Korporacja Ha!art, Teresa Tyszowiecka Blask, Ishmael Reed
[RECENZJA] Ishmael Reed, "Mambo Dżambo"
Z Ishmaelem Reedem mogli się Państwo spotkać prawie dwadzieścia lat temu na łamach "Literatury na Świecie", w której ukazał się krótki fragment przekładu jego powieści "Mumbo Jumbo" autorstwa Tadeusza Pióro. W końcu doczekaliśmy się przekładu całej książki, która - już pod tytułem "Mambo Dżambo" - ukazała się właśnie w Ha!Arcie dzięki trudowi Teresy Tyszowieckiej Blask!.
Opublikowana w 1972 roku powieść amerykańskiego pisarza to szalona historia, której opowiedzenie w poście na fejsie będzie równie trudne jak próba jej streszczenia przez wydawcę w okładkowym opisie. Jest początek lat 20. XX wieku, a my jesteśmy w Nowym Orleanie i Nowym Jorku. Zaczynamy na Południu, gdzie "to Coś zerwało się z uwięzi”. Zarażeni tym Czymś ludzie “zachowują się w ‘sposób bezrozumny i wyzywający’, dostają białej gorączki, miotają się jak ryby, wykonują ruchy taneczne o nazwie ‘orle skrzydła’ czy ‘rajcowny zderzak’”. Wirusem, który zaczyna się panoszyć w Nowym Orleanie jest “Dżes Gru”, a ogniskiem zapalnym plac Congo. Światu grozi pandemia. Lekarze wieszczą “Koniec Cywilizacji, Jaką Znamy”. Skąd my to znamy?
Jakie są efekty wirusa? Ludzie zachowują się jak opętani przez demony i nie pomoże nawet ksiądz, którego też dopadło. “Wrzeszczał i grzał w bębenek jak stara Murzynka”. Zarażeni widzą “zuluskie N’Kulu Kulu [tak miał się nazywać zuluski bóg - WSZ], do tego wielką lokomotywę z czerwono-czarno-zielonym pytonem na przedzie i Johnny’ego Canoe [legendarny czarny handlarz walczący z kolonializmem - WSZ], jak płynie pod prąd po torach”. Do tego “twierdził, że czuje się jak trzewia, serce i płuca Matki Afryki”, “słyszy piszczałki, drumle , dudy, flety, konchy, bębny, banjo i kazoo”.
“A tłumy chrześcijańskiej młodzieży, która buduje baraki dla zarażonych gromadzi się wokół nich i śpiewa “Give me fever!”
Dżes Gru - jak informuje Louis Armstrong (!) - było “antyplagą”. “Wiele chorób skutkuje wyniszczeniem ciała; Dżes Gru dodawał animuszu”, komentują obserwatorzy. I wtedy na scenę książki Reeda wkracza jej główny bohater, PaPa La Bas, który miał być reinkarnacją "słynnego Maura z Krainy Wiecznego Lata", któremu według wierzeń sufich "nie umiała się oprzeć żadna z czarownic Europy".
Dziadek PaPy LaBasa "przypłynął do Stanów Zjednoczonych na statku niewolników odpowiedzialnych za przeszczep afrykańskich religii na grunt obu Ameryk", a każdy biały właściciel rodziny LaBasa popadła w obłęd, pijaństwo, czy zwyczajnie się wieszał bez żadnych zapowiedzi. Dżes Gru przenikał LaBasa na wskroś, "jak DNA".
To PaPa LaBas jako pierwszy oznajmia, że epidemia zmierza w kierunku Nowego Jorku, w co powątpiewa jego córka. "Wasze pokolenie Nowych Czarnych chyba straciło niektóre zmysły, z jakimi przybyliśmy do tego kraju" - mówi do niej ojciec, co zwiastuje, że książka jest zarówno dziką fantazją, jak i opowieścią o przemianach zachodzących wśród czarnych mieszkańców Stanów. Papa LaBas wraz z Czarnym Hermanem, słynnym okultystą stawi czoła tajemniczemu zakonowi, a w tej szalonej książce znajdzie się też miejsce na rozważania o przyszłości i miejscu Afryki i czarnych Amerykanów w kulturze i historii.
Reed z niezwykłą swobodą miesza w swojej książce wydarzenia historyczne z szaloną wyobraźnią. "Mambo Dżambo" łączy w sobie zarówno tradycyjną narrację, jak i falsyfikaty - cytaty z prasy, komentarze uczestników wydarzeń, elementy scenariusza filmowego, opowieść fantasy. To szalona przygoda, podczas której czytelnik spotyka się zarówno z historią okupacji Haiti przez Amerykanów, opowieściami o powstawaniu muzyki jazzowej, wizytą Freuda w Nowym Jorku w 1909 roku, ale też teoriami spiskowymi, afrykańskim okultyzmem, czy egipską mitologią.
Miejscami jest powieść Reeda przejmującą książką o wymazaniu przeszłości czarnych bohaterów, którzy jak Papa La Bas muszą wyobrazić sobie swoje pochodzenie. A skoro muszą wymyślać, to czemu nie uznać się za potomków bogów i herosów? Afrofuturyzm przeplata się tu z wieloma innymi tradycjami literackimi, a dla tych, co czytali Marlona Jamesa czy Ta-Nehisiego Coatesa to lektura obowiązkowa.
Niestety z trudnych do zrozumienia przyczyn w polskim wydaniu nie ma ilustracji i zdjęć, które stanowią integralną część oryginału. Niektóre z nich nawiązywały bezpośrednio do historii opowiadanej przez Reeda, niektóre do historii Afroamerykanów, czy protestów przeciwko wojnie w Wietnamie, tworząc dodatkową warstwę tej powieści. Być może jest to kwestia praw autorskich, ale polskie wydanie jest o wiele przez to uboższe.
Na koniec zaś najważniejsze - Teresa Tyszowiecka Blask! kolejny raz udowadnia, że nie ma sobie równej w przekładzie szalonych fraz, do których trzeba mieć giętkość języka niczym Tuwim, wielką wyobraźnię i sporą ciekawość świata. “Zuzu upija kusztyczek i dalej mości się w najlepsze na kolanach dostojnika, kokietując bezwstydnie. Z wystudiowanym wyuzdaniem zaciąga się dymem z chesterfielda”. Czyż to nie wspaniała fraza? Sporo tu tego. Inna sprawa, że Tyszowiecka ma mnóstwo odwagi translatorskiej i wiele razy miałbym ochotę na gorące spory.
Domyślam się, że nie sięgnięcie tłumnie po “Mambo Dżambo”, a szkoda, bo warto powalczyć ze swoimi przyzwyczajeniami literackimi i zobaczyć jaka jeszcze może być literatura. W kraju, w którym Bawołek robi za awangardę, bardzo potrzebujemy Reeda.
Piotr
08.01.2022 20:56
Panie Wojciechu, czy zdanie “A tłumy chrześcijańskiej młodzieży, która buduje baraki dla zarażonych gromadzi się wokół nich i śpiewa “Give me fever!” skróciło się Panu podczas wklejania, czy tak właśnie stoi w książce? I czy aby nie ma tego więcej, bo jeśli miałbym egzotykę dzieła okraszać sobie jeszcze przedzieraniem się maczetą przez co któreś zdanie w poszukiwaniu orzeczenia, to nie dam rady. Pozdrawiam!