Lokator, Agnieszka Taborska

[RECENZJA] Agnieszka Taborska, "Archipelagi Rolanda Topora"

Ciekawe, czy znajdę tutaj fanów i fanki Rolanda Topora. Jak jesteście, dajcie znać. Ja francuskiego artystę (bo to chyba najlepsze określenie dla człowieka tylu talentów) kojarzyłem głównie z przeciętnie już do mnie przemawiającymi humoreskami, których sporo było w polskiej prasie lat 90. Szczęśliwie kilka lat temu przeczytałem “Księżniczkę Anginę” i wydał mi się Topor - mimo skłonności do surrealistycznego dowcipu - człowiekiem bardzo smutnym. Bo najlepsi dowcipnisie to ci wiedzący, że nasz świat jest znośny tylko dzięki temu, że jest w nim miejsce i na gorycz i na śmiech. Dlatego Topor zdaje się być idealnym twórcą na ten czas, gdy na “naszej” ziemi giną bezbronni ludzie, a przecież życie jakoś idzie do przodu, jest w nim miejsce na pytanie “Gdzie są dzieci”, o którym Małgorzata Lebda w czasie niedawnego spotkania w Gdańsku, mówiła że brzmi jak oskarżycielski i dramatyczny wiersz, ale też na szalone rejwy w warszawskich klubach.

Czytając opowieść Agnieszki Taborskiej o Toporze odkryć można wiele twarzy tego mającego polskie korzenie twórcy. Twarz humorysty jest tu ważna, ale równie ciekawa jak opowieść o kimś, kto na gatunek ludzki spoglądał raczej krytycznie, “chimerycznym lokatorze” niepotrafiącym uciec przed “zmową na oczywiste prawdy bliźnich”, jak pisze Autorka . Jeden z dziennikarzy po rozmowie z Toporem zanotował, że jest on “szczęsliwym desperatem, który głośno się śmieje, by zagłuszyć kroki śmierci”. Zmarł nie doczekawszy nowego stulecia, z którego pokpiwał, pisząc wręcz, że samobójstwo byłoby dobrym rozwiązaniem na uniknięcie “obsesji roku 2000”. Ciekawe, czy zauważał, że wyśmiewając obsesję “nowego milenium” sam współtworzył jego mit.

W “Krótkim memento panicznym” pisał Topor, że “Jedyny bunt, na jaki może się porwać poszczególny osobnik, to przeżycie innych”. Zadanie niemożliwe, przez co absurdalne. Czy bunt zatem jest niemożliwy? Topor dostrzegał kuriozalność naszego niezawinionego wplątania się w machinę zwaną życiem. Żeby przeżyć - pisał w “Krótkim memento…” jesteśmy zmuszeni do udawania, hipokryzji i kłamstwa. Brutalne prawdy (jak i brutalny czasem humor) Topora dzisiaj stają się dla nas bardziej oczywiste, gdy widzimy jak niewiele możemy zrobić i z trudem znajdujemy dla siebie wytłumaczenie - czemu jest tak, jak jest.

Topor nie lubił - to znowu “Manifest autoszkoły” - pracy i uważał, że “więcej jest sztuki w ośmiu godzinach snu niż w szesnastu godzinach produkcyjnych”. Jakże Topor nie znalazły zrozumienia u Matczaka. W ogóle ze zrozumieniem Topora często nie jest tak łatwo. Sporo z przytaczanych przez Taborską dowcipów, czy sentencji dzisiaj pobrzmiewa ostrym boomerstwem i seksizmem, a jego skłonność do bohaterek poniżanych bywa niepokojąca. To chyba jedyna sprawa, której autorka poświęciła za mało miejsca w swojej - skądinąd świetnej - książce. Przyjrzenie się Toporowi z feministycznej perspektywy początku trzeciego dziesięciolecia XXI wieku przynosi rozczarowanie. Za to bardzo nowoczesny był Topor w krytyce turystyki. “Wielu turystów szczerze wierzy, że jest na tropie własnych korzeni. Wyobrażają sobie, że korzenie ich przyciągają. Zapominają tylko o ciągnącej ich smyczy”, pisał w “Co za świat!”.

“Przyszłość to nic pilnego”, napisał Topor i podejrzewam, że dzisiaj bardziej niż wcześniej się z nim zgodzimy. Przyszłość przestała być czymś, na co warto czekać, a patrząc na aktualną kinematografię polską, zanurzenie się w przeszłości ma największą przyszłość. Wydaje się, że świat najlepiej byłoby podglądać jak w “Chimerycznym lokatorze” Topora, rozsławionym ekranizacją Polańskiego, z ukrycia, w poczuciu całkowitej bezsilności.

Od kilku tygodni chodzi za mną wiersz Bertolda Brechta, "Do urodzonych już potem" (tłum. Jakub Ekier), który znalazł się w wydanym tuż przed wybuchem II wojny światowej tomie "Svendborger Gedichte". Na duńskiej Fionii niemiecki dramaturg przebywał od 1933 roku na wygnaniu. Żył dostatnio, podróżował, napisał w tym czasie jedne z najważniejszych swoich dzieł, w tym antywojenną “Matkę Courage i jej dzieci”. W “Do urodzonych…” stwierdza z goryczą, że “my, / Którzy chcieliśmy przygotować grunt pod dobroć / Sami nie mogliśmy być dobrzy”. Zaskakująco wiersz Brechta pomaga mi przetrwać w jako takim dobrostanie psychicznym ostatnie tygodnie.

Topor już w 1995 roku w wywiadzie, którzy przeprowadziła z nim Taborska mówił, że “Żyjemy w czasach nieufności do rozumu i nie wiadomo, czy to jego niedoskonałość spowodowała rozwianie się tylu utopii. Wszystko to razem nie wygląda wesoło”. Dwadzieścia pięć lat po tych słowach wiemy, że utopią, która rozpadła się na naszych oczach jest abstrakcyjne pojęcie “rozwoju”, dążenia ludzi do pozytywnej zmiany codzienności dla jak największej grupy ludzi. Zamknięcie w bańkach jest jednym z czynników tenże rozwój utrudniającym. W innym wywiadzie Topor mówi autorce, że “nóż, narzędzie zbrodni prymitywnego społeczeństwa, zastąpiła kalkulacja”. No to też warto sobie wziąć do serduszka.

Opowieść Taborskiej o Toporze jest efektem wielu lat dość bliskiej znajomości z artystą. Miejscami jest zbyt familiarnie jak na moje potrzeby, chwilami brakuje może większego skrótu - autorka przytacza bardzo obszerne fragmenty dzieł Topora, co cenne ale i wytrącające z wciągającej narracji - ale gdybyśmy szukali dzisiaj głosu, który pomoże nam przetrwać, trochę nas usprawiedliwi, trochę oskarży, ale w finale będzie to głos równie bezradny jak my sami - jest to opowieść właśnie na ten czas.

Zadziwiające jest to, jak krytyka nieufności do rozumu łączy się z zamiłowaniem do surrealizmu. To zawsze jest magią sztuki, że to co racjonalne, doskonale łączy się w niej z metafizycznym. Kto by pomyślał (poza history(cz)kami sztuki), że stonowanego, pełnego prostych linii Pieta Mondriana sporo łączy z ezoteryką Heleny Bławatskiej, a surrealistyczny “dziwak” upominał się o świat wierzący w rozsądek i metodę naukową. Świat wokół nas pełen jest ostatnio zaskoczeń i codzienne ćwiczenia z dysonansu poznawczego sprawiają, że - przynajmniej niektórzy z nas - pokrywają się twardniejąca łuską. Idealny moment do lektury książki o lekko bluźnierczym, chwilami zupełnie nieciekawym, niekiedy wspaniałym, skomplikowanym bycie jakim był Topor. I choć ja naprawdę nie lubię książek napisanych z perspektywy “znałam/znałem ja kiedyś…”, to Taborskiej można pozwolić na więcej. Takie czasy.
 

Skomentuj posta

Proszę odpowiedzieć na pytanie: Wakacyjne morze Zofii Posmysz