniącą i trudniejszą. Trochę horror, trochę obyczajówka, miejscami thriller. Nie będziecie po tym spać najlepiej, ale to jest naprawdę świetna literatura.
---
Udało się Brandonowi Hobsonowi napisać książkę, która niepokoi i drażni, wciąga i przeraża, ale zostawia czytelnika z wieloma pytaniami, niejasnymi obrazami i wątpliwościami. Bo może to wszystko, co przeczytaliśmy, nie jest opowieścią o tym, co nam się wydawało, że czytamy?
Głównym bohaterem “Tam, gdzie rozmawiają umarli” (tłum. Jarek Westermark) jest Sequoyah, piętnastoletni chłopak pochodzący z plemienia Czirokezów, którego matka siedzi w więzieniu, a ten przerzucany jest między rodzinami zastępczymi, a ośrodkiem dla nieletnich, do którego trafia gdy coś zbroi. Gdy trafia do rodziny Agnes i Harolda, wydaje się że będzie to kolejna powieść o zbuntowanym nastolatku, któremu nierówności społeczne przetrącą życie. Ot, klasyczna opowieść o rasizmie i przemocy, doprawiona moralitetem. I chwilami taka jest, na szczęście w uzasadnionych dawkach. W nowym domu zastępczym na naszego bohatera czekają młodszy od niego, milczący i lękowy George, oraz starsza, utalentowana plastycznie Rosemary.
Hobson skupi się na relacji między młodymi bohaterami, co ułatwi sobie robiąc z Agnes i Harolda osoby schorowane, niezbyt skore do opuszczania swojego własnego świata, a co najważniejsze - palące, dzięki czemu młodzież może jarać dowoli. Wyczyszczenie przedpola pozwala autorowi na opowiedzenie o pogmatwanej relacji, która powstaje między młodymi ludźmi - próby braterskiej przyjaźni z Georgem i podziwem połączonym z erotyczną fascynacją, którą wzbudza u głównego bohatera Rosemary. I choć jest to też opowieść o szkole i przemocy w niej, to dużo więcej uwagi autor poświęca dorosłym, którzy pojawiają się często nagle, jakby przypadkowo - Sequoyah trafia nagle do jakiegoś mieszkania, gdzie pali trawę, innym razem próbuje go uwieść starsza kobieta, a kiedy indziej znajduje się w psychodelicznym domu dorosłego faceta pełnym… dzieci. Czyich? Do tego opowieści o orgiach, w których biorą udział nastolatkowie, które chętnie wkładamy w przegródkę “fantazje” i rozmowy o swingersach, do których na imprezę mają pójść Agnes i Harold. Coś niepokojącego, mocno seksualnego, kryje się pod skórą tej opowieści i autor jak w horrorze podsuwa nam kolejne obrazy, które dopiero w finale zaczną się - choć nienachalnie - łączyć w coś przerażającego.
Ciekawie Hobson rozgrywa też kwestie rasowe - przez większość książki wydają się one nieistotne, mimo że definiują całe życie jej bohaterów. Celowe ich pomijanie, nieopisywanie koloru skóry, czy innych wyznaczników, jak i tylko miejscami sygnalizowanie, że ktoś zdecydował się żyć poza rezerwatem, albo w rozmowie nawiązuje do legend rdzennych mieszkańców Ameryki, sprawia że nie czytamy obyczajowej powieści interwencyjnej, ale sami musimy zbudować sobie świat, w którym znalazł się Sequoyah. No i my, czytelnicy. Co jest prawdą, a co jest zmyśleniem? A gdyby przyjąć, że główny bohater w ogóle nie istnieje? Podczas lektury “Tam gdzie rozmawiają umarli” przychodziły mi do głowy bardzo różne pomysły interpretacji tej książki, czułem, że autor gra ze mną, odwraca mój czytelniczy wzrok, uspokaja mój oddech, by za chwilę wyprowadzić mnie z równowagi. Bardzo to wszystko udane i zawdzięczam Hobsonowi mocno nieprzespaną noc.
Na to, co niepokojące, składa się kilka elementów. Kim jest narrator? Nie jest to już przecież młody Sequoyah, a dorosły mężczyzna, który potrafi dokonać analizy tego, co robi. Pisze: “Kiedy teraz o tym myślę, widzę, że przede wszystkim pragnąłem być lubiany. Akceptowany”. Mimo tej analizy, narrator nie zawsze potrafi spojrzeć na swoją młodość z boku, niekiedy jakby sam nie wiedział, co pamięta i co było prawdą, a co tylko zmyśleniem. Śledzenie Rosemary, rozmowy o śmierci, sadomasochizmie, uszkadzaniu się, w końcu fascynacja samą możliwościa zabijania - wszystko to trochę brzmi jak z powieści o trudnej młodzieży i ich rozkminach o świecie, ale tutaj wydaje się być czymś więcej, może skargą, ale może też jednak wspomnieniem nostalgicznym?
Coś jest w tej powieści, coś co nie pozwoli wam jej odłożyć i sprawi, że zarwiecie noc, że dzień będzie mniej przyjemny, choć przecież upłynie na lekturze. Hobson napisał książkę naprawdę niezwykłą, korzystającą z klisz thrillera, horroru i klasycznej powieści o dojrzewaniu, ale tak skomponowaną, że cały czas ma się wrażenie, że jest o czymś jeszcze. I nawet gdy już wydaje nam się, że wiemy o czym, to pojawiają się nowe pytania. A to jest wielki w literaturze wyczyn.
Skomentuj posta