Wielka Litera, Patryk Gołębiowski, Jose Luis González Macías
[RECENZJA] Jose Luis González Macías, "Światło na krańcach świata. Mały atlas latarni morskich"
Uwielbiam je. Nadmorskie wieżowce zbudowane zanim uznano, że można nadmorski krajobraz upstrzyć wielkimi hotelami czy potworkami w rodzaju Sea Towers w Gdyni. Wybrzeże z latarnią morską wygląda dostojniej i bezpieczniej. Jak pisze Jose Luis González Macías są przedstawicielkami architektury “niemożliwej”, powoli konają, ich blask wygasa, a “ciała kruszeją”.
Przewodniczki dla zbłąkanych i tych mniej zagubionych przypominają raczej o przeszłości, niż patrzą w przyszłość. Z braku potrzeby pielgrzymek do miejsc sakralnych ich odwiedzanie bywa dla mnie - i pewnie nie jestem w tym odosobniony - doświadczeniem całkiem emocjonalnym.
W połowie XIX wieku na Wielkich Jeziorach, stanowiących naturalną granicę między Stanami Zjednoczonymi i Kanadą, przybywało statków, praktyczni administratorzy kolonii postawili na brzegach jeziora Huron sześć prawie identycznych latarnii morskich. Wysokie na 24 metry stożkowe konstrukcje zbudowano z wapienia i granitu, co odróżniało je od innych, skromniejszych budowli, w których dominowała cegła, drewno i beton. Bielone wieże urozmaicono dekoracją z czerwonej farby. Po raz pierwszy w Kanadzie użyto soczewek Fresnela, lżejszych od dotychczas stosowanych. Nic dziwnego, że zespół budowli nazwano "Latarniami Imperialnymi". Najlepiej zachowana latarnia w Point Clark nosi dzisiaj dumne miano "Narodowego miejsca historycznego Kanady", a dom latarnika "dziedzictwa federacji". Bardzo to jest ładne dziedzictwo,
Nie znajdziecie niczego o tej latarni w książce Gonzáleza Macíasa, jak i nie wspomina hiszpański autor o latarniach w Stilo czy na Rozewiu, które również wspominam z dziecięcych wypraw. Ponad trzydzieści wybranych przez niego latarnii opowiada historię handlu, ale i kolonialnego wyzysku. Nierzadko łączono funkcję latarni morskiej i więzienia. W latarni na wyspie Robben, jedenaście kilometrów na północ od Kapsztadu, osiemnaście lat w celi spędził Nelson Mandela, Walter Sisula, Govan Mbeki i Ahmed Kathrada. “Właśnie tam, na zesłaniu, wykuwała się stal i ch przywództwa”. Dzisiaj mieści się tam muzeum poświęcone pamięci ofiarom apartheidu.
Zbuntowani mieszkańcy Somali pod koniec lat 20. XX wieku zaatakowali latarnię morską na przylądku Gwardafuy. Ochrzczona przez europejską prasę “wysuniętym przyczółkiem cywilizacji włoskiej” latarnia została uszkodzona przez rebeliantów. Odbudowaną ozdobiono “fascio littorio” - kamiennym toporem, symbolem faszystowskiego imperializmu. Mimo przemian politycznych i ciągłej wojny w regionie, wątpliwej urody ozdoba wciąż tkwi przytwierdzona do latarni morskiej.
Latarnię morską na Navassie, wyspie nieopodal Haiti, zbudowano w 1917 roku, by oświetlała drogę statkom zmierzającym do Kanału Panamskiego. “Przez piętnaście lat wieżę obsługiwali latarnicy z amerykańskiej straży przybrzeżnej. Nikt nie potrafił jednak wytrzymać zbyt długo upału i duchoty samotnej wyspy”, pisze autor książki i przypomina, że kilkadziesiąt lat wcześniej setki czarnoskórych robotników wydobywało na Navassie guano. Oni też nie wytrzymali i zbuntowali się przeciwko białym nadzorcom. Zginęło ich pięciu, a osiemnastu robotnikom wytoczono procesy o zabójstwo. Proces odbywał się w Baltimore, a robotnicy mieli nawet jednego czarnego obrońcę, Everett J. Waringa, pierwszego czarnoskórego adwokata w stanie Maryland. Trzech robotników skazano na karę śmierci, którą darował im prezydent, Benjamin Harrison. Światła latarni morskiej na Navassie zgasły w 1996 roku. W książce nie znajdziecie części informacji, które tu podałem, bo autor czasem zbyt luzacko prześlizguje się po historiach, które można by było wyciągnąć, by pokazać jak latarnie morskie są doskonałym pretekstem do opowieści o kolonialnej przemocy.
Tak czy inaczej González Macías “Małym atlasem latarni morskich” (tłum. Patryk Gołębiowski) daje nam pretekst do własnych poszukiwań, a może i podróży, choć to drugie w naszych czasach warto przemyśleć. Książka jest pięknie wydana i zadowoli wszystkich, co potrzebuję estetycznego przedmiotu, który opowiada wcale nie radosną historię.
Skomentuj posta